MANDIBULES. Wielka mucha, wielka przyjaźń
Światy przedstawione filmów Quentina Dupieux tylko pozornie mają wiele wspólnego z naszą rzeczywistością. Owszem, zamieszkują je (głównie) ludzie, zawsze jednak ekscentrycy, reagujący na wydarzenia fabularne w sposób, o jaki nikogo byśmy nie posądzili. Bo czy naprawdę kojarzycie kogoś, kto po zdobyciu kurtki z jeleniej skóry poczułby niepohamowane pragnienie skompletowania odlotowego skórzanego stroju, zniszczenia wszystkich pozostałych kurtek na ziemi i zrealizowania na ten temat amatorskiego filmu – tak jak bohater Deerskin? A może na waszej drodze życiowej pojawił się pewnego razu ktoś, kto na widok gigantycznej muchy zaklinowanej w bagażniku skradzionego samochodu nie zadawałby pytań pokroju: „co to jest?” i „skąd się tutaj wzięło?”, lecz postanowił, niemalże bez wahania, wytresować feralnego owada i uczynić z niego coś na kształt żywego drona, za pomocą którego mógłby przeprowadzić zuchwały napad na bank?
Autorami drugiego z tych absurdalnych pomysłów są protagoniści Mandibules, najnowszego projektu filmowego Dupieux – Manu (Grégorie Ludig) i Jean-Gab (David Marais). Ten komiczny, slapstickowy duet może kojarzyć się, jak najbardziej słusznie, z tytułowymi bohaterami Głupiego i głupszego braci Ferrelych. Braki w inteligencji mężczyźni nadrabiają jednak wielką, obustronną przyjaźnią i jeszcze większym oddaniem, którego namacalnym symbolem jest specyficzny gest, przewijający się przez cały film – tzw. „toro”, przybijane przez Manu i Jean-Gaba właściwie w każdej możliwej sytuacji, wykorzystywane jako przywitanie, pożegnanie, niewerbalne wyrażenie radości, wzruszenia czy smutku; tak naprawdę dowolnej akurat doświadczanej emocji.
Dupieux rozpoczyna swój film niczym rasowy heist movie. Manu, zawinięty w przemoczony śpiwór na plaży, otrzymuje od tajemniczego znajomego misję – ma odebrać walizkę od niejakiego Michela-Michela, przewieźć ją w bagażniku samochodowym (koniecznie!) z punktu A do punktu B i przekazać do rąk klienta, nie zajrzawszy wcześniej do środka. Bohater, zachęcony pieniężnym wynagrodzeniem, podejmuje się jej wykonania – w tym celu kradnie samochód i werbuje do pomocy Jean-Gaba, swojego najlepszego przyjaciela. W tym momencie Dupieux porzuca cały koncept heist movie i wprowadza na scenę gigantyczną animatroniczną muchę (ochrzczoną przez bohaterów imieniem Dominique), która zamienia Mandibules w brawurową międzygatunkową jazdę bez trzymanki: ekscytującą, zaskakującą, a przede wszystkim niesamowicie zabawną.
Humor w filmach Dupieux opiera się zazwyczaj na kilku kluczowych (najczęściej wyjątkowo absurdalnych, nieprzystających do rzeczywistości) elementach, które raz wprawione w ruch, tzn. wprowadzone przez reżysera w obręb fabuły, zaczynają kolidować z fragmentami świata przedstawionego, tworząc w ten sposób stale multiplikujące się gagi. Wydaje się, że autor Morderczej opony nie robi nic więcej, jak tylko leciutko popycha akcję do przodu, pozwalając jej na niekontrolowane przyspieszenia i zwariowane zakręty – zadaje pytanie: „a co by było, gdyby…?”, a następnie śledzi, podobnie jak widz, ekranowe rezultaty swojego eksperymentu.
W Mandibules, jak nietrudno się domyślić, najważniejszym absurdalnym elementem jest Dominique, tresowana przez bohaterów w ukryciu – najpierw obok przyczepy na poboczu drogi, a później w wakacyjnej rezydencji dziewczyny, która dziwnym trafem myli Manu z licealnym kolegą. Nieustanne, coraz bardziej wymyślne, bezwstydne maskowanie jej obecności (raz bohaterowie mówią o niej jak o dalekiej kuzynce czekającej w samochodzie, tylko po to, aby zaraz robiła za malutkiego psa ukrywanego w pokoju) staje się jednym z głównych motorów napędowych humoru filmu Dupieux. Do pozostałych należy chociażby niecodzienna przypadłość Agnès (Adèle Exarchopoulos), jednej z dziewczyn przebywających w wakacyjnej rezydencji, polegająca na nieustannym wykrzykiwaniu wszelkiego rodzaju komunikatów – nieważne, czy chodzi o kulturalną rozmowę przy posiłku czy oskarżenia o nieuprawnione wprowadzenie zwierząt na teren posiadłości. Wisienką na torcie jest natomiast wspomniane „toro”, atakujące widza znienacka, nieustannie modyfikowane przez bohaterów, w zabawny sposób puentujące wybrane sceny.
Mandibules to bowiem przede wszystkim wyśmienite buddy movie dowartościowujące bezwarunkową męską przyjaźń. Manu i Jean-Gab mogą nie należeć do najszlachetniejszych ludzi – w końcu na przestrzeni fabuły kradną, kłamią, a nawet grożą innym ludziom za pomocą broni palnej. Łącząca ich relacja jest jednak na tyle prosta i czysta, pozbawiona jakiegokolwiek ukrytego celu, że aż trudno się nie rozczulić – zwłaszcza jeżeli film Dupieux ogląda się, dajmy na to, z najlepszym przyjacielem. W takim wypadku gwarantuję, że po seansie Mandibules już do końca życia zamiast zwykłej piątki będziecie przybijać „toro”.