search
REKLAMA
Recenzje

WSZYSTKO ZA ŻYCIE. Zwyczajnie mądry

“Wszystko za życie” to