CZERWONA PLANETA. Ambitne, głębokie gatunkowo science fiction… miało być
Mieliśmy już na to wiele filmowych przykładów – można jedynie wspomnieć o Wojnie światów wraz z całą masą jej podobnych kalek z lat 50. plus oczywiście film Tima Burtona Marsjanie atakują.
W roku 2000 producenci postanowili zmierzyć się z Marsem w sposób wydawało się ambitniejszy, mniej ironiczny, a raczej głębszy gatunkowo, dramatyczny. I tak to na ekranach kin mogliśmy obejrzeć najpierw Misję na Marsa wybitnego reżysera, Briana de Palmy. A kilka miesięcy po nim – właśnie film Czerwona planeta. Wydawać by się mogło, że z tych dwóch jakże zacnych i odważnych produkcji, choć jedno będzie filmem co najmniej dobrym, krokiem milowym filmów sci-fi. Misja na Marsa została okrzyknięta jednak klęską: i ze względu na scenariusz pełen dziur i na kiepską grę aktorów i na potworną ilość wyświechtanych schematów i ze względu na żenującą końcówkę filmu (kto oglądał ten wie o czym mówię).
Więc czy Czerwona planeta zdoła uratować honor poważnych filmów traktujących poważnie o Marsie? Chce mi sie krzyczeć: tak! Tak? Byłby to jedynie krzyk rozpaczy wołający o pomstę do nieba: dlaczego po raz drugi, jeszcze gorzej spaprano tak interesujący pomysł na bardzo dobry film? Tak, tak… Tym razem znowu mamy do czynienia z filmem kiepskim. Niestety…
Akcja filmu przypada na rok 2053. Na zanieczyszczonej, brudnej, zniszczonej Ziemi mieszka 12 miliardów ludzi. Katastrofa ekologiczna zbliża się nieubłaganie. Powstaje jednak program światowy, który jednak będzie mógł uratować ludzkość przed niechybnym naturalnym zniszczeniem. Chodzi mianowicie o zasiedlenie Marsa, planety najbardziej podobnej do Ziemi na której życie mogłoby być możliwe. Kilkanaście lat wcześniej na Marsa wystrzelono mikroorganizmy, algi, które miały zapoczątkować jakieś prymitywne formy życia wytwarzające tlen. Niestety to się nie udało. Są jakieś problemy, których nikt nie przewidział. Planowana jest teraz pierwsza, ludzka misja, misja na Marsa. Na czerwona planetę poleci sześciu astronautów dowodzonych przez Kate Bowman. Wśród nich są oczywiście cywile-specjaliści w dziedzinie chemii i biologii. Jeden z pilotów ma za zadanie obsługiwać robota badawczego AMEE, inny, starszy stażem, najbardziej doświadczony Chantilas jest kimś na wzór filozofa szukającego istnienia Boga.
Na Marsa dolatują po kilkuset dniach. Już na orbicie okołomarsjańskiej napotykają kłopoty w wyniku których na planetę zlecieć mogą wszyscy oprócz pani kapitan. Nieszczęśni marsjańscy rozbitkowie muszą teraz walczyć o przetrwanie, choć od samego początku mają pecha: lądują w niewyznaczonym miejscu, jeden z nich jest ranny, robot AMEE przestaje prawidłowo funkcjonować… Na dodatek baza z zapasami tlenu i żywnością okazuje się być zniszczona, a samego tlenu starczy jeszcze jedynie na kilka godzin. Zaczyna się walka o przetrwanie na planecie zupełnie dla nich obcej i jak się okaże – zupełnie nieznanej…
W Odysei Kosmicznej 2001 Stanleya Kubricka mieliśmy doczynienia z pewnym eksperymentem filozoficznym. Chodziło o nietuzinkowe pytania o sens ludzkiej egzystencji, o miałkość nas samych wobec niezmierzonego, niekończącego się kosmosu. Najbardziej dobijające w filmie Czerwona planeta są właśnie nieudolne próby naśladowania filozoficznego, niebanalnego przekazu jakim oczarowywał nas Kubrick. Postać jaką gra Terence Stamp, niby starszy mędrzec, przekazuje banalne właśnie, hollywoodzkie frazesy dotyczące egzystencji człowieka (odwieczna walka nauki z Bogiem, pełna bezsensownych, schematycznych komentarzy bohaterów). Później jest to na 100% poważnie powtarzane przez wszystkich jako mądrość życiowa. Masówka przygarnia i spłyca już nawet przypowieść (i jej mądrość) Kubricka.
Ale to nie jedyna wada filmu debiutanta, pana Antonego Hoffmana. Oprócz tego, że nieudolnie próbuje naśladować Odyseję... to brak mu polotu reżyserskiego, pomysłu na poprowadzenie aktorów, którzy grają tutaj czasami wręcz tragicznie. Nie od dzisiaj nie lubię Vala Kilmera i uważam, że jedyną dobrą jego rolą była postać Jima Morrisona w The Doors Olivera Stone’a. Tutaj jak zwykle nie pokazuje nic szczególnego i szczerze mówiąc dziwię się jego hollywoodzkiemu statusowi gwiazdora. Scenariusz natomiast jest pełen dziur, nielogiczności, niedorzeczności. Wszystko scenarzyści wpychają do jednego worka: i fantastykę i romans i thriller i horror. Niekiedy jest jakaś próba konfliktu psychologicznego pomiędzy bohaterami, lecz za chwilę i tak wszystko się trywializuje. Wszystko kupy się nie trzyma, rozłazi się niesamowicie, jest niedopracowane, bo za dużo twórcy tegoż filmu chcieli mieć. Nie będę się rozpisywał o efektach filmowych, bo ich jakość jest, jak zwykle w tego typu widowiskach, doskonała.
Cóż rzec na koniec tej recenzji? Ano, nie wiem. Może jedynie powiem, iż przykry jest fakt, iż “poważna sprawa marsjańska” zaczęła się (Misja na Marsa) i skończyła (Czerwona planeta) takimi kiepskimi filmami. A szkoda…
Tekst z archiwum film.org.pl