SERIALE, które oceniliśmy na 10/10
Odys Korczyński
1.Alf – jedna z najważniejszych produkcji mojego dzieciństwa. Zawód z powodu braku happy endu wciąż jest we mnie obecny, jak i ten charakterystyczny syk Alfa, gdy widział kota i chciał go zjeść, nawet z futrem. Dzisiaj tak kosmitów w serialach i w ogóle kinematografii się już nie traktuje. Komedię zastąpił patos.
2.Twin Peaks – niesamowite wrażenie tajemnicy. Wręcz idealny suspens. Wbijający się w pamieć bohaterowie z unikalnymi osobowościami. Świetna muzyka i magiczna czołówka zwiastująca wspaniałą przygodę z serialem. Taki serial robi się w karierze tylko raz, i w sumie dobrze. Najnowsze Twin Peaks jako próba zmierzenia się z legendą wypada oczywiście marnie.
3. Wiedźmin –zacznę od tego, że jako fan Sapkowskiego muszę obiektywnie stwierdzić, że żadnego arcydzieła literackiego nie popełnił. Napisał świetne czytadło fantasy. Tak wbrew oczekiwaniom widzów, twórcy serialu również nie nakręcili arcydzieła, za to wyseparowali z prozy o Geralcie z Rivii wszystko to, co najlepsze. Zachowali przede wszystkim jej ducha opierającego się głównie na specyficznym stosunku do świata głównego bohatera, mimo że nie ustrzegli się błędów czy niewprawności przy budowaniu drugoplanowych postaci. Niemniej serial jako całość jest jednym z lepszych, jakie w ogóle obejrzałem w życiu, nie wspominając oczywiście o jego wartości jako adaptacji dla mnie – fana prozy Sapkowskiego.
4. Larva – dwa robaki, skłonne do pierdzenia, plucia, rzygania i mdlenia zapewniają cudowną odskocznię od prozaicznej rzeczywistości. Serial idealny do uzmysłowienia sobie, że w ostatecznym rozrachunku i tak wszystkie nasze wielkie idee zamienią się w smród rozkładającego się białka i trupie gazy.
5. Autostrada do nieba – ciepły, pogodny, wzruszający, ze wspaniałymi kreacjami aktorskimi i pouczającą metaforyką. Takich seriali dzisiaj się już nie kręci. Takich zbiegów w rzeczywistości również nie ma. Życie jest twarde i bezosobowo bolesne. Warto więc czasem się od niego uwolnić, powracając do przeszłości i dobrych „aniołów”.
Jacek Lubiński
1. The Wire – bezbłędne przełożenie rzeczywistości na (mały) ekran. Serial, który zyskuje z czasem, a obecnie chyba jeszcze bardziej zasługuje na uznanie w starciu z tą rzeczywistością.
2. Kompania braci – wojenna perfekcja w odcinkach. Ani wcześniej, ani później nikt tak dobrze nie uchwycił wędrówki przez front i więzi, jakie się w tym czasie rodzą. Niepowtarzalne przeżycie.
3. Przyjaciele – najbardziej przyjacielski sitcom ever. Kropka.
4. Simpsonowie – jeden z tych rzadkich tworów telewizyjnych, które mogę włączyć o każdej porze i zawsze będę się równie dobrze bawił, nawet bez znajomości szerszego kontekstu. Plus ikoniczne, żółte postaci, bez których trudno wyobrazić sobie współczesną popkulturę.
5. Firefly – znakomity mariaż kosmosu i Dzikiego Zachodu, z niezapomnianą zgrają bohaterów, których nie można nie kochać. Szkoda, że taki krótki, ale może to i lepiej. W końcu, parafrazując motyw przewodni, nie ma innego miejsca, w którym chciałbym być, odkąd znalazłem Serenity.