WYWIAD Z BOGIEM. Świąteczne kino pełne dawno zadanych pytań
Muszę wyznać, że wraz z nastaniem kolejnego miesiąca zaczynam wypatrywać z niecierpliwością już nie tylko wielkich blockbusterów, ale też filmów religijnych, które – jak mogłoby się wydawać – wstrzeliły się w rodzimą niszę rynkową. Tkwi w nich zazwyczaj twórcza nieporadność, ideologiczna siermiężność i lepszy materiał do analizy kondycji współczesnego człowieka niż popkultura w ścisłym tego słowa znaczeniu. Wywiad z Bogiem jest jednym z takich obrazów – lekko chwiejącym się, ale zuchwale rzucającym się na “wielkie” sprawy, nieco nadętym, ale próbującym w lekkość; i choć finalnie nie sposób go znienawidzić, to demaskuje on zarówno swoich twórców, jak i swoją grupę odbiorczą.
Dziennikarz Paul Asher wraca z Afganistanu, gdzie był świadkiem okropieństw wojny i znalazł dowody na istnienie coraz większej wyrwy w ludzkiej duszy. Niestety musiał tam pozostawić również swoją, co sprawiło, że ten niegdyś wierzący człowiek stał się wypalonym religijnie wrakiem. Jest to więc opowieść o PTSD, choć wzbogacona o walor metafizyczny, bo gdy Paul siedzi na łóżku w domu rodzinnym i rozmyśla nad okropieństwem świata, w jego życiu pojawia się tajemniczy mężczyzna. Ich rozmowa w parku przy szachach oczywiście odsyła do innych dzieł, ale to nie Śmierć, lecz sam jeden jedyny Pan Bóg we własnej osobie. Można więc strzelać w ciemno, że będzie to soczysta strawa intelektualna dla widzów lubiących kino „gadane”, ale nic bardziej mylnego – tyle w tych rozmowach uroku i tajemnicy, ile przy okienku pocztowym przy wręczaniu awizo.
Podobne wpisy
Nie ma w tym jednak starcia tego, co doczesne, z tym, co wieczne, chociaż dyskusja między postaciami nie wychodzi poza podstawowe zagadnienia religijne. Jaki jest sens życia? Czy cierpienie uszlachetnia? Co prowadzi do zbawienia? Kiedy ludzie tak naprawdę się pogubili? Z jednej strony Paul rozmawia z Bogiem o swoich sprawach prywatnych, czyli o ryzyku utraty ukochanej oraz problemach zawodowych, mieszając to z wielkimi pytaniami, a z drugiej po prostu gada sobie z przypadkowo spotkanym typem. Minusem Wywiadu z Bogiem jest poczucie, że te pytania nie mają ze sobą nic wspólnego – dwie sprawy, ani nie współgrające ze sobą, ani nie komentujące się nawzajem, trafiają więc w próżnię, a jakikolwiek niepokój czy podniecenie związane z prowadzeniem rozmowy z Bogiem nie mają szans na zaistnienie. Może gdyby aktorska charyzma głównej pary bohaterów, na której przecież opiera się całe zainteresowanie kamery, była bardziej magnetyzująca, miałoby to ciekawy posmak barokowej teatralności, ale nie – David Strathairn w swoim garniturze poborcy podatkowego przypomina raczej współczesnego myśliciela pokroju Jordana Petersona niż Absolut. Po drugiej stronie krzeseł (ustawionych zazwyczaj w nudnej scenerii) siedzi Brenton Thwaites, który nie potrafi wykrzesać z siebie zaciekawienia rozmową.
Cała ta sytuacja przypomina więc bardzo formalną rozmowę o pracę, a nie filozoficzny dyskurs wątpiącego i tego, który pozornie zna wszystkie odpowiedzi. Amatorskie cięcia montażowe, wybory inscenizacyjne oraz generyczna, telewizyjna (w tym gorszym, archaicznym znaczeniu tego słowa) muzyka tylko doprawiają tę banalną ucztę bylejakością. Niekończące się rozmowy nie mają w sobie magii ani nie potrafią sprawić, że zachwiana zostaje rzeczywistość Paula, którego zaciekawienie wydać się może niezrozumiałe dla widza, bo najzwyczajniej jest jedynie grą aktorską. Zwątpienie, wyrównywanie się znaczeń w akcie komunikacji i obecność Boga o wiele bardziej czuć było w świetnym The Sunset Limited niż w nieodkrywczej robocie Perry’ego Langa.
Oczywiście, zgodnie z niektórymi nurtami filozoficznymi, można doszukiwać się Boga w tej produkcji, tak samo jak na dnie opakowania po płatkach śniadaniowych i w kroplach rosy w ogrodzie, ale równie dobrze można powiedzieć, że szukano Go tym razem pod nieodpowiednim kamieniem. Jednocześnie jednak kameralne, ale niekorzystające z siły wynikającej z konceptu filmidło Langa może idealnie wpasować się w wymagania kina świątecznego. Takiego, w którym dostaniemy jedynie pytania, przewałkowane już nie tylko nad sałatką majonezową, ale również w naszych wątpiących głowach.