CHODZI O DUSZĘ. Rozmawiamy z Dawidem Nickelem, twórcą filmu OSTATNI KOMERS
W piątek 18 czerwca do kin wchodzi Ostatni komers – nagrodzony na festiwalu w Gdyni debiut Dawida Nickela. O filmie z reżyserem rozmawia Tomasz Raczkowski.
Tomasz Raczkowski: Przede wszystkim gratuluję debiutu, bo to jest duża sprawa – tak przynajmniej mi się wydaje.
Dawid Nickel: (śmiech) Dziękuję bardzo, aczkolwiek powiem, że chyba tego jeszcze nie czuję. Wydaje mi się, że przez pandemię wszystko jest dawkowane powoli – najpierw była Gdynia, która odbyła się online, więc po projekcji tylko dla nielicznej grupy dziennikarzy nie było tej energii po Gdyni, którą zawsze masz w związku z nagrodami. Jest więc premiera, ale ja jestem jeszcze trochę uśpiony, mam wrażenie. Oczywiście mam teraz bardzo dużo wywiadów, więc to się powoli zaczyna, ale w sumie jestem w domu, z ludźmi gadam na Zoomie, Skypie. Tak że nie jest tak, że spotykam się z ludźmi rzeczywiście… No nie wiem, śmieszne to jest. Za tydzień jest premiera i będę się dosyć stresował, no i zobaczymy wtedy.
Tomasz Raczkowski: Czyli trochę film do ciebie wrócił już po jakimś czasie, po pół roku od premiery, bo pół roku temu była Gdynia.
Dawid Nickel: Tak, pół roku temu. Ale to było bardzo dobre. Widzisz, gdyby nie było tej Gdyni, to ja bym się na pewno bardzo stresował i bym tym tak mocno żył. Znaczy nie żeby teraz tak nie było, ale pewnie byłoby jeszcze bardziej. To by było naprawdę pierwsze zetknięcie z publiką. A tak to już miałem jakiś taki etap przejściowy i trochę mnie to uspokaja, wizja tej premiery. Aczkolwiek i tak stresuję się tym, że to jednak jest duże wydarzenie. Film w jakiś sposób oddziałuje na ludzi. Mnie się to podoba, oczywiście rezonuje i wczoraj miałem po pokazie w Tarnowie rozmowę z publicznością. To jest dosyć ciekawe doświadczenie, więc nie mogę się doczekać tej premiery. Bo to, że umawiam się z dziennikarzami na wywiad, to jest jedna sprawa, a druga sprawa, kiedy rozmawiasz po prostu z widzami o filmie i oni zwracają uwagę na takie rzeczy. No bo wiesz, jak ktoś siedzi w filmie, jest tak mocno zanurzony, to wiadomo, że rozmawia z tobą inaczej. A jak ktoś jest widzem, to głównie rozmawia z tobą o emocjach i to jest fajne.
Tomasz Raczkowski: No właśnie – reakcja z Gdyni była pozytywna, a czy nie obawiasz się, jak zareaguje publiczność poza środowiskiem filmowym?
Dawid Nickel: Nie, nie obawiam się. To znaczy po prostu zrozumiałem, że film będzie miał swoich zwolenników i swoich antyfanów. Ja się liczę z tym, że ten film nie wszystkim się spodoba, ale uspokaja mnie to, że na pewno się komuś spodoba, znajdzie swoją grupę docelową i to mnie bardzo cieszy.
Tomasz Raczkowski: Też mi się wydaje, że chyba żaden film nie zdobywa uniwersalnego rozgłosu i jednogłośnej pozytywnej opinii, bo to by chyba było coś nie tak, gdyby tak się stało. Najgorszy film to jest chyba taki, o którym się zapomina. Nawet film, który cię wkurzył czy ci się nie podobał, ale pamiętasz go pół roku, dwa lata później, to jest coś dobrego, więc chyba też o to chodzi, żeby – tak jak mówisz – te emocje były.
Dawid Nickel: No tak, chodzi o emocje. Wydaje mi się, że wszyscy mówią o 365 dniach i to jest fajne. Ja jako twórca cieszyłbym się, że mój film dostaje Złotą Malinę, że ludzie o nim pamiętają… Oczywiście nie jestem fanem tego filmu, ale chodzi o sam fakt, że wzbudzał emocje.
Tomasz Raczkowski: Nie rozmawiamy jednak o 365 dniach i Blance Lipińskiej, ale rozmawiamy o Ostatnim komersie, a więc wracając do niego, Ostatniego komersu… Komersu? Dobrze odmieniam?
Dawid Nickel: Komersu. To takie słowo, którego używało się akurat w moich okolicach. Wiem, że nie wszędzie w Polsce się używa tego określenia, ale w Kędzierzynie-Koźlu tak było. Ja uczestniczyłem w komersie gimnazjalnym.
Tomasz Raczkowski: No właśnie, chciałem, żebyś powiedział trochę o tym, jak dochodziłeś do powstawania tego filmu. Tzn. jest książka, na motywach której pracowałeś, ale czy to było tak, że najpierw była książka, która cię zainspirowała do stworzenia czegoś, czy książka doszła w momencie, kiedy już miałeś jakiś pomysł?
Dawid Nickel: Ja książkę przeczytałem przed napisaniem scenariusza. Ona po prostu siedziała w mojej głowie. Szukałem książki, która w bardzo ciekawy i w bardzo prawdziwy sposób opowiada o nastolatkach, więc książka Ma być czysto Anny Cieplak mi się super spodobała, ale wtedy jakoś nie miałem pomysłu, w ogóle nie miałem idei, żeby ją przenieść na film. Ja ją przeczytałem i tyle. Chyba rok później szukałem tematu na swój film krótkometrażowy i będąc w Kędzierzynie, znalazłem zdjęcia z mojego komersu. Tam było zdjęcie z chłopakiem, w którym się wtedy podkochiwałem. To był chłopak mojej przyjaciółki. Wtedy mi się przypomniało takie dochodzenie do swojej tożsamości w moim wykonaniu – jak to wyglądało w wieku 15 lat – i stwierdziłem, że to jest fajny temat na film krótkometrażowy. I z tym pomysłem poszedłem do Szkoły Wajdy. Po Szkole Wajdy chciałem zrobić krótki metraż, ale nie dostałem na niego finansowania. Wtedy ruszyły Mikrobudżety, czyli pełnometrażowe filmy – Konkurs Filmów Mikrobudżetowych. Stwierdziłem, że rozpiszę ten mój krótki metraż na pełny, ale nie chciałem tylko tych bohaterów rozpisywać, bo jakoś nie czułem, że to jest historia na pełny metraż. Chciałem tylko napisać punkt widzenia tego chłopaka z tatuażem, czyli drugiego, czyli obiektu westchnień. Wciąż było tego za mało, więc stwierdziłem, że wrócę do tej książki Ma być czysto, że to jest bardzo podobny świat, małe miasto. Bo nawet punkt widzenia tego drugiego chłopaka to było dalej takie bardzo podglądane, wrażliwe, bardzo nastawione na efekt… Wiesz, bardzo dużo tańca. Ja się bałem, że tam nie ma takiej typowej dramaturgii, która nie będzie popychać akcji filmu do przodu po prostu. Bo te wątki z chłopakami takie nie są. I wtedy też zdecydowałem się, że fragmenty Ani Cieplak bardzo pasują do historii i ją po prostu stworzą – superuniwersalny atlas nastolatków, i współcześnie, i nawet 15 lat temu, po prostu atlas nastolatków w Polsce, którzy nie mają swojej reprezentacji – ale przy okazji nadadzą jakąś dynamikę opowiadaniu, jeżeli chodzi o całość.
Tomasz Raczkowski: Nasuwa mi się teraz takie pytanie: czy abstrahując od lokacji zdjęciowej, czy to osiedle to jest twoje osiedle? To jest Kędzierzyn-Koźle? To znaczy w twojej głowie.
Dawid Nickel: W mojej głowie tak. Technicznie to nie był Kędzierzyn, kręciliśmy pod Warszawą, bo nie było nas stać, żeby dojechać do Kędzierzyna, ale miejsce akcji to Kędzierzyn. Nawet tablice rejestracyjne są z Kędzierzyna-Koźla. Pada tam z trzy razy… Jest tam link do Kędzierzyna-Koźla w tekście, konkretnie do basenu, gdzie spotykają się bohaterowie, do jakiejś linii autobusowej… Więc akcja się dzieje w małym mieście, ale nie jest ono nazwane.
Tomasz Raczkowski: Skoro mówimy o osiedlu, tym, które, jak mówisz, w scenariuszu jest w Kędzierzynie, to oglądając ten film, miałem takie wrażenie, że właśnie to ono jest trochę bohaterem… W zapowiedziach było, że Ostatni komers to film o pokoleniu Z czy miłości pokolenia Z, ale ja miałem takie skojarzenie, że nawet nie jest to film, który mówi o jakimś pokoleniu, tylko bardziej o pewnej sytuacji, o miejscu. Mówiłeś przed chwilą nawet, że to mogą być te „zetki”, ci dzisiejsi nastolatkowie, ale to mogli też być nastolatkowie kilkanaście lat temu. Dlatego chciałbym, żebyś opowiedział trochę o tym, jak podchodziłeś do filmu o takim miejscu, które jest z jednej strony tobie bliskie, a z drugiej strony ma pewien bagaż stereotypów w polskiej kulturze mainstreamowej. Jak ty chciałeś podejść w swoim filmie do takiego blokowiska, z którym dużo ludzi ma swoje skojarzenia, nie zawsze pozytywne?
Dawid Nickel: Ja uważam, że wiele osób nie ma swojej reprezentacji w kinie. Między innymi właśnie ludzie z mniejszych miast… Nie wiem, ja sam jestem z Kędzierzyna, więc wydaje mi się, że na przykład, nazywając to konkretniej, „dresiarze” w Polsce nie mają swojej reprezentacji w kinie. Znaczy chodzi mi o taką reprezentację, która pokazuje ich inne oblicze. Zazwyczaj są oni po prostu chamami, którzy spuszczą ci wpierdol pod blokiem. Ja i w ogóle bohaterowie w tym filmie są… Taka Oliwia, to jest taka młoda dresiara… Wydawało mi się, że oni wszyscy nie mają reprezentacji i to mnie interesowało, żeby ich pokazać i trochę zburzyć ten stereotyp. Ale to też się tyczy osoby homoseksualnej, która, jak uważam, też nie ma do końca reprezentacji w kinie, więc dla mnie to był trochę taki portret nie tylko nastolatków, ale przede wszystkim ludzi, którzy zazwyczaj nie są portretowani w filmach polskich. Chciałem to trochę odczarować, zwrócić uwagę na jakąś wrażliwość i wejść w głąb tych bohaterów. Zresztą wyczytałem ostatnio komentarz pod zwiastunem, że to jest film o Sebixie i Karynie, i stwierdziłem, że to jest komentarz strasznie słaby, z takim określeniem i podziałem. No po co to określać? Jakby nie można było pokazywać innych ludzi, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Wszyscy są piękni i bogaci, mają po 30 lat i mieszkają w dużym mieście. Nuda. To była jedna rzecz, a druga rzecz, którą miałem gdzieś w głowie, to też ten chłopak z tatuażem, Kuba. On był dla mnie… Gdy pisałem scenariusz, chciałem się odwołać do archetypów, do takich wzorców męskości, do wzorców w ogóle, które funkcjonują w naszej kulturze mainstreamowej, ponieważ czerpałem też inspirację z highschoolowych filmów z czasów, gdy byłem młody. I tam zawsze był po prostu silny chłopak, dziewczyny, jakiś tam słabszy chłopak… Chciałem wprowadzić te archetypy i dla mnie ten dresiarz był po prostu tym silnym chłopakiem, który przy okazji jest homoerotycznym marzeniem tego Tomka, więc to wszystko gdzieś tam przenika…
Tomasz Raczkowski: Właśnie, bo zacząłeś mówić o Kubie. Nie wiem, czy mogę określić, że on jest główną postacią tego filmu, no ale jest taka perspektywa, że on się wybija na pierwszy plan, przynajmniej od niego zaczyna się film i na nim się w zasadzie kończy. Poza postacią napisaną, to, co jest w Kubie interesujące, to aktor, który się wcielił w tego Kubę.
