YANNICK. Wymyśl coś lepszego [RECENZJA]
Wszyscy znajdowaliśmy się kiedyś w takiej sytuacji. Teatr albo kino – nieważne, czy poważny arthouse, czy szkolne przedstawienie. Ważne, że się nie podoba. I to bardzo. Wiercimy się w fotelach, wykręcamy z zażenowania, wreszcie zaczynamy rozglądać się po sali w poszukiwaniu empatycznych spojrzeń współtowarzyszy cierpienia. Wszystko, byle tylko nie patrzeć na ekran lub scenę. Jedni skracają ostatecznie własne męki i opuszczają salę. Drudzy dzielnie tkwią na posterunku. Trochę z poczucia obowiązku, a trochę dlatego, że zainwestowali w wyprawę do kinoteatru czas i oszczędności. Tytułowy Yannick nie należy do żadnej z tych grup. Yannick postanawia wziąć sprawy w swoje ręce.
Punkt wyjściowy jest banalnie prosty: mężczyzna przerywa przedstawienie i wdaje się w pyskówkę z aktorami. Porównuje wyjście do teatru z wizytą w restauracji, domagając się rozmowy z „szefem kuchni”. Pomysł co najwyżej na 20-minutowego shorta? Quentin Dupieux, autor m.in. kultowej Morderczej opony czy wspaniałego Mandibules, potrafi wyciągnąć z podobnego konceptu absolutne maksimum. Buduje kolejne piętra absurdu: Yannickowi przestaje wkrótce wystarczać samo wyrażenie opinii. Ciągnie swój bunt dalej, przekraczając kolejne granice. Postanawia „naprawić” wieczór za pomocą broni palnej – bierze aktorów jako zakładników i zmusza ich do zmiany repertuaru, mimochodem realizując mokry sen każdego krytykanta. Jeżeli ci się nie podoba, no to wymyśl coś lepszego.
„Pani Bovary to ja” – ogłosił prowokacyjnie Gustave Flaubert, zapytany o to, skąd czerpał inspirację do stworzenia swojej najsłynniejszej postaci literackiej. Quentin Dupieux mógłby, przy zachowaniu wszelkich proporcji, powiedzieć to samo w kontekście Yannicka. Z bohaterem łączy go przede wszystkim krytyczny stosunek do sztuki egzaltowanej, napuszonej. „Jeżeli myślicie, że biorę samego siebie na poważnie, to jako artysta poniosłem porażkę” – przyznał z rozbrajającą szczerością w wywiadzie dla internetowego magazynu „FilmStage”. Swoją niszę Francuz odnalazł w komedii absurdu, osadzonej w ramach autotematycznych. Jego filmy z pewnością nie są dla każdego – i nie chodzi wyłącznie o specyficzne poczucie humoru, ale też o skomplikowane, wielowarstwowe struktury narracyjne. Trudno odmówić im jednak pomysłowości oraz szeroko rozumianej bezpretensjonalności. Dupieux od wielu lat udowadnia, że nie ma niczego złego w pustym śmiechu. Celem kina, teatru i literatury może być rozrywka sama w sobie – na przemian głupia i inteligentna. Yannickowi, podobnie jak autorowi Deerskin, chodzi w pierwszej kolejności o dostarczenie dobrej zabawy, radość opowiadania – i zarówno bohater, jak i reżyser wywiązują się z tego zadania koncertowo.
Kontekst metatekstualny jest obecny w Yannicku na jeszcze jednym, szalenie istotnym poziomie. Od początku swojej przygody z kinem Dupieux z upodobaniem opowiada o nas, tzn. o widzach. Morderczą oponę pamięta się dziś przede wszystkim za sprawą, no cóż, morderczej opony, ale bohaterami wątku równoległego są tam przecież reprezentanci „widowni”, którzy zbierają się na wzgórzu, aby śledzić i komentować kolejne wydarzenia fabularne, a następnie umrzeć na skutek zatrucia pokarmowego. Nikt nie jest w uniwersum Quentina Dupieux bezpieczny. Każdego może dorwać śmierć, dzierżąca w dłoni ostrze satyry. W Yannicku nie tylko aktorzy, ale również widzowie stają się zakładnikami głównego bohatera. Początkowo nastawieni do niego wrogo, wkrótce ulegają jednak czarowi, jaki wokół siebie roztacza. Przed ich oczami rozgrywa się swoisty performance – angażujący, w pełni improwizowany monodram, znacznie zabawniejszy od prezentowanej na deskach sztuki. Nim się obejrzymy, my także jesteśmy po stronie Yannicka – żądni kolejnych żartów, bon motów oraz zwrotów akcji, uzależnionych od poczynań niestabilnego psychicznie bohatera. Taka już nasza widzowska natura, zdaje się twierdzić Dupieux: zawsze podążymy za tym, co najciekawsze. Dokądkolwiek by nas to nie zaprowadziło.
Reżyser Złych glin jest jednym z najgorętszych nazwisk tegorocznej edycji Nowych Horyzontów. We Wrocławiu obejrzeć można aż trzy propozycje filmowe jego autorstwa. Co ciekawe, każda przywędrowała do Polski z innego zagranicznego festiwalu. Yannick miał premierę na festiwalu w Locarno, Daaaaaalí rozpoczynał obieg festiwalowy w Wenecji, a Drugi akt otwierał święto kina w Cannes. Imponująca płodność twórcza Dupieux, porównywalna chyba tylko z działalnością Hong Sang-soo, nie wpływa całe szczęście na jakość jego filmów. Oczywiście, zdarzają się lepsze i gorsze, wszystkie tętnią jednak kreatywnością, zaskakują nieszablonowymi rozwiązaniami fabularnymi, prezentując równy, naprawdę wysoki poziom. Yannick jest najlepszym przykładem tego trendu: kolejną solidną pozycją w filmografii francuskiego króla absurdu. A jeżeli wam się nie spodoba, no to wiecie – zawsze możecie wymyślić coś lepszego.