Filmy, które chciałoby się ODZOBACZYĆ
Szybka piątka #135
Są filmy tak złe, że żałujemy, że w ogóle je zobaczyliśmy. Dziś piszemy o takich właśnie produkcjach. Dodacie coś od siebie?
Odys Korczyński
1. The Room – nie da się zawrócić czasu. Nie da się zapomnieć twarzy Tommy’ego. Nie chcę myśleć o tym filmie jako o części kinematografii. Jedno pytanie tylko mnie nurtuje. Skąd Wiseau wziął na to pieniądze, bo przecież wygląda na całkowitego nieudacznika. Mimo że The Room po latach stał się kultowy, wydaje mi się, że lekcja pokory została odrobiona, więc Tommy nigdy już filmu nie nakręci.
2. Srpski film – ten film to eksperyment, niemal wiwisekcja na psychice. Chciałbym go odzobaczyć, ale jednocześnie wiem, że trzeba go znać, jeśli pojęcie o kinie ma być pełne. To wielka zasługa reżysera, że nakręcił tak brutalny obraz, wymykający się zupełnie temu, co dobre i złe.
3. Nekromantik – podobnie jak w przypadku The Room, nie widzę sensu w istnieniu tej produkcji. Seks z rozkładającymi się zwłokami czy ssanie gałki ocznej trupa co najwyżej może obrzydzić kolację.
4. Smoleńsk – filmy realizowane „na zlecenie władzy” zwykle nie wychodzą. Komuniści, kapitaliści, narodowcy – to nie ma znaczenia. Ich fanatyczna ideologiczność szkodzi kinu historycznemu, które ma opowiadać historie inspirowane faktami, a nie kulturowymi lękami.
5. Cannibal Holocaust – nie uważam, że Deodato popełnił błąd, podejmując się realizacji Cannibal Holocaust. To był test dla środowiska, a ono jak zwykle go nie zdało. Reżyser celnie napiętnował dwulicowość świata, którego nieodzownym elementem jest zabijanie. Miliony zwierząt giną w mękach, a potem je zjadamy, ale te na ekranie są w dziwny sposób ważniejsze. Większość świata jednak wciąż nie przeszła na weganizm.
Tomasz Raczkowski
1. Człowiek-rekin – absolutnie koszmarne i nieudolne monster movie klasy Z, niestrawne nawet z przymrużeniem oka i znieczuleniem percepcji. Co jest tu najgorsze – czy koślawo przekalkowany z bondowskiego formatu szalony naukowiec, paskudnie wygenerowana komputerowo tytułowa bestia, wołająca o pomstę do nieba kreacja protagonistki w wykonaniu jednej z gwiazd Mody na sukces czy konsternujący wątek relacji łączącej ją z profesorem i rekinem? Trudno powiedzieć i prawdę mówiąc, brak mi zupełnie ochoty, żeby się nad tym zastanawiać.
2. Polar – zachęcony obietnicą niezłego pastiszu i akcyjnego wariantu zawsze doskonałego Madsa Mikkelsena, ochoczo sięgnąłem po film Åkerlunda. I choć wytrwałem do końca (dla zasady), żałuję, że zdecydowałem się na seans. Nawet duńska gwiazda nie ratuje tego tandetnego filmidła, które ani nie jest porządnie zrealizowane w aspekcie technicznym, ani nie oferuje ciekawych postaci czy historii, ani też nie popisuje się zręcznością w ogrywaniu gatunkowych schematów. Jedyne, co robi Polar perfekcyjnie, to sprawia ból samym faktem, że w filmografii Mikkelsena istnieje taka pozycja.
3. Och Karol 2 – nie przepadam za oryginałem Romana Załuskiego (w ogóle raczej nie przepadam za jego komediami), ale Och Karol! lata świetlne dzielą od żenady, jaką oferuje remake (sequel?) Piotra Wereśniaka. Uwspółcześniona i przepisana na współczesne gwiazdy telewizji historia tytułowego kobieciarza degustuje przaśnym, wymęczonym scenariuszem, chałturniczym aktorstwem i absolutnym brakiem komediowego polotu.
