search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Zombeavers

Filip Jalowski

4 listopada 2014

REKLAMA

Zapewne wiele osób kojarzy bajkę o żółwiu Franklinie. Na początku każdego odcinka kobiecy głos informował nas, że jej tytułowy bohater umie już wiązać swoje buciki. Zaraz po niezbędnym wprowadzeniu zawsze zaczynała się gruba intryga. Franklina otaczała grupka wiernych przyjaciół, wśród których odnaleźć można było nieco opóźnionego misia, wydrę, gąskę czy też królika. Był również bóbr – leśny kombinator, który wpędzał wszystkich w tarapaty. Mimo młodego wieku zawsze wydawało mi się, że z bobrem jest coś nie tak, że jest podejrzany. Po upływie kilku ładnych lat okazuje się, że dziecięca intuicja nie zawiodła mnie na manowce. Zombeavers jednoznacznie udowadnia, że bobrom w głowie nie tylko tamy ze zwalonych drzew. Równie chętnie tworzyłyby barykady z ludzkich kończyn.

zombeavers-1

Fabuła filmu o morderczych bobrach to jednoznaczny ukłon w kierunku widzów, którzy na kinie tego typu tępią zęby równie regularnie, co ziemnowodne gryzonie na pniach przybrzeżnych drzew. Nie ma tu miejsca na żadne zbędne punkty programu, ckliwe rozwinięcia nastoletnich wątków miłosnych czy też umoralniające pogadanki, które potrafią zepsuć nawet najlepszy najgorszy film. Od samego początku, po sam koniec czujemy, że wsiedliśmy do autobusu, który bezbłędnie zalicza wszystkie niezbędne do ukończenia kursu przystanki. O tym, że będzie dobrze wiadomo już w zasadzie od pierwszych kilku minut. Kiedy po dość kuriozalnej sytuacji beczka z podejrzanymi chemikaliami wtacza się do pobliskiej rzeki, a ekran zaczynają zapełniać beztroskie animacje pokazujące bobry, ścinane drzewa oraz dziwnie niespokojnych ludzi, widz zaczyna uśmiechać się od ucha do ucha. Banan nie schodzi z twarzy aż do końca bobrzej przygody.

Chemiczna transformacja pracowitych budowniczych tam w żądne krwi bobry-zombie zbiega się oczywiście w czasie z pojawieniem się w okolicy grupy młodych ludzi. Trójka niemal nieustannie eksponujących wdzięki niewiast melduje się w domu kuzyna jednej z nich, aby wspólnie zapijać smutki po zdradzie, której ofiarą stała się jedna z koleżanek. Drugie połówki ekipy nie dają jednak za wygraną. Panowie postanawiają zmienić babski wyjazd w pełną seksu oraz alkoholu imprezę. Początkowo wszystko idzie całkiem nieźle, bobry czekają jedynie na odpowiedni moment oraz na to, aby widz mógł nacieszyć się widokami roznegliżowanych ciał i sprośnymi tekścikami. Kiedy pojękiwania i porównania homeryckie zaczynają stawać się nudne, przestrzeń domu narusza bóbr numer jeden. Od tego momentu na ekranie dzieje się magia.

zombeavers-2

Gryzonie w wersji zombie wyglądają obłędnie – aż łezka się w oku kręci, kiedy w przestrzeni kadru pojawiają się ich mordercze mordki. Zresztą, w tym filmie gra po prostu wszystko. Od scenariusza, który wyznacza historii odpowiednie tempo i unika zbędnych dłużyzn, w trakcie których z rosnącą niecierpliwością oczekiwalibyśmy na krwawą jatkę, po aktorstwo, projekty kolejnych zombie oraz dużą dawkę humoru zasadzającego się na igraniu z tworzonym gatunkiem. Zombeavers to najlepszy mainstreamowy (w końcu produkuje Universal) zły film od czasów zdecydowanie niedocenionej Piranii 3D. Debiutujący w roli reżysera Jordan Rubin, podobnie jak kilka lat temu Alexandre Aja, wie co robi i z jakim materiałem ma do czynienia. Dzięki dystansowi, świadomości oraz dobrej zabawie, z filmem zaczyna bawić się również widz. Olejcie wszystkie Annabelle, [REC] i inne, nagrywane z grobową miną pierdoły o opętaniach i złośliwych duchach. Zombeavers!!!

Bobro Scriptum

Koniecznie obejrzyjcie film do końca. Utwór z napisów końcowych kładzie na łopatki, a po liście płac znajduje się jeszcze jedna, doskonała scenka!

REKLAMA