WYCHOWANE PRZEZ WILKI. Recenzja dwóch odcinków drugiego sezonu głośnego serialu science fiction
Wychowane przez wilki, jeden z głośniejszych seriali science fiction ostatnich lat, w końcu doczekał się kontynuacji. Pierwszy sezon produkcji HBO zbierał co prawda różne opinie, ale bardzo trudno było pozostać wobec niego obojętnym. Siłą serialu było zespolenie atrakcyjnej oprawy wizualnej, z ważną tematyką. Dwa lata czekaliśmy na drugi sezon i się w końcu doczekaliśmy. Świeżo po seansie dwóch pierwszych odcinków dzielę się swoimi wrażeniami.
Muszę przyznać, że po bardzo tajemniczym i jednocześnie otwartym zakończeniu pierwszego sezonu, miałem pewne obawy co do tego, w jakim kierunku to dalej pójdzie. Produkcja HBO póki co pokazała nam, że jest serialem bardzo nierównym. Po mocnym i zaskakująco odświeżającym otwarciu sezonu, w drugim akcje fabuła wyraźnie ugrzęzła, a zakończenie w żaden sposób nie zdołało pogodzić naszych wrażeń. Jesteśmy już jednak o krok dalej. 3 lutego miały premierę dwa pierwsze odcinki nowego sezonu i póki co można powiedzieć jedynie tyle, że twórcy – Aaron Guzikowski przy wsparciu Ridleya Scotta – wybrali bardzo bezpieczną (czytaj, mało odważną) ścieżkę.
https://www.youtube.com/watch?v=R6Kqm0qJ9Uc
Nie oczekujcie zatem rewolucji. Nowe Wychowane przez wilki w dużej mierze umacniają wątki fabularne poprzedniej odsłony. Ponownie dwójka androidów bawi się w rodzinę, z tą tylko różnicą, że odbywa się to na innej planecie. Urozmaicać wydarzenia od teraz ma zmaganie się z puchnącymi w lokalnej społeczności uprzedzeniami, co w bardzo czytelny sposób tworzy metaforę dzisiejszych rasowych podziałów. Ponownie też niejaki Marcus, bohater grany przez Travisa Fimmela, depcze androidom po piętach, chcąc raz jeszcze, acz tym razem skuteczniej, powołać do życia wspólnotę opartą na wierze i naturalnym poczęciu, stojącą w wyraźnej opozycji do potężnej technologii. Twórcy znowu dają do zrozumienia, że to co ich najbardziej interesuje, to konflikt na linii technologia – religia. Super, ale mam tylko jedno „ale”.
Nie jestem pewien co do tego, czy da się tę historię dalej opowiadać bez wyraźnego głównego bohatera, z którym możemy i chcemy się identyfikować i któremu możemy i chcemy kibicować. Poznaliśmy już ten świat, trochę się nim zachłysnęliśmy, wiemy już mniej więcej, że zarówno jedna strona nakreślonego konfliktu, jak i druga, potrafi do siebie zrazić. Te celowo kontrastujące idee nie posiadają głosu równoważącego. Wprowadzenie bohatera, który byłby wolny od radykalizmów, mogłoby zadziałać na korzyść tego serialu i pozwoliłoby to nam, widzom, na lepsze zrozumienie niuansów obydwu światów. Póki co stawiani jesteśmy przed wyborem opowiadania się za zimnymi, syntetycznymi tworami, do których nie można mieć cienia zaufania, a pogrążonym w religijnym fanatyzmie człowiekiem, przybierającym maskę kaznodziei.
Być może takim głosem rozsądku ma być dorastający Campion, ale póki co, jego aktywność jest zbyt mała, by można było nazwać go pełnoprawnym bohaterem tego serialu. Bohaterem, którego jako widzowie, tak bardzo potrzebujemy. Campion jest jeszcze dzieckiem, które chłonie wpływy otoczenia, a tu potrzeba kogoś, kto zdoła przywrócić do tego szalonego świata rozwagę. Wciąż nie wiem też w jakim celu twórcy wprowadzili do fabuły wątek tajemniczego węża. Czy dalej ma pełnić rolę niepokojącego symbolu? Nie mogę jednak odeprzeć wrażenia, że jest to jeden z tych fałszywych sygnałów wysłanych do widza, mających za zadanie stworzenie wrażenia, że fabuła przybierze wkrótce formę czegoś nietuzinkowego, po czym pozostawi nas z kwitkiem, rozwijając się w najbardziej banalny z możliwych sposobów.
Chcę jednak pozostać bardzo ostrożny w formułowaniu sądów o drugim sezonie Wychowanych przez wilki. Bardzo trudno jest wyrokować, co ostatecznie się z tego rozwinie. Nie odczuwam dramatycznego spadku jakość. Serial jest wciąż taki, jakim go poznaliśmy. Na pierwszy rzut oka, zmieniła się tylko lokacja. Amanda Collin nadal jest fantastyczna w swojej roli, Travis Fimmel z kolei dalej przypomina Ragnara z Wikingów. Pytanie tylko, na jak długą drogę wystarczy twórcom pary, jak długo będą w stanie utrzymać naszą uwagę, niewiele dodając do tego, co już wiemy.