Dawid Nickel: Tak.
Tomasz Raczkowski: Opowiedz o tym, jak poznałeś Michała Sitnickiego.
Dawid Nickel: Poznałem na Instagramie, jak robiłem sceny próbne do Szkoły Wajdy, jak jeszcze to było na poziomie krótkiego metrażu. Wtedy szukałem dwóch chłopaków, który zagrają scenę masowania. Napisałem do niego na Instagramie. Kluczem było to, że szukałem chłopaków, którzy są w subkulturze wixapolowej. Trafiłem na niego, napisałem, on zagrał w tej scenie. Bardzo go polubiłem podczas tych zdjęć próbnych, ponieważ zauważyłem w nim taką dużą wrażliwość i taki realny problem i smutek na twarzy, który mi się w nim bardzo spodobał. Stwierdziłem, że on, pomimo tego, że on nie będzie wybitnym aktorem, to jednak ma to coś, co ma ten bohater, i że warto w niego zainwestować czas, dlatego zaprosiłem go do filmu, kiedy potem powstał już pełny metraż. Więc tak to wyglądało, tak go poznałem. Cały kadr ustawiałem pod niego, bo on był wymagającym aktorem.
Tomasz Raczkowski: No właśnie, jak przebiegała współpraca na planie? Bo cała obsada to raczej młodzi aktorzy, już zawodowi, a jak się odnalazł w relacji z nimi ktoś, kto jest amatorem?
Dawid Nickel: (śmiech) Odnalazł się dzięki temu, że towarzyszyli mu Mikołaj Matczak, Sandra Drzymalska i Agnieszka Żulewska. To są aktorzy i aktorki, którzy jednak mają tę cechę, że potrafią współpracować z innymi, słuchają i nie są tak bardzo skupieni na sobie. Jak masz aktora nieprofesjonalnego, to wiadomo, że to jest bardzo specyficzna gra, a oni potrafią w to wejść w bardzo naturalny i dokumentalny sposób. To moim zdaniem wyróżnia tę trójkę aktorów i dzięki temu Michał poczuł się bardzo pewnie. Ekipa na planie też była superprzyjazna. Widać, że on się czuł bardzo pewnie i dobrze, choć oczywiście trochę się stresował.
Moim zdaniem my zrobiliśmy wszystko, żeby on się czuł superbezpiecznie i dobrze. Aktorzy, którzy mu towarzyszyli, byli dla niego świetnymi partnerami w graniu, więc wydaje mi się, że on raczej był zaopiekowany, że nie był wpuszczony na jakąś głęboką wodę i pozostawiony samemu sobie. Na pewno nie było łatwo go prowadzić, bo to nie jest aktor, któremu mówisz jedno zdanie i on to realizuje, bo wie, że to jest film fabularny na końcu, tylko on bardzo dużo jednak rozkminiał. Od wydźwięku sceny, co to za rodzaj sceny, jak to będzie pokazane… To były czasami takie bardzo długie rozkminy z jego strony. Jest też śmieszna historia. Skoczył do basenu, od tego w ogóle chcieliśmy zacząć jego dni zdjęciowe, po czym wieczorem stwierdził, że ma katar, on się źle czuje, on po prostu na plan zdjęciowy nie przyjedzie. Zawodowy aktor by ci tak nigdy nie powiedział, a on nie miał takiego poczucia, że to jest po prostu praca. Ale to takie drobiazgi, ogólnie pracowało się nam bardzo dobrze.