Connect with us

Recenzje

ZNAK DIABŁA. Powtórka z egzorcyzmów

ZNAK DIABŁA to mroczny horror o opętaniu, który przypomina o nieustającej fascynacji egzorcyzmami w kinematografii.

Published

on

ZNAK DIABŁA. Powtórka z egzorcyzmów

Ile razy można opowiadać tę samą historię? Niesłabnąca popularność tematu egzorcyzmów wśród twórców horroru zdaje się sugerować, że jeszcze nie zbliżamy się do wyczerpania takiego limitu. I choć można pokusić się o hipotezę, że od czasu powstałego w 1973 roku Egzorcysty w temacie nie powiedziano zbyt wiele nowych rzeczy, nie zniechęca to kolejnych filmowców do budowania swoich dzieł wokół tego właśnie tematu. Czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem. Kolejną produkcją kontynuującą złowieszczy nurt opowieści o opętaniu jest Znak diabła Diega Cohena. Rozgrywający się w Meksyku horror zaliczyć można raczej do grupy tych mniej udanych wariantów tego kinowego standardu.

Advertisement

Na otwarcie Znak diabła wrzuca widza w sam środek krwawego egzorcyzmu, gdzieś na mało malowniczej meksykańskiej prowincji. Jest siwy ksiądz recytujący z trwogą łacińskie formułki, jest przerażona rodzina, jest w końcu i upiorne dziecko, opętane przez prastarego demona. W trakcie rytuału uwadze egzorcysty umyka jeden istotny szczegół (widzom twórcy nie pozwolą go jednak nie zauważyć), który stanie się zarzewiem zasadniczej akcji filmu Diega Cohena. Ta rozgrywa się w trzydzieści lat po wyżej opisanym prologu i z nędznej wiejskiej izby przenosi nas do stylowego domu miejskiego małżeństwa z klasy średniej.

Ona – ceniona filolożka, wykładająca na miejscowym uniwersytecie, on – sympatyczny amator układanek. Za sprawą kobiety do ich mieszkania trafia tajemniczy, starożytny manuskrypt, który budzi z miejsca fascynację Fernandy i Camili, nastoletnich córek naszej statecznej pary w średnim wieku. Wychowane w kulturalnej rodzinie, doskonale obeznane w literaturze i historii (kamera „subtelnie” eksponuje otaczające dziewczyny klasyki, m.in. Flauberta czy Goethego), oglądając wspólnie tajemniczą księgę, dostrzegają w niej nagle zmaterializowaną w gabinecie ich matki kuzynkę Lovecraftowskiego Necronomiconu i dla zabawy odczytują kilka zawartych w niej rytualnych formuł. Dalszy rozwój wypadków nie będzie dla nikogo zaskoczeniem.

Advertisement

Oprócz dwóch nastolatek na pierwszym planie oglądamy także Karla, tajemniczego świeckiego egzorcystę w czarnym kapeluszu, pozostającego w niejednoznacznej relacji z księdzem Tomasem. Nietrudno się domyślić, że wszystkie cztery postacie połączy postępujący problem opętania jednej z dziewczyn, co doprowadzi do mrożącej krew w żyłach konfrontacji z siłami nie z tego świata. Zasadniczo cały film jest przejrzysty od pierwszych minut i proponowanej przez twórców narracji można czytać, nomen omen, jak z otwartej księgi. Kolejne sceny konstruowane są w podręcznikowy dla egzorcyzmowego podgatunku kina grozy, a o nowatorstwo trudno też posądzić podstawione w miejsce klasycznych sił piekielnych (czy też zespolone z nimi w lapidarny sposób) elementy mitologii Cthulhu.

W efekcie niewiele w tym faktycznej grozy, a nawet jak na horror bardziej niż niepokojem operujący sugestywnym gore Znak diabła nie oferuje zbyt wiele w aspekcie wizualnej koncepcji czy inscenizacji wtargnięcia sił nieczystych do schludnego świata ułożonej rodziny.

Advertisement

Największy atut meksykańskiego filmu leży jednak nie w wymyślnej fabule czy drapieżnej inscenizacji. Cohen jakby wyczuwał sztampowość realizowanej przez siebie horrorowej formatki i wyczuwając jej nie tyle straszną, co groteskową podszewkę, pozwala Znakowi diabła nieco odpłynąć w tym kierunku. Przechadzający się posępnie po meksykańskich ulicach w czarnym płaszczu i kapeluszu Karl, który łypie z tą samą zasępioną miną na złowrogie demony i jedynego przyjaciela, jest tak bezczelnie przerysowany, że po prostu komiczny, tym bardziej, że fabularnie to najbardziej dramatyczna i teoretycznie pogmatwana postać.

Podobnie ma się rzecz z kuriozalnie szarpanym montażem niektórych scen, w efekcie którego momenty w zamyśle generujące największą grozę przypominają bardziej parodię gatunku. Równocześnie Znak diabła nie jest jednak otwarcie przerysowanym pastiszem i zachowuje śmiertelnie poważny gorset opowieści o starciu przedwiecznego zła z zaślepiającym niedowiarków racjonalizmem. Przyjęta przez twórców konwencja balansowania na pograniczu B-klasowych popłuczyn po dziesiątkach filmów na temat egzorcyzmów i nie bojącej się prześmiewczej makabreski dodaje Znakowi diabła nieco oddechu. Zamiast na siłę chłonąć napięcie opętańczej intrygi (której przebieg przecież znamy), można podśmiewać się z kiczowatości udręczonego egzorcysty czy niestosownie skomponowanych scen akcji.

Advertisement

Metoda ta sprawdza się jednak na chwilę. Tląca się gdzieś pod powłoką odtwórczej historii zgrywa nie rezonuje na tyle mocno, żeby owładnąć filmem i przesunąć go w rejony zdeklarowanej filmowej zabawy. Styk powagi i parodii jest momentami na tyle delikatny, że można się zastanawiać, na ile celowe są sugerujące komizm elementy. Główny atut, jakim dysponował Cohen, zostaje więc ostatecznie zmarnowany, przede wszystkim chyba przez brak zdystansowania się do bohaterów. Twórcy za wszelką cenę chcą klarownie spiąć trajektorie poszczególnych postaci, gubiąc z oczu pretekstowy charakter opowiadanej historii.

I choć wątek Karla i Tomasa został nawet ciekawie wymyślony, to w proponowanej przez Znak diabła formule nie doczekuje się on interesującego rozwinięcia. Częściowo dlatego, że upchnięcie w 80-minutowym metrażu aż dwóch głównych wątków – duetu egzorcystów i zaczytanych w Lovecrafcie sióstr – to kiepski pomysł, bo żaden wątek nie ma w tym układzie przestrzeni, by sensownie wybrzmieć pomiędzy kolejnymi stałymi punktami programu.

Advertisement

Ostatecznie Cohen nie potrafi więc uwolnić się z ram konwencji, proponując kolejny spośród niezliczonych wariantów kina grozy z opętaniem w centrum. Jako rasowy horror Znak diabła wypada zaś, jako się rzekło, po prostu słabo. Najbardziej boli, że twórcy zaprzepaszczają aż dwa niezłe pomysły i wrzucają je w nijakie opakowanie. Całościowy obraz meksykańskiego horroru wyprodukowanego przez Netflixa jest mocno przeciętny – brak ciekawego klucza wizualnego, wyjęte z zakurzonego leksykonu gatunkowego wątki i nużąca przewidywalność zabijają groteskową energię, a jedyna wartość dodana filmu to kilka mocniej pastiszowych scen. Jeśli tylko na tyle stać pradawne, mityczne Zło, to może powinno ono jeszcze trochę pospać i pozbierać siły.

Advertisement

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, czarnego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.