ZDARZENIE W OX-BOW
Dobrzy kowboje chroniący biednych, uciśnionych mieszkańców miasteczek przed podłymi bandytami i dzikimi Indianami. Cywilizacja rozprzestrzeniająca się na zachód Stanów Zjednoczonych, niosąca prawo, porządek i kaganek oświaty. Na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku takie podejście do westernu wciąż miało się całkiem dobrze, ale coś zaczynało się zmieniać. Piękny mit o tym, jak zdobywano Dziki Zachód, coraz częściej okazywał się po prostu mitem, a filmowcy nabierali śmiałości, by podobne opowieści odbrązawiać. Westerny zaczęły oddalać się od idealizowania i zwracać ku psychologizacji i pesymizmowi. Sztandarowym przykładem tego ostatniego jest zaś Zdarzenie w Ox-Bow (1943).
Fabuła tego jakże krótkiego, bo liczącego zaledwie siedemdziesiąt pięć minut, filmu jest nad wyraz prosta. Mieszkańcy małego miasteczka dowiadują się, że lokalny hodowca bydła został zamordowany, a jego krowy skradzione. Mimo nielicznych wątpliwości grupa niemal trzydziestu konnych wyrusza w pogoń za winnymi zbrodni, a robi to w jednym celu: aby dopaść ich i na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość. Podążając domniemanym śladem zabójców, żądna krwi zgraja w końcu odnajduje w lesie, w tytułowym Ox-Bow, trzech śpiących mężczyzn. I pomimo faktu, że niewinność każdego z trójki pechowców widać jak na dłoni, napędzani nienawiścią mieszkańcy nie chcą słuchać żadnych wyjaśnień ani tym bardziej przeprowadzać zgodnego z prawem procesu. Mają w głowach wyłącznie lincz.
Podobne wpisy
Przeczytawszy powieść Waltera Van Tilburga Clarka pod tym samym tytułem, zachwycony nią reżyser William A. Wellman zaproponował stworzenie ekranizacji Zdarzenia w Ox-Bow Darrylowi F. Zanuckowi. Producent zgodził się i podpisał z Wellmanem kontrakt na wyreżyserowanie dodatkowo dwóch innych filmów, Thunder Birds (1942) i Buffalo Billa (1944). Po tym, jak Gary Cooper odrzucił propozycję, do głównej roli zaangażowano Henry’ego Fondę, wówczas zawiedzionego jakością dzieł, w których przyszło mu grywać pod egidą 20th Century Fox. Aktor stwierdził później, że to jedna z dwóch pozycji z jego filmografii tamtego okresu, obok Gron gniewu (1940), z których był zadowolony.
Zdjęcia do Zdarzenia w Ox-Bow nie trwały długo, mimo że na około tydzień produkcja musiała zostać wstrzymana. Przyczyną były ograniczenia finansowe narzucone przez amerykański rząd, którego uwaga skierowana była przede wszystkim na wydatki militarne związane z prowadzeniem II wojny światowej. Ekipa filmowa poradziła sobie jednak z obostrzeniami, przebudowując istniejącą już scenografię w taki sposób, by mogła posłużyć do nakręcenia kolejnych scen bez wydawania choćby jednego dodatkowego dolara.
Zdarzenie w Ox-Bow jest filmem bardzo kameralnym, rozgrywającym się zaledwie w kilku przestrzeniach, ale o większym ciężarze tematycznym niż niejeden bardziej widowiskowy western. Wellman pokazuje bowiem społeczność małej mieścinki nie jako szlachetnych ludzi, którzy padają ofiarą złodziei bydła. Mieszkańcy to tłuszcza, która przy pierwszej okazji chwyta za strzelby i powrozy, zamierzając zwyczajnie zamordować każdego, kto będzie choć trochę pasował do profilu podejrzanego. Na nic zdają się tłumaczenia niesłusznie oskarżonych, na nic protesty nielicznych członków grupy odznaczających się zdrowym rozsądkiem, jak choćby protagonista Gil Carter (Fonda). Prawo to nie szeryf czy sędzia, prawo to demokratyczny głos większości. A większość nie ma w sobie za grosz moralności, jedynie mord w oczach i pragnienie zbiorowego katharsis za wszelką cenę.
Znamienne jest to, że wspomnianego szeryfa, mianowanego przedstawiciela praworządności, nigdy nie ma tam, gdzie jest potrzebny i przyjeżdża na miejsce linczu za późno. Chociaż on sam okazuje się człowiekiem uczciwym, to jego władzy i pozycji nie respektuje nawet zastępca, który bezprawnie mianuje pomocnikami pozostałych członków bandy. Nawet weteran wojny secesyjnej okazuje się bezmyślnym, szykanującym własnego syna prostakiem, któremu prawdopodobnie bardzo daleko do bohatera wojennego, a jeszcze dalej do bycia ostoją prawości. Sprawiedliwy proces w tym świecie nie istnieje, a już tym bardziej w sytuacji, w której wśród domniemanych morderców jest Meksykanin (Anthony Quinn). Nie ma nawet o czym dyskutować. Sznur na gałąź i egzekwujemy wygodną, ludową „moralność”.
W sam środek tego wszystkiego wpada przywołany już Gil Carter. Kiedyś „swojak”, teraz raczej przyjezdny dla mieszkańców miasteczka. Miał tu dziewczynę, ale ta nie zamierzała czekać na jego powrót i szybko wydała się za majętnego bufona. Swoją drogą, Wellman wprowadza wątek straconej miłości Gila bardzo pretekstowo. Zarysowuje jedynie jego żal i odbiera mu ukochaną, z którą w klasycznym westernie odjechałby w stronę zachodzącego słońca, ale temat owej dziewczyny, Rose, znika równie szybko, jak się pojawia.
Nie o to w tym wszystkim jednak chodzi. Wiemy już, że Carter jest zgorzkniały, na początku filmu dowiadujemy się też, że lubi przywalić dla rozrywki. Nie jest ucieleśnieniem szlachetności, do której kino przyzwyczaiło ówczesnych sympatyków gatunku, ale to mężczyzna mimo wszystko porządny, mający głowę na karku i serce na miejscu. Tyle że w ewoluującym, odmitologizowanym westernie to nie wystarczy. Gil, choć stawia się bezlitosnej hordzie, nie ma szans na uratowanie nieszczęśników. Jedyne, co mu pozostanie, to wstyd. Bo chociaż okazał się jednym z siedmiu może nie tyle wspaniałych, co po prostu sprawiedliwych, to brał w tym wszystkim udział, jest częścią społeczności, która zamordowała trzech niewinnych mężczyzn. Wellman doskonale ten wstyd pokazuje — kiedy Carter czyta na głos list zlinczowanego Donalda Martina (Dana Andrews) do żony i dwójki małych dzieci, jego oczy zasłania kapelusz towarzysza. To film oszczędny w środkach wyrazu, ale ta jedna scena wręcz paraliżuje.
Przez kilka miesięcy ukończone już Zdarzenie w Ox-Bow leżało na producenckiej półce, niewprowadzane do kin. Dlaczego? Studio miało problem, jak zareklamować i sprzedać widzom western tak pesymistyczny, w którym ludzie okazują się potworami, a etyka musi ustąpić bestialstwu. Ostatecznie obraz Williama A. Wellmana publice się spodobał i otrzymał nawet nominację do Oscara za najlepszy film roku (co ciekawe, do dziś jest to jedyne dzieło nominowane w głównej kategorii i żadnej innej). Kino to kameralne, krótkie, ale koniec końców wielce przygnębiające i przejmujące.