search
REKLAMA
Recenzje

ZAWODOWIEC. 50 lat od premiery

Jacek Lubiński

30 grudnia 2018

REKLAMA

Western i Lechistan to dwa słowa, które jakoś nie potrafią się dodać – i to bynajmniej nie z powodu braku prób stworzenia takiego mariażu. Tym cieplej przyjąć należy każdy polski akcent na Dzikim Zachodzie – nawet tym udawanym przez Andaluzję, gdzie Włosi często kręcili swoje wersje kowbojskich historii, szybko (i trochę niesprawiedliwie) ochrzczone przydomkiem „spaghetti”. Jak na ironię ta najbardziej polska ze wszystkich tego typu produkcji reprezentuje jeszcze inną odnogę preriowych przygód – tak zwany Zapata western, czyli rzecz dziejącą się w czasach meksykańskiej rewolucji, będącej ostatnim tchnieniem prawdziwej wolności amerykańskiego pogranicza przed nastaniem panowania techniki.

Zawodowe dzieło w reżyserii Sergio Corbucciego – na świecie znane także pod tytułami Il mercenario, A Professional Gun oraz pod jakże trafną nazwą duńską Lejemorder – to jeden z kluczowych filmów tego burzliwego nurtu o krótkim żywocie (1966-72). Tak jak jego reżyser, również stojące odrobinę w cieniu wielkiego Sergio Leone, który trzy lata później nakręcił w tym temacie wspaniałą Garść dynamitu. Tam jednym z bohaterów, który dołącza nieco wbrew sobie do zbrojnego zrywu Meksykanów, był Irlandczyk o twarzy Jamesa Coburna. Znamienne, że aktor ten zagrać miał także tytułową postać u Corbucciego, ale panowie nie potrafili się dogadać odnośnie do tak prozaicznej rzeczy, jak… miejsce nazwiska w czołówce. Ostatecznie więc jego rolę przejęła inna legenda westernu – Franco „Django” Nero, którego przez wzgląd na wyraźny akcent przemieniono z Amerykanina na Polaka. A przynajmniej na kogoś ze słowiańskich rejonów.

Nasz profesjonalista i najemnik to Siergiej (sic!) Kowalski, którego wszyscy wokół nazywają po prostu Polakiem, choć z nieistniejącym wtedy wciąż na mapie krajem zdaje się wiązać go jedynie (stereo)typowe nazwisko oraz dumnie noszony na piersi medal o biało-czerwonych barwach, przypuszczalnie pamiątka po przodkach. Nasz przyszywany rodak lubi jajka, mleko, cygara oraz kompozycje Chopina, a od ideałów woli pieniądze. Z Kowalskim nie ma wielkiego wyboru – można negocjować jedynie za pomocą cyferek. „Buy or die!” – jak prawi jeden ze sloganów reklamujących to dzieło. Kto da więcej, wygrywa. Ale warto, bo chłop ma łeb na karku, jest twardy, honorowy, szybki i zdyscyplinowany, a do tego niezwykle schludny i nosi się jak prawdziwy oficer. Właściwie to bardziej przypomina niemieckiego zaborcę o polskich sympatiach, ale kto by tam przywiązywał wagę do takich szczegółów. Ważne, że tylko Kowalski jest w stanie pomóc nieopierzonej w walce bandzie pod przywództwem niejakiego Paco Romana (sympatyczny Tony Musante), sprawiając, że rewolucja nie będzie z góry przegraną sprawą.

Blisko dwugodzinny epos w Stanach Zjednoczonych otrzymał po latach kategorię PG-13, co wespół z powyższymi składowymi powinno dać mniej więcej obraz jego lekkiej, zawadiackiej natury. Chociaż film Corbucciego – którego scenariusz pierwotnie inspirowany był sztuką Bertolta Brechta The Exception and the Rule – dotyka dramatycznych wydarzeń z kart historii, to intryga już od pierwszych scen tonie w czysto przygodowej atmosferze oraz pogodnym nastroju. Trafia się nawet kilka iście slapstickowych momentów, aczkolwiek te nawet na tle ogólnego klimatu fiesty zdają się najsłabszym ogniwem produkcji. I sprawiają, że całość nie ma tej wagi, co wspomniana już Garść dynamitu, która przecież też opiera się w dużej mierze na wesołej dychotomii duetu protagonistów.

Rzecz jasna, nie brak tu także tych bardziej dramatycznych sekwencji, a twórcy nieraz kwestionują moralność zarówno poczciwego Paco, jak i naszego Kowalskiego. Choć początkowo kibicujemy właśnie poczynaniom tego drugiego, to patrząc, jak pogrywa sobie niekiedy z Romaną i jego towarzyszami broni – a dodajmy, iż czyni to często i w świetnym stylu – bynajmniej nie jest nam go żal, gdy dochodzi do swoistych rozliczeń za grzechy. Paradoksalnie zresztą Kowalski nawet wtedy, gdy znajduje się w tak zwanej ciemnej dupie, zdaje się mieć kontrolę nie tylko nad swoim losem, ale także swoich współtowarzyszy. Dodatkowo szczęście wydaje się go nie opuszczać w najbardziej kluczowych momentach.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/