CHODZI O DUSZĘ. Rozmawiamy z Dawidem Nickelem, twórcą filmu OSTATNI KOMERS
Tomasz Raczkowski: Postać Kuby jest czymś, co przykuwa uwagę, bo jest to nowa twarz. Te twarze aktorów młodego pokolenia, którzy go otaczają, już się gdzieś widziało, a on wchodzi tak świeżo, jest „nieopatrzony”. I dlatego to jest ciekawe, że on jest tą pierwszą osobą, którą poznajemy w filmie. Zaczyna się film i nie widzimy twarzy, którą możemy skądś znać, tylko mamy kogoś, kto jest świeży. Mnie na przykład ustawiało to perspektywę tego filmu, w tym kontekście, że nagle dostaję coś, co wydaje mi się, że jest inną perspektywą na coś, co, powiedzmy, funkcjonuje w jakimś tam stereotypie… Chciałem jeszcze pomówić na temat pokolenia i tego środowiska, które, jak mówisz, chcesz trochę odczarować w tym filmie. Przyszło mi do głowy, że już gimnazjów nie ma, więc to jest też zapis jakiegoś etapu, epoki, która już mija. W filmie odbierałem właśnie wrażenie schyłkowości. Przede wszystkim ze względu na warstwę interpersonalną, że bohaterowie kończą jakiś etap w życiu. Niby to są te pierwsze miłości, pierwsze doświadczenia itd., ale jednak czuć, że coś się zamyka, życie im się zaraz zmieni, przestanie być takie, jakie oni znali, a równocześnie dochodzi kontekst tego, że szkoła znika razem z nimi. Czy myślałeś w ogóle o tym, jak likwidowali gimnazja, że film już będzie za chwilę właściwie historyczny?
Dawid Nickel: To się zbiegło w czasie, ponieważ właśnie przez to, że ten film miał być tym krótkim metrażem na początku akcja się miała dziać w 2005 roku, czyli na początku gimnazjów. Wtedy ja właśnie wchodziłem do tego gimnazjum. Później to, że nie było już gimnazjum, było, można powiedzieć, z dnia na dzień. Po prostu obudziłeś się i słuchasz, że nagle nie będzie gimnazjum. No okej. Ja już wtedy byłem w procesie zmiany na to, że to będzie film, który nie jest w 2005 roku, bo nas by nie było stać na film kostiumowy, bo to już by był film kostiumowy, cofnięcie o dekadę czy o 15 lat. Naturalnie więc stwierdziłem, że to będzie ostatni komers, czyli 2019 rok, bo wtedy się kończyło gimnazjum. No i mi się bardzo spodobało, że nagle się z tego zrobił taki portret teoretycznie bardzo współczesny, ale jednocześnie portretujący całe te 15 czy prawie 20 lat funkcjonowania tego pomysłu gimnazjalnego. To mi się spodobało jako koncept, rozliczenie się z tym. No nie wiem, to gimnazjum się nagle skończyło, okazało się mi na rękę, z punktu widzenia twórczego i konceptualnego dla filmu.
Tomasz Raczkowski: Co jest też ciekawe, to to, że tytuł angielski, który jest od razu wyświetlany, brzmi Love Tasting, czyli to wysuwa taki wątek miłosny czy nawet erotyczny na pierwszy plan. Przynajmniej jeżeli chodzi o taki doraźny odbiór. Czy to była twoja intencja, żeby ten film był przede wszystkim romantyczny, w takim sensie o uczuciach, czy raczej o tym nie myślałeś, po prostu szedłeś za miejscem, za ludźmi?
Dawid Nickel: O uczuciach. Romantyczny bym nie powiedział, bo to trochę dramatycznie się kończy. Te pierwsze miłości, zauroczenia są jednak dosyć dramatycznymi przeżyciami. Ten Love Tasting wynikał z tego, że my po zobaczeniu filmu z naszą producentką stwierdziliśmy, że to, że tytuł Komers za mało powie o tym filmie, że to nie będzie taki tytuł, który ci od razu też nasunie pewną myśl. A po drugie, słowo „komers” jest znane w niektórych regionach Polski. To nie jest tak, że widzisz „komers” i od razu wiesz, o co chodzi, że to będzie coś ostatniego, ostatnia impreza, czyli po prostu nastolatkowie, dzieciaki i koniec. Jakbyś usłyszał „bal gimnazjalny”, to byś się bardziej domyślił, o co chodzi, aczkolwiek bal gimnazjalny brzmi strasznie. No i był pomysł, żeby nazwać ten film Love Tasting, właśnie o takim smakowaniu miłości, tylko strasznie nam się to po polsku nie podobało, „smakowanie miłości” brzmi jak jakaś komedia romantyczna. Stwierdziliśmy, że będzie Love Tasting, a po polsku Ostatni komers, że to jakoś super do siebie pasuje. Trochę dodaje wydźwięk po angielsku. W ogóle byśmy chętnie tylko po angielsku zostawili tytuł, ale stwierdziliśmy, że to będzie dosyć złe. Dla mnie ten film jest jednak o smakowaniu, próbowaniu, o szukaniu tej pierwszej miłości, zauroczenia, uczuć. Więc to jest na pewno bardzo ważne, dlatego jest tyle scen improwizowanych, takich podglądanych, specjalnie szukaliśmy tych momentów.
