search
REKLAMA
Recenzje

ZOSTAW ŚWIAT ZA SOBĄ. Tak by to wyglądało [RECENZJA]

Wbrew krytyce „Zostaw świat za sobą” wygrywa nieustannie budowanym napięciem, wszechobecną tajemnicą, dobrym aktorstwem.

Marcin Kończewski

10 grudnia 2023

REKLAMA

Jeżeli oczekujecie rozbuchanej wizji apokalipsy, wybuchowego pandemonium, to filmem Sama Esmaila możecie się rozczarować. To nie jest produkcja, która udziela odpowiedzi na wszystkie postawione pytania, a raczej celowo ich unika na rzecz zabawy ze schematami i oczekiwaniami widzów spragnionych szczegółowej instrukcji radzenia sobie w obliczu końca świata. Zostaw świat za sobą może w tej mierze nawet… zirytować. To jest bowiem, na swój sposób, subtelna, hermetyczna, a przy tym mocna, bardzo trafna na poziomie komentarza społecznego wiwisekcja ludzkich postaw wobec możliwej katastrofy. Twórca słynnego Mr. Robot pozwala nam ją zobaczyć jedynie z daleka. Zamiast tego mamy wejść w buty zwykłych ludzi, którzy na jej temat nie wiedzą nic. Tak bowiem mogłaby wyglądać z naszej perspektywy. Ja to kupiłem.

Film Netflixa podobał mi się z kilku powodów, które mogą być przez wielu widzów odebrane jako wady. Od początku gra dość mocno z widzem, uciekając od jednoznacznego określenia normy gatunkowej. Pomimo kilku mocnych wskazówek, jak scena z tankowcem czy jeleniami, trudno jednoznacznie określić, że mamy tu do czynienia z rzeczywistym atakiem czy też jakimś złodziejskim spiskiem. Tutaj bowiem Esmail wodzi na za nos – a to uderza delikatnie w problematykę rodzinną, małżeńską, później igra z problematyką rasizmu, ale nie bierze sobie tego wszystkiego za cel. Kiedy od pewnego momentu karty zostają odkryte, a twórca już się nie bawi z myleniem tropów, to i tak (dosyć bezczelnie) ucieka od efekciarstwa, bombastyczności typowego kina katastroficznego. W zamian za cel obiera skalę mikro – reakcję, zachowania i przemyślenia zwykłych ludzi. One są w centrum zainteresowania. I to jest szalenie ciekawe, świeże i intrygujące.

Dostrzegłem w Zostaw świat za sobą korespondencję w kierunku innej produkcji Netflixa, która ukazała się dwa lata temu, czyli Nie patrz w górę. Przekaz jest w wielu miejscach zbliżony, jednak tutaj jesteśmy z drugiej strony barykady – bardzo daleko od epicentrum wydarzeń. Poznajemy je jedynie z domysłów, pogłosek, rozmów członków dwóch rodzin, których losy dosyć przypadkowo splotły się w dzień cybernetycznego ataku, jakiemu poddany jest, no właśnie… świat, USA? Tego nie wiemy. To jest klucz interpretacyjny do całości – wszechobecne poczucie zagubienia, zmieszania. Mamy odczuć to, co czują bohaterowie. To ryzykowny zabieg, bo rezygnuje z pewnego dramatyzmu związanego z rozmiarem skali. Tu wszystko jest jak najbardziej kameralne. Pozornie na poziomie samej akcji dzieje się też niewiele, co również może być zarzutem wobec samego filmu, jednak w detalach otrzymujemy momentami… aż za wiele, bo niektóre wątki są ledwo liźnięte, inne niedomknięte. Dlatego sam film mógłby się nadawać jako punkt wyjścia np. do serialu. Śmiem jednak twierdzić, że to również zabieg celowy, gonienie w piętkę z narracyjnymi schematami. Esmail buduje nieustanne poczucie napięcia, które pozwala wybrzmieć wielu bardzo intrygującym formalnie i tonalnie scenom (krzyki przy stadzie jeleni, rozmowa z preppersem czy scena z zębami). Pozornie slowburner, tylko taki, który nie ma wybuchnąć na oczach widzów. 

