SPIDER-MAN w kinie. Piętnaście lat tkania sieci
Niesamowity Spider-Man (2012)
Długo mówiło się o czwartej, a nawet kręconej jednocześnie piątej, części spod batuty Sama Raimiego – po internecie krążyły plotki o Sępie jako przeciwniku, ogromnej gaży Maguire’a, w końcu o tarciach między reżyserem a studiem, które rozpoczęły się wciśnięciem Venoma do części trzeciej, a, jak się okazało, skończyły odsunięciem Raimiego od projektu i podjęciem decyzji o powstaniu reboota nawiązującego do realistycznego i poważnego nurtu reinkarnacji filmowych franczyz w duchu Batmana – Początku i Casino Royale. Tak oto na świat przyszła druga seria o Spider-Manie. Tym razem w roli tytułowej wystąpił Andrew Garfield, a za reżyserskim sterem zasiadł znany z 500 dni miłości Marc Webb.
Webb doskonale czuje się w wątkach obyczajowych, przekierowuje ciężar całości na rodzący się związek Petera i Gwen Stacy. Film przyciąga do siebie właśnie, kiedy obserwujemy parę na ekranie (nie tylko dlatego, że Emma Stone wygląda tu oszałamiająco), kiedy reżyser pozwala całości zwolnić, nacieszyć się domem Parkerów, licealną codziennością, jazdą na deskorolce, pierwszymi pocałunkami. Naprawdę trudno w kinie blockbusterowym, superbohaterskim, o taką lekkość, chemię, autentyczność.
Podobne wpisy
Problemy wypływają na powierzchnie w sferze czysto superbohaterskiej – nietrudno dostrzec uproszczenia, scenariuszowe mielizny i kiepskiego przeciwnika. Jaszczur zawodzi zarówno pod względem designu, jak i wtórnej względem filmowego Zielonego Goblina i Doktora Octopusa roli w opowiadanej historii.
Całość jednak zwyczajnie się broni. Niesamowitego Spider-Mana ogląda się doskonale, czuć w nim emocje i mnóstwo włożonego serducha. To nie tylko najlepszy kinowy Spider-Man, ale jedna z najlepszych, bardzo niedoceniana, ekranizacja komiksu superbohaterskiego. Nie wyobrażam sobie, żeby twórcom Homecoming udało się pierwszy film z serii Webba przebić.
Niesamowity Spider-Man 2 (2014)
Dysonans między codziennym życiem Petera a jego działalnością jako zamaskowanego obrońcy Nowego Jorku w sequelu powiększa się jeszcze bardziej. Film uwodzi, kiedy skupia się na relacji Petera i Gwen, śmieszy, kiedy podglądamy starcia chłopaka z ciotką, ale dosłownie żenuje głupotą i infantylnością w głównych intrygach filmu czy w interpretacji znanych z komiksów przeciwników tytułowego herosa. Nie pomagają usilne starania producentów, aby filmem podbudować całe Spider-Verse – na etapie produkcji Niesamowitego Spider-Mana 2 czy też krótko po niej zapowiadano bowiem aż dwa sequele, filmy o Venomie, Sinister Six (grupie przeciwników Spider-Mana), a nawet cioci May (sic!).
W przeciwieństwie do części pierwszej, gdzie na potknięcia można było przymknąć oko, tutaj fatalny scenariusz, natłok wątków i zderzenie wciąż mocno zaakcentowanych wątków obyczajowych z kreskówkową interpretacją działań Spider-Mana sprawiły, że tylko chemia między Peterem/Andrew i Gwen/Emmą pozwoliła uchronić film od kompletnej porażki. Marc Webb zapisał się zatem w dotychczasowej historii franczyzy jako autor najlepszego i najgorszego filmu o Spider-Manie.
Ostrzegawcza lampka powinna zapalić się w głowach widzów już w momencie, gdy zorientowali się, że przepiękny motyw muzyczny Jamesa Hornera z części pierwszej został zastąpiony udaną, ale sztampową kompozycją Hansa Zimmera.