Tomasz Raczkowski: Skoro mowa o improwizacji, zakładam, że sceny z tańcem były improwizowane w dużej części, czy może jednak była jakaś choreografia narzucona odgórnie?
Dawid Nickel: Była choreografka, Kasia Szugajew, tylko że ona też pracuje w taki sposób, w jaki ja reżyseruję, czyli bardzo improwizuje z aktorami. Ona pracowała z nimi tak, że mówiła „pokażcie mi swoje ruchy, a ja je przerobię”. Więc wszystkie te ruchy taneczne, które są w filmie, to są ruchy naturalne tych ludzi, które Kasia w taki sposób dopracowała, że wyciągała je z aktorów, ich energię i oni pracowali na czymś, co było od nich. Więc ja uważam, że te sceny były improwizowane, pomimo tego, że były pod okiem choreografki. Ona jest zresztą choreografką i performerką, dla mnie te sceny są bardziej performatywne niż jest to taniec choreograficzny.
Tomasz Raczkowski: Myślę, że te sceny są bardzo naturalne, wyglądają tak, jak mniej więcej ludzie w tym wieku, nastolatkowie, tańczą, ruszają się, co też bywa różnie w kinie przedstawiane. Tutaj chciałem też zapytać o twoje inspiracje, ale bardziej czysto filmowe, estetyczne. Jak dochodziłeś do pewnych wyborów formalnych – takich jak chociażby format obrazu? Bo mam wrażenie, że ten film, pomimo tego, że jest autentyczny w swoim zanurzeniu w świat, który filmujesz, jest też trochę przełamaniem tego, co się w polskim kinie kojarzy najczęściej z kinem pokazującym realia społeczne.
Dawid Nickel: Nie ma jakichś konkretnych tytułów, gdzie spojrzałem i stwierdziłem: „Tak, chcę, żeby Komers był taki jak ten film”. Wydaje mi się, że mnie bardzo dużo inspiruje – internet i social media, jakieś platformy, Pinterest, Instagram, Tumblr. To są takie rzeczy, które mnie bardzo mocno estetycznie interesują. Wydaje mi się, że spektakle teatralne czy właśnie performens to jest coś, co też mnie artystycznie popycha do przodu. Na przykład cały ten pomysł tańca wynikał z tego, że ja byłem na performensie Fundacji Galerii Foksal i zauważyłem, jak bardzo ważny jest ruch, taniec i ten motyw podglądania i takiego zawieszonego czucia. I to były rzeczy, które mnie np. bardzo zainspirowały do takiego formalnego opowiadania. Ale jeżeli mówisz o wizualności, to miałem jedną taką rzecz, którą określiłem z Michałem Pukowcem, że chciałbym pokazać film, w którym wydawałoby się, że jest stereotypowy przez to, że kultura mu to narzuca. Kiedy mówimy na przykład o ludziach z jakichś mniejszych miast i o ich problemach, to od razu masz na myśli szary, brudny blok, po prostu, że jest obskurnie. A ja mu powiedziałem: „Słuchaj, ja chcę, żeby ten film był właśnie wizualnie kolorowy, żeby to był taki świat, który jest jednak przepełniony kolorami, który jest interesujący, atrakcyjny dla widza”. Chciałem, żeby to była taka klisza prawie że z seriali Netflixa, że ty oglądasz o nastolatkach z prowincji – nie wiem czy „z prowincji” to jest dobre określenie – z małego miasta, ale oglądasz ten film jak film amerykański z Netflixa. I ten format 4:3 wynikał z tego, że uważałem, że tak mocno jesteśmy zanurzeni w social mediach w tym filmie, że warto spróbować ten formatu który jest dla nich typowy. On też lepiej portretuje i jest taki megaciasny, że masz wrażenie, że jesteś jeszcze bliżej tych bohaterów, że to wszystko doprowadza cię do jakiejś takiej superklaustrofobicznej sytuacji. My też bardzo często mieliśmy bardzo bliskie relacje na planie, więc przez to moim zdaniem masz takie