Na ogromną pochwałę zasługuje samo wykonanie filmu – sugestywna, charakterystyczna muzyka, prowadzenie aktorów i z pewnością praca kamery. Momentami to operatorska wirtuozeria, która mnie po prostu zachwycała. Ujęcia szerokich kadrów, płynne przejścia wzdłuż budynków, pewne prowadzenie kamery, zbliżenia na aktorów. To wszystko ma swój cel, jest uzasadnione nie tylko estetycznie, ale też wnosi sporo do warstwy znaczeń, przekazu. Chodzi o skupienie na bohaterach, ich ekspozycję. I tutaj przechodzimy do kolejnego ogromnego atutu Zostaw świat za sobą – aktorstwa. Aby udźwignąć ciężar prowadzenia akcji głównie za pomocą dialogów, trzeba mieć na pokładzie wybitnych aktorów i świetne linijki. Pierwsze mamy, z drugim aspektem również bywa dobrze, chociaż już trochę mniej równo. Niemniej, kilka trafnych cytatów można śmiało oprawić w ramkę i używać jako idealne komentarze wobec naszej rzeczywistości. Jedno jest jednak pewne – aktorsko dostajemy tu petardę, a każda z postaci jest na tyle charakterystyczna, dobrze rozpisana, że możemy odnaleźć w nich konkretne typy osobowości. Na pochwałę zasługują tu niemal wszystkie pojawiające się na ekranie osobowości –  Julia Roberts (!), Ethan Hawke, Mahershala Ali, Myha’ala Herrold, młodziutka Farrah MacKenzie czy w końcu Kevin Bacon. Oprócz kilku scen, które dałoby radę wymienić na palcach jednej ręki, nie ma tu może jakichś artystycznych szarż. Dostajemy raczej pewną powolną intensywność, bohaterowie nie przebywają jakiejś drogi, są dopiero u jej progu, a figury ludzkich zachowań dopiero się kształtują. Już jednak na tym etapie wyłażą demony, irracjonalność bierze górę. W końcu to zwierzęta pokazują, że w obliczu kataklizmów trzeba się łączyć w grupy, a ludzie czynią zupełnie na odwrót – alienują się, rozrywają siebie nawzajem. I to przeraża. A, że się poniekąd urywa? Cóż, taki pomysł. Może i był potencjał na rozwinięcie tej historii, może całość bardziej nadaje się na serial, a kilka elementów i chwytów narracyjnych zasługiwało na coś więcej, jednak ja jestem kupiony. Sporo wybaczam, jeżeli jestem zaangażowany w snutą opowieść. A tutaj byłem.

Film Netflixa nie trafi do każdego widza, jednak broni się przede wszystkim na poziomie rozbudzania niepokoju i trafności komentarza społecznego. To film o poczuciu strachu wynikającego z braku świadomości tego, co się dzieje. Dawno nie widziałem tak jasno obnażonych prawd na temat tego, jak bardzo jako ludzkość jesteśmy bezradni, bezbronni wobec zwykłej utraty internetu, zasięgu. Zostaw świat za sobą wygrywa też nieustannie budowanym napięciem, wszechobecną tajemnicą, aktorstwem, ekspozycją postaci, a może przegrać tam, gdzie najbardziej ryzykuje, czyli w tempie narracji i samego rozwiązania wątków. To typowy slowburner, niemal teatr telewizji, od którego mam świadomość, że można się odbić. Jeżeli jednak wejdziecie w niego ze skupieniem, to będziecie pozytywnie zaskoczeni. No i przy okazji zrozumiecie, że obejrzenie ostatniego odcinka Przyjaciół może być jedynym słusznym ratunkiem w obliczu końca świata oraz że warto jednak inwestować w DVD i nośniki fizyczne. Fakt, nie opinia. Autoironiczna w kontekście, że to produkcja… stworzona dla platformy streamingowej.

Marcin Kończewski

Marcin Kończewski

Założyciel fanpage’a Koń Movie, gdzie przeistacza się w zwierza filmowego, który z lubością galopuje przez multiwersum superbohaterskich produkcji, kina science-fiction, fantasy i wszelakich animacji. Miłośnik i koneser popkultury nieustannie poszukujący w kinie człowieka. Fan gier bez prądu, literatury, dinozaurów i Batmana. Zawodowo belfer (z wyboru), będący wiecznie w kontrze do betonowego systemu edukacji, usilnie forsujący alternatywne formy nauczania. Po cichu pisze baśnie i opowiadania fantastyczne dla swojego małego synka. Z wykształcenia filolog polski. Współpracuje z kilkoma wydawnictwami i czasopismami.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA