Ridley Scott przyjął na siebie rolę żywej reklamy, gdyż aktorami raczej serial nie może się pochwalić. Warto również wspomnieć o muzyce Bena Frosta i oczywiście o Dariuszu Wolskim, który jest odpowiedzialny za zdjęcia. Może dlatego niekiedy estetyka serialu przywodzi na myśl Prometeusza, a przecież mimo wad, którymi tak bardzo uwielbiają się napawać krytycy tej produkcji, prequel Obcego pod względem wizualnym jest rzemiosłem nieprzeciętnie wysokiej klasy. Wspomniałem, że Wychowane przez wilki są niesamowitą, klimatyczną opowieścią z określoną wizją artystyczną w przeciwieństwie do znakomitej większości współcześnie kręconego kina sci-fi i fantasy z wielkimi budżetami, na przykład najnowszych Gwiezdnych wojen. W sumie jednak ostatnia wielka produkcja Disneya nie jest filmem stricte science fiction, a przynajmniej nie w takich stopniu jak najnowszy produkt HBO. Z tym że on, jak się okazuje po drugim odcinku, stawia bardziej na dramat obyczajowy niż twardą fantastykę, co potwierdzają również dość „serialowe”, tanie efekty specjalne pojawiające się od czasu do czasu, żeby przypomnieć widzowi, że dwójka głównych bohaterów to androidy żyjące w XXII wieku.
Ze współczesnymi serialami jednak nie jest tak idealnie, jak by się zdawało (może za wyjątkiem Wiedźmina). Twórcy czy – jak to się „mądrze” dzisiaj nazywa z angielska – showrunnerzy stawiają na pierwszy epizod, a potem niech jakoś to będzie. Faktycznie po pierwszym odcinku Wychowanych przez wilki można wpaść w coś w rodzaju zachwytu, jednak w drugim akcja wyraźnie zwalnia. Są momenty tak obyczajowe, że aż nudne i niewiele wnoszące do rozpatrywanego w filmie problemu: czy androidy mogą skutecznie wychować ludzkie dzieci na osoby, a nie maszyny? Twórcy wyraźnie grają na czas, a to denerwuje. Fabuła staje się przez to przewidywalna i niestety rozwlekła. Spodziewam się więc, że zamiast 10 zaplanowanych odcinków spokojnie można by zrobić pięć bez straty w fabule.
Z drugiej strony dawno nie słyszałem w serialu mądrzejszych i bardziej skłaniających do refleksji wypowiedzi. Matka (w tej roli świetna Amanda Collin) łączy w sobie cechy sztuczne (kontener odżywiający dla płodów, bojowy nekromancer) z bardzo ludzkimi, właśnie matczynymi, takimi jak skłonność do radykalnego poświęcenia, troskliwość, niekiedy irracjonalność emocjonalna. Sama jest jednak świadoma swoich ludzkich wad czy też słabości, co jasno wyraża słowami: „Ta dziwaczna mimika ludzkiej miłości zmniejsza nasze bezpieczeństwo”. Ojciec (Abubakar Salim) zaś jest czuły, ale jednocześnie racjonalny. Myśli, ale nie ma w sobie typowej męskiej agresji. Można powiedzieć, że to taki bardziej lewacki tata, bez misji urabiania w swoich dzieciach pierwotnej męskości i prokreacyjnej kobiecości, dający wybór. Mam więc nadzieję, że te niewątpliwie ciekawe i nietypowe jak na współczesne kino fantastyczne elementy refleksyjne zostaną w kolejnych odcinkach wzbogacone o więcej akcji, tylko żeby znowu nie przyćmiła ona mądrości historii. A ta jest naprawdę metarefleksyjna, filozoficzna i pełna nieoczywistych wniosków.
Nie będzie aż tak wielkim spojlerowaniem, gdy wspomnę, że świat w filmie dzieli się na dwie główne ideologie – Mitraitów i Ateistów. Credo Ateistów jest bardzo jasno wyrażone już w pierwszym odcinku: „Wiara w nierzeczywiste potrafi ulżyć ludzkim umysłom, ale je osłabia. Cywilizacja, której dacie początek, zostanie zbudowana na wierze we własne siły, nie zmyślone bóstwa”. Te słowa wypowiada oczywiście Matka, gdy uczy swoje dzieci. Mieszkają na planecie Keppler 22b. Niewiele o niej wiedzą, a kryje ona wiele tajemnic.