4. A jednak żyje 3: Wyspa żyjących – jeden z filmów z kategorii „tak zły, że aż dobry”, z tym że tylko zły. Fabuła rozwijająca motyw morderczych niemowlaków-mutantów wprowadzony w pierwszej części z roku 1974 jest skądinąd przezabawna i w odpowiednich warunkach (czytaj: seansie VHS Hell) sprawia nawet frajdę. Ale bogowie, dzieci-mutanty są po prostu paskudne i w swej brzydocie naprawdę przerażające.
5. Jack i Jill – jeśli miałbym w filmografii komediowej znakomitego (!) aktora dramatycznego, jakim jest Adam Sandler, wybrać ten jeden najgorszy „hit”, to będzie to na pewno Jack i Jill, w którym nieszczęsny komik wciela się w podwójną tytułową rolę. Zasadniczo oglądanie „śmiesznych” popisów Sandlera nie należy do przyjemnych doznań, ale w kumulacji, jaką oferuje dołożenie do standardowego programu kabaretowego evergeena „chłop przebrany z babę”, festiwal kloacznych żartów i pretekstowej fabuły jest naprawdę niestrawny.
Jacek Lubiński
1. Obcy: Przebudzenie i wszystko co nastało później – co prawda do samego filmu Jeuneta z czasem przyszło się przekonać, zwłaszcza w kontekście wszystkich Prometeuszy, które pojawiły się po nim, ale nie oszukujmy się: ani to ładne, ani zgrabne. No i ten cholerny, koszmarny Newborn, który powstał w umyśle jakiegoś psychopaty – podobne obrazki chętnie wyparłbym z pamięci.
2. Terminator 3: Bunt maszyn i wszystko co nastało później – bardzo lubię pościg z tego filmu, który sam w sobie ma kilka innych udanych scen i ogólnie nie jest tak zły, jak go malują. Do tego nieśmiertelne „talk to the hand”, które zapisało się w popkulturze. Ale to wszystko mogłoby spokojnie powstać pod jakimś innym szyldem, pozbawionym Arnolda robiącego z siebie durnia przed kamerą. Moment, w którym jego terminator zakłada okulary w kształcie gwiazdek, był tym, w którym umarło me dzieciństwo.
3. Mortal Kombat 2: Unicestwienie – eeee, szukam jakichś pozytywów, ale poza muzyką nic mi jakoś nie przychodzi do głowy. Ona trafia jednak do innych narządów, podczas gdy wzrok na stałe został uszkodzony tym potworkiem rodem z najgłębszych czeluści piekieł. Oczu kąpiel!
4. Gwałt (Baise-moi) – rzecz głośna swego czasu, bo zapowiadająca gwiazdy porno w ambitnym filmie z fabułą i feministycznymi zapędami. Okazała się jednak drogą przez mękę, godną swojego tytułu. Jakkolwiek nie jest to ani najgorszy, ani najbardziej obrzydliwy film świata, to jednak czasami chciałbym „przewinąć” to doświadczenie i zapobiegawczo wcisnąć STOP, a potem EJECT.
5. Bogowie Egiptu – moje oczy krwawiły, gdy to oglądałem. Alkohol nie pomógł, więc mózg się wypaczył, samoistnie wkraczając na ścieżkę rozważań sensu istnienia i tego, co wokół. Odzobaczenie wskazane, choć niewykonalne. Dlatego przestrzegam innych: nie podążajcie tą drogą nawet w chwili zwątpienia!
Bonus: Koty – samego filmu szczęśliwie uniknąłem, ale już zwiastuny i wszelkie materiały promocyjne to coś, co nadal budzi mnie w środku nocy.