search
REKLAMA
Recenzje

YESTERDAY. Sława, miłość i The Beatles

Tomasz Raczkowski

10 lipca 2019

REKLAMA

Jeśli kochacie muzykę Queen – wybraliście się zapewne na Bohemian Rhapsody. Jeśli lubicie Eltona Johna – poszliście pewnie na Rocketmana. Jeśli zaś uwielbiacie dokonania The Beatles – powinniście zobaczyć Yesterday. Byłaby to bezmyślnie prosta kalkulacja, ale komplikuje ją fakt, że ostatni z wymienionych filmów wyraźnie odróżnia się od pozostałych dwóch pod względem sposobu, w jaki muzyka brytyjskiej legendy rocka zostaje zespolona z filmową rzeczywistością. Yesterday nie podejmuje bowiem konwencji biograficzno-muzycznej dramaturgizacji historii zespołu, zamiast tego kontynuując ujęcie zaproponowane ponad dekadę temu w Across the Universe – wplata hity liverpoolskiej czwórki w skoncentrowaną na fikcyjnych postaciach narrację. Dlatego Yesterday jest hołdem nieoczywistym – wykorzystującym Beatlesów jako fabularny klocek w konwencjonalnej komedii, ale mimochodem przemycającym podziw dla twórców Sierżanta Pieprza i fanowską miłość do nich.

Głównym bohaterem Yesterday jest Jack Malik – dwudziestoparoletni muzyk, dorabiający w wielkopowierzchniowym sklepie, by móc poświęcać się rozwijaniu kariery artystycznej. Jego menedżerką jest Ellie – dawna szkolna koleżanka, która jako pierwsza (i jedyna) dostrzegła kiedyś w Jacku sceniczny talent i wspiera go w niełatwym dążeniu do zdobycia uznania i sławy. Trzeba przyznać, że Jackowi nie idzie zbyt dobrze – gra przeważnie w pubach dla niezainteresowanych jego kompozycjami przypadkowych gości. Jego fatalna sytuacja zmienia się po groźnym wypadku, któremu uległ w momencie tajemniczej awarii prądu obejmującej całą Ziemię. Po przebudzeniu Jack ze zdumieniem odkrywa, że jest jedyną osobą, która pamięta piosenki The Beatles – wydaje się, że zespół jest całkowicie wymazany z historii i pamięci wszystkich innych ludzi na świecie. Będący o krok od rezygnacji z kariery chłopak postanawia wykorzystać tę dziwaczną sytuację – odtwarza z pamięci takie przeboje jak Let It Be, She Loves You czy tytułowe Yesterday i dzięki temu zaczyna stopniowo zyskiwać coraz większy rozgłos.

Za realizację tego nietypowego listu miłosnego do muzyki Beatlesów odpowiada nie byle kto, bo duet kultowych brytyjskich filmowców – Danny Boyle (reżyseria) i Richard Curtis (scenariusz). W wyprodukowanym przez nich samych Yesterday widać wyraźnie syntezę dwóch autorskich cech charakterystycznych – film opiera się na zabawnych, przesyconych brytyjskim poczuciem humoru scenkach sytuacyjnych, które z odpowiednią dynamiką ułożone są w pod wieloma względami oczywistą, ale interesującą opowieść. I bez wątku Beatlesów byłaby to sprawna komedia romantyczna, w której umiejętne budowanie postaci i gmatwanie ich historii prześlizguje się po banałach skryptu Curtisa i eksponuje wiarygodną melodramatyczną materię. Ręka Boyle’a jest tu widoczna przede wszystkim w sposobie traktowania komizmu, pojawiającego się mimochodem i wtapianego w rzetelną psychologiczną ekspozycję. Efektem są płynne przejścia między momentami przezabawnymi, dramatycznymi i emocjonalnie natchnionymi oraz znakomita dynamika opowieści, pozwalającej zapomnieć, że jest ona kolejną inkarnacją znanego doskonale schematu.

Taka konstrukcja sprawia, że pierwszoplanowy jest tu nie tyle wątek zagadkowego zdarzenia umożliwiającego Jackowi zdobycie sławy czy wątek samej drogi na szczyt, ile relacja głównego bohatera z Ellie. Przełom w dotąd mizernej karierze powoduje rozejście się dróg Malika i jego wiernej menedżerki, co wstrząsa muzykiem i uświadamia mu rzeczy, których wcześniej nie dostrzegał. Nietrudno się domyślić, w jakim kierunku zmierza od pierwszej sceny relacja Jacka i Ellie, ale właściwie do samego końca nie jesteśmy pewni, jaki wariant wybiorą twórcy dla zakończenia tego wątku. Jego siłą jest też to, że oprócz romantycznego podtekstu pokazuje znaczenie wsparcia bliskich oraz ich wiary w przekuwaniu talentu w sukces. W tym miejscu Beatlesi dostarczają metaforycznego wzmocnienia morału Yesterday – tak jak kariera Jacka opiera się na cudzej pracy, wykorzystywanej co prawda w etycznie „oczyszczony” sposób, ale wciąż pozostającej zawłaszczeniem kreatywnej energii kogoś innego, tak samo jego muzykowanie nie byłoby możliwe bez wspierającej go dziewczyny. W tym sensie Curtis i Boyle przez główny pomysł filmu urozmaicają doskonale znaną myśl o roli „niewidzialnego wsparcia” i proponują twórcze jej przetworzenie.

Ale też Beatlesi nie są tutaj sprowadzeni do sztuczki fabularnej, instrumentalnie potraktowanej w celu nobilitacji konwencjonalnego melodramatu. Za wątkiem odtwarzania dokonań liverpoolskiej czwórki i ponownej ich prezentacji światu stoi przeświadczenie o ponadczasowej wartości tej muzyki. Sam Jack definiuje w pewnym momencie to, co robi, jako posłannictwo, misję przekazania światu muzycznego geniuszu Lennona, McCartneya, Harrisona i Starra. W jego działaniu chęć zdobycia światowej sławy splata się z przeświadczeniem, że Beatlesi stworzyli najwybitniejsze piosenki w historii, które po prostu nie mogą pozostać nieznane – a jeśli świat nie dostał ich pod marką The Beatles, to może je otrzymać za pośrednictwem Jacka Malika. To przesłanie okazuje się niezwykle silne i choć bywa nadużywane, nie da się ukryć, że za pośrednictwem historii Jacka rozbudzona zostaje miłość do dokonań Beatlesów.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA