TAJEMNICA OJCA PIO. Bardzo mało tu nowych tajemnic
Muszę przyznać, że mam do kina religijnego pewną słabość. Powiedzmy sobie szczerze – tego typu filmy są dla koneserów o szczególnej zawziętości i wyjątkowo silnej wierze. Poukrywane w nielicznych miastach zbierają specyficzną publikę podczas jednego seansu dziennie, a także realizują strategię marketingową, która nie wymaga ogromnych nakładów finansowych. Myślę, że niedługo nie będzie dla kogo ich robić, a dystrybucja w Polsce stanie się po prostu uciążliwa, ale póki co – trwają te potworki. Może to i dobrze. Proszę Państwa, właśnie zaczął się wspaniały sezon dla mniejszych kin oraz tych studyjnych – sezon na kino religijne. Zdziwienie pierwsze – na jednym z pierwszym pokazów w kinie Luna sala była wypełniona w przynajmniej jednej czwartej.
Tajemnica ojca Pio niestety nie bawi się szczególnie w scenki fabularyzowane, a to one dostarczają największej przyjemności widzowi „z zewnątrz”. Większość materiałów, z których sklejono dzieło, to zdjęcia, gadające głowy i filmy, które – jak głoszą twórcy – w kilku przypadkach nigdy wcześniej nie ujrzały światła dziennego. Mamy więc wywiady z ludźmi, którzy byli świadkami cudów, jakie dokonały się za życia ojca Pio, a także kilka materiałów z nim w roli głównej; niestety galopują one na mocnej tezie, jakoby już za życia duchowny został pokrzywdzony przez opinię publiczną. Perspektywa jest więc jasna – jeśli kiedykolwiek istniały jakieś próby podważenia tego, co wydarzyło się wokół Stygmatyka z Pietrelciny, to znikają wraz z głosem narratora i „siłą” zebranych w filmie dowodów. Wszystko to utrzymane jest w atmosferze tajemnicy oraz podniosłości, a opisywana przez dystrybutora „ludzka strona” świętego, poczucie humoru oraz, używając oksymoronu, zwyczajność w cudzie pozostają trudne do zauważenia. Tak, to stuprocentowa hagiografia, opowiedziana w konkretnym celu, niekombinująca zbyt wiele ze stylistyką ani narracją. Takich dokumentów widzieliśmy już mnóstwo na YouTube, a o wiele ciekawszą informacją na temat polskiego rynku filmowego jest obecność Tajemnicy ojca Pio w kinowej dystrybucji. Wraz bowiem z wymianą generacyjną produkt ten stanie się zbędny, nawet dla widza wychowanego w tradycjonalistycznym, konserwatywnym państwie.
Jedną z ciekawszych części dokumentu są autentycznie wypowiedzi ojca Pio, które nie wymagają zabiegów mających dorzucić do pieca tej aurze tajemnicy rodem z gorszego odcinka Z Archiwum X. Jeśli te nagrania nie zostały bowiem sfałszowane, a dźwięku nie przepuszczono przez komputer, mamy do czynienia z niesłychanie ciekawym, melodyjnym, spokojnym głosem, który w przeciwieństwie do zamulających sekcji gadanych – potrafi widza zahipnotyzować. Prawdziwa tajemnica wynika z procesów psychologicznych, które zostały zainicjowane wraz z pierwszymi objawieniami. Dokument José Maríi Zavali wymaga więc kontrdyskusji w postaci komentarzy sceptyków – zbudowałoby to naprawdę ciekawe starcie światopoglądowe.
Wypełnianie niszy dla widowni religijnej to karkołomne zadanie, trzeba bowiem zadowolić tych, którzy do kina przeszli się w konkretnym celu – aby umocnić i tak już mocne przekonania. Tajemnica ojca Pio nawet tym osobom nie oferuje niczego nowego, nie potrząsa żadną klatką, a przede wszystkim gubi się na tle innych hagiografii. Rzetelna, choć przesiąknięta gorliwością wyznaniową, wizja reżysera wzbogacona jest wprawdzie o kontekst współczesny, czyli ekshumację zwłok stygmatyka, ale finalnie pozostawia uczucie, że oto obejrzeliśmy filmowy odpowiednik obrazka kupionego na wiejskim odpuście. Szczerego, babci się spodoba, ale wyprodukowano go raczej budżetowo, coby było co zawiesić na straganie. I sprzedać.