poczucie, że naprawdę jesteś bardzo blisko z tymi wszystkimi ludźmi. Te wszystkie wybory, jeżeli chodzi o formalną stronę filmu, to było też bardzo dużo kierunków. Nie miałem tak, że jakiś film mnie mocno zainspirował. Chociaż na przykład film Mandarynka był takim filmem, który mi pokazał, że można zrobić film po prostu z poziomu iPhone’a. Nie potrzebujesz budżetu pięciu milionów, tylko jak chcesz bardzo zrobić film, chcesz bardzo zadebiutować, to po prostu bierzesz kamerę i znajdujesz ciekawego bohatera, ciekawą bohaterkę – bo tam była dziewczyna, która była pracownicą seksualną – i jesteś w stanie zrobić film. Więc to mnie tak zainspirowało – że jesteś w stanie zrobić film za sto tysięcy dolarów. To mnie zainspirowało bardzo, nawet bardziej tak kopnęło w dupę, jeśli mogę tak powiedzieć (śmiech), że można. Ale jeśli chodzi o jakąś taką inspirację filmową, do której bym się odwoływał, to nie było takich filmów.
Tomasz Raczkowski: Jasne, czyli bardziej estetyka Instagrama niż jakiegoś nurtu filmowego. Bardziej estetyka popkulturowa jako taka.
Dawid Nickel: Na przykład Euforię zobaczyłem po Ostatnim komersie. Nie było tak, że Euforia mnie zainspirowała, czy na przykład jakieś filmy Dolana. Oczywiście wiadomo, że wszystko, co oglądamy w swoim życiu… Jesteśmy twórcami, jeśli coś ci się podoba, to jakoś tam pewnie przechodzi na to, kiedy ty tworzysz swój film, ale nie miałem konkretnych rzeczy. Pisząc ten scenariusz, pomyślałem sobie, że ja się wychowałem na filmach, serialach takich bardzo mainstreamowych, wręcz z telewizora, czyli Beverly Hills 90210, film Wredne dziewczyny, ja jestem pokoleniem, które zaczynało tę modę na seriale. Jak miałem te 16 lat, to wychodziły Gotowe na wszystko, Zagubieni, Gossip girl. Powiedzmy takie Wredne dziewczyny – to był serial bardzo highschoolowy, który ma określone typy bohaterów, bohaterek w tym serialu i mi się to szalenie podobało. Kiedy ja pisałem scenariusz, po prostu odwoływałem się do archetypów highschoolowych filmów mainstreamowych mojej młodości i wydaje mi się, że to było moją inspiracją.
Tomasz Raczkowski: To też przekłada się na to, że w tym filmie nie ma spojrzenia z góry. Mam wrażenie, że jak ktoś kręci film o ludziach młodych, nastolatkach, to bardzo często wychodzi z takiej perspektywy odgórnej, na zasadzie, że przychodzi dorosła osoba i kręci film o kimś młodym i pokazuje. Czy to ma być protekcjonalne, czy nie, to jest ta pozycja. A tutaj, mimo że jesteś starszy i od aktorów, i od bohaterów, to tej hierarchiczności nie widać, chyba też dzięki formie.
Dawid Nickel: Tak, bo metryka to jest jedna rzecz, a druga rzecz to jakiś taki wiek duszy. Ja uważam, że moja dusza jest dosyć młoda i wydaje mi się, że akurat tego brakuje po prostu moim znajomym, rówieśnikom w szkołach filmowych. Wiem, że to jest dosyć ostre zdanie, ale wiesz, ja będąc w szkole filmowej, zauważyłem to, że wielu z nich, mając nawet 25 lat, po prostu mają starą duszę. Od razu się strasznie postarzają i to też wpływa na twój sposób patrzenia, kiedy realizujesz film, więc ja uważam, że moja dusza jest bardzo młoda i chyba z tego wynikało moje podejście do moich aktorów i bohaterów. Po prostu nie patrzyłem na nich jak rodzic. No, też rodzicem nie jestem i raczej w tym kraju nie będę (śmiech), ale wydaje mi się, że to chodzi tylko i wyłącznie o duszę. I myślę, że to widać w filmie.
Autorem niepodpisanych zdjęć w tekście jest Jakub Socha.