Filmy, które chciałoby się ODZOBACZYĆ
Gracja Grzegorczyk
1. Złota rękawiczka – któż z nas nie kocha filmów o seryjnych mordercach? Historia Franza Honki przekracza kolejne granice brutalności kina. I nie jest to film dla ludzi o słabych nerwach. Ba! Nawet horrorowi wyjadacze, którzy w swoim życiu widzieli już wiele, mogą mieć problem z tą produkcją. To koszmar senny, który wydaje się niesamowicie realny. Czujemy fetor rozkładających się ciał, krzywimy się na dźwięk przepiłowywanych kości i robi nam się niedobrze na widok ćwiartowanych zwłok. Mocne, makabryczne kino, które wolałabym odzobaczyć.
2. Nieodwracalne – Gaspar Noe nigdy nie był moim ulubionym reżyserem. Nigdy też nie interesowałam się zbytnio jego twórczością. Jego produkcję z 2002 roku zobaczyłam z czystej ciekawości i chciałabym cofnąć czas i móc jednak jej nie widzieć. Prawie dziesięciominutowa scena gwałtu sprawiła, że sama nie wiedziałam, co reżyser chciał osiągnąć. Czy tak wygląda ten słynny francuski realizm? Czy może by zostać artystą, trzeba robić rzeczy szokujące i wulgarne?
3. Kto zabił Kapitana Alexa? – niskobudżetowa produkcja klasy Z prosto z Ugandy to coś, co nawet najwięksi miłośnicy bardzo złego kina powinni omijać szerokim łukiem. Jest więc ugandyjski Bruce Lee, tortury kobiet i tanie efekty specjalne robione w Paintcie, które są przerażające. Nic dziwnego, skoro całość została zrealizowana za mniej niż 200 dolarów. Dla wielu dzieło kultowe, dla mnie strata czasu.
4. Sucker Punch – wysokobudżetowy teledysk, który składa się z kilku sekwencji totalnie bez ładu i składu. Do tego każda kończy się walką z bossem niczym w grze video, a całość jest pokręconą historią, która nie prowadzi do absolutnie niczego. Mamy więc wszystko, co można sobie wyobrazić: smoki, nazistowskie zombie, gigantycznych samurajów, piękne roznegliżowane bohaterki i wpadający w ucho soundtrack. Wolałabym jednak nie widzieć tego dzieła nakręconego w slow motion.
5. Batman i Robin – produkcja zła na wskroś. Fatalny scenariusz, dialogi, one-linery, dziwaczne sceny i momenty, które każą się nam zastanowić, co właściwie oglądamy. Do tego postacie, które odbiegają całkowicie od swoich komiksowych pierwowzorów. A na koniec smaczek w postaci Bat-karty kredytowej. To nigdy nie powinno się wydarzyć.
Mikołaj Lewalski
1. Wybrane dzieła Vegi, czyli: Botoks, Kobiety mafii i Kobiety mafii 2 – wylał ktoś kiedyś na was wiadro z wodą z fekaliami? Na mnie też nie, ale po seansie każdego z tych produktów filmopodobnych, wyobrażałem sobie, że czuję się dokładnie jak ofiara takiego gestu. Te produkcje są bezdennie głupie, prymitywne, pozbawione jakiegokolwiek wyczucia, boleśnie nieśmieszne, tragicznie napisane i jeszcze gorzej zmontowane. Wolałbym wspomniane wiadro zamiast oglądania tych filmów – tu kara przynajmniej byłaby momentalna, a nie rozciągnięta na ponad dwie godziny męki.
2. #WSZYSTKOGRA– w tym przypadku więcej sensu miałoby „odusłyszenie” tej produkcji. Musicalowe covery kultowych polskich hitów wypadają tu kompromitująco źle, a dopisana do tego historyjka i występy dobrych przecież aktorów wywołują ból zębów. Nie przepadam za określeniem cringe, ale trudno o lepsze podsumowanie tego tematu.
3. Jak dogryźć mafii – senne tempo, bezbarwność bohaterów i bezsensowność intrygi czynią ten film niewartym nawet krótkiej refleksji tuż po seansie. Niestety jest jeden moment tej produkcji, o którym nie tak łatwo zapomnieć – to scena, w której nagi Bruce Willis z obrzydliwym mlaśnięciem wyciąga lufę pistoletu ze swojego tyłka – najchętniej wymazałbym to z pamięci choćby i lobotomią.
4. Szklana pułapka 5 – miło byłoby zapomnieć o tej trawestacji kultowej postaci kina akcji. Pal sześć jakość samego filmu – ten oczywiście jest mierny, pozbawiony sensu i celu, ale mógłbym to wszystko przełknąć, gdyby nie to, co zrobiono Johnowi McClane’owi. Z trudnego w obyciu, ale dobrodusznego faceta z poczuciem humoru zrobiono zgorzkniałego i wzbudzającego antypatię buca, któremu trudno w ogóle kibicować. W poprzedniej części również podkreślano życiowe wypalenie McClane’a, ale nie odbierając mu wszystkiego, co pokochaliśmy w doskonałym pierwowzorze. W piątce nie oglądamy McClane’a, a znudzonego Willisa, od dawna mającego wylane na swoją karierę.
5. Transformers: Wiek zagłady – lubię pierwszą część Transformers. To głupkowaty, ale kapitalnie nakręcony letni blockbuster z pamiętnymi sekwencjami akcji i naiwną, ale uroczą historyjką (idealna młodzieńcza fantazja). Kolejne dwie części były znacznie gorsze, ale prawdziwym dnem okazał się Wiek zagłady. Koszmarny humor, bezczelne pedofilskie wątki, solidna porcja rasizmu, opłacone przez Chiny fellatio czy nawet absurdalnie perfidny product placement nie są jednak najpoważniejszymi problemami tej produkcji. Najgorsza jest kompletna wizualna nijakość i przeraźliwie nudne sekwencje akcji, które powinny przecież być tu główną atrakcją. Poza ładnie zainscenizowaną potyczką Prime’a z Grimlockiem i późniejszą krótką dino-rozróbą wszystko inne nosi znamiona autoparodii i jest daleko w tyle za początkiem tej serii.