XABO: KSIĄDZ BONIECKI. Wyciszony, bezdogmatyczny esej
Sporo wyważonej pracy włożono w to, aby przedstawić sylwetkę księdza Bonieckiego bez laurki, w oparciu o niezakochaną, stojącą nieco z boku perspektywę. Trudno osiąga się ten stan opowieści, gdy trzeba przejechać tyle kilometrów z człowiekiem, który o Bogu i świecie opowiada z taką czułością. Można się wtedy za bardzo zbliżyć, stracić dystans. Wszystko w filmie dokumentalnym Aleksandry Potoczek jest czułe i piękne, ale nie rzutuje na postać księdza znanego z felietonów na łamach “Tygodnika Powszechnego”. Kto więc szuka typowej biograficznej wycieczki, w której obiekt analizy jest ciągle w świetle jupiterów, ten wybrał złą parafię. Zresztą – po obejrzeniu filmu ma się w głowie kilka strategii, jakie obrać mogła twórczyni, i każda wydaje się gorsza niż efekt finalny.
Kamera noszona przez Adama Palentę i Szymona Jana Sinoffa przemierza kawał Polski, aby sportretować podróże księdza Bonieckiego, ale nawet kiedy dowody na fenomen (w niektórych miejscach główny bohater wydaje się być wręcz gwiazdą rocka w oczach wiernych) pojawiają się jeden po drugim, perspektywa unika duszności. Widzimy więc człowieka w czasie swojej posługi, która jest dla filmowców równie ważna co podróż. Sam Adam Boniecki nie jest przyciśnięty pytaniami i zdaje się zapominać, że to dodatkowe oko wcale nie interesuje się obsesyjnie nim, ale wszystkim, co go otacza. Boniecki jest w ciągłym ruchu – a to ktoś prosi go o selfie, a to o rozmowę, a jeśli pojawia się pytanie o jakieś szczegółowe zagadnienie, nie oddaje się duszpasterskiemu słowotokowi. Zresztą słów – jak na dzieło traktujące pośrednio również o teologii – jest tutaj zadziwiająco mało.
Podobne wpisy
Ksiądz Adam Boniecki to człowiek z krwi i kości – zaskakujący jest jego dystans i nieustanna wątpliwość, jakby to z niej czerpał przyjemność posługi, a nawet bycia w ogóle. 200 spotkań rocznie z wiernymi to ciągłe życie na walizkach. Obserwujemy je niczym metodyczną, wojskową wręcz pracę, w której potrzeby ciała spychane są na drugi plan; z realistycznego punktu widzenia – a od niego film również nie ucieka – musi w końcu być ukazana scena, gdy człowiek jest zwyczajnie zmęczony. Wypchany kontaktami notatnik i ogromna pewność siebie, a raczej tego, kim się jest, to nie jedyny obraz księdza – sprawy wręcz komplikują się w przerwie między wyjazdami. Bardzo odświeżający wizerunek duszpasterstwa wyłania się z dokumentu Potoczek, który mógłby przecież zakochać się w tym umyśle już na wejściu, kiedy Boniecki wątpi nie dlatego, że zna wszelkie odpowiedzi, ale dlatego, że brak zadawanych pytań równa się constans, upadek i zatrzymanie się. Kino podróży traktujące o człowieku, który lubi się zatrzymywać? To by nie przeszło, dlatego film wcale nie unika pytań o rolę Kościoła we współczesnej polityce oraz problem pedofilii wśród księży, a Boniecki nie unika odpowiedzi.
Padają tu więc słowa, które wielu zapiszą się w pamięci, a obraz przeraźliwie samotnej ze swoją wiarą osoby wychodzi z tego dokumentu jakby mimowolnie, nieintencjonalnie. Pomiędzy jednym papierosem a drugim (jak na film o wierze i pięknie podróży operatorzy mają bardzo dobre oko do prozy życia) widzimy portret człowieka, który wykonuje swoją pracę/misję z nonszalanckim niekiedy znudzeniem, a heroizm objawia się w wykonywaniu raz po raz tych samych czynności. Prawda jest zbyt plastyczna, aby rościć sobie do niej prawa.
Na świecie jest garstka osób, przy których Adam Boniecki pozwala sobie być wyłącznie człowiekiem zmagającym się ze zmęczeniem oraz dolegliwościami starczymi, ale również do tego świata wpuszcza nas ten film. Chwile ciszy w życiu głównego bohatera wypełnia muzyka Hani Rani. Kompozytorka, spajając się w pełni z podróżą, czasami pozwala człowiekowi odpocząć, zapalić papierosa i głęboko westchnąć. Brak tu modlitwy w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale jest może wręcz odwrotnie – ta najprawdziwsza się w tym wszystkim w końcu objawia.