ZGUBIŁAM SWOJE CIAŁO. Dziwadło
Pamiętacie to obce i niewygodne wrażenie z Krowy i kurczaka, które pojawiało się zawsze w trakcie obecności rodziców tytułowych bohaterów? Twórcy kreskówki Cartoon Network pokazywali tylko nogi opiekunów, momentami sugerując, że ich fizyczność faktycznie nie wychodzi poza dolne kończyny. Zawsze widziałem w tym coś więcej niż nośny formalny dowcip. Okrojona obecność rodziców wzbudzała również niepokój i dziwne zaburzenia przedstawionego świata. Zdecydowanie coś było wtedy nie w porządku. To moje pierwsze skojarzenie z intrygującym Zgubiłam swoje ciało.
Reżyser, Jérémy Clapin, nie idzie jednak w stronę krzykliwej komedii, ale psychodramy… Dzieje się tak, ponieważ drugim skojarzeniem – tak dalece odległym, że nawet mi jest trudno uwierzyć, że się na nie powołuje – jest kino braci Dardenne. Belgowie opowiadają o ludziach z cienia/reprezentantach społecznego marginesu (imigrantach, bezdomnych, bezrobotnych) i robią to w bardzo specyficzny sposób. Albo przyjmują ich spojrzenie, albo podążają krok za ich plecami. Tematami filmów braci Dardenne są sprawy niepozorne i przyziemne, ale w ujęciu dwukrotnych laureatów Złotej Palmy nabierają one często formatu alegorii. Z poziomu chodnika/ poczekalni/ przystanku autobusowego/ śmietnika wskakują na całkowicie niespodziewane, wzniosłe dramaturgiczne rejestry. Tego samego oczekujcie po Zgubiłam swoje ciało.
Bohaterem animacji Clapina jest nastoletni Naoufel, który po śmierci rodziców przeprowadza się do Paryża. W stolicy Francji chłopak ulega krwawemu wypadkowi. Traci rękę. Reżyser stawia wtedy kropkę. Następnie dzieli narrację Zgubiłam swoje ciało na dwie historie. Pierwsza z nich opowiada o miotającym się po Paryżu Naoufelu, szukającym pracy, próbującym nawiązać normalne znajomości, starającym się ustatkować w nowym otoczeniu, nadać swojemu życiu cel. W drugim wątku wiodącą „postacią” jest ręka nastolatka. Ta ucieka z laboratorium i desperacko chce odnaleźć swojego właściciela. Osiągnie to na przekór jakimkolwiek przeciwnościom losu. Prowadzi ją bowiem instynkt, potrzeba wypełnienia (irracjonalnej?) misji.
Podobne wpisy
Połączenie tak różnych stylistycznych konwencji jest mankamentem Zgubiłam swoje ciało, ale świadczy też jednocześnie o jego wyjątkowości. Bo czego w tej animacji nie ma? Kino z pogranicza body horroru? Tak. Romans? Jest. Przepracowywanie traumy? Jest. Kino mniejszości? Jak najbardziej. Nawiązania do filmu fantasy? Nie trzeba ich usilnie wypatrywać. Ta kondensacja i zaskakujące zestawienia wywołują przyjemny estetyczny dysonans, ale kilkukrotnie zdają się zespolone ze sobą na siłę. Czuła i melancholijna retrospektywna część przecina się z kuriozalną przygodą dłoni wędrującej po paryskich dachach. Niepowodzenia w pracy Naoufela sąsiadują z potyczkami ręki z gołębiem, szczurami bądź psem niewidomego. Nie odmówię Zgubiłam swoje ciało pomysłowości. Wytknąć jednak mogę stylistyczną niespójność.
Tym, co zespala ze sobą wszystkie wątki animacji Clopina, jest przyjęcie szczególnej perspektywy i koncentracja uwagi na dotyku. Dla twórców ten zmysł ma takie samo znaczenie co pamięć i jest z nią równoważony. Nawet gdy śledzimy Naoufela przed wypadkiem, to twórcy skupiają się na licznych detalach i pozostawianych przez chłopaka śladach. Powracającymi motywami są próby złapania muchy, włączania nagrań na magnetowidzie czy odbicia dłoni na piasku albo na szybie. Jérémy Clopin unika przy tym banału symboli i trywialności metafor. W wielu momentach jego film zachowuje naturalność, czasem bywa odkrywczy. Cenię dobrze napisane i przekonujące relacje między postaciami oraz nietypową narracyjną perspektywę. Na znajome sytuacje często rzucone zostanie nowe światło, igrające z naszymi percepcyjnymi przyzwyczajeniami.
Zgubiłam swoje ciało w najlepszych momentach ociera się o objawienie, w słabszych może zdziwić paradoksalnością twórczych decyzji. Historia spójna, ale estetycznie rozjechana w wielu kierunkach. Niepozbawiona konkretnej puenty, której jednak ciążyć mogą frapujące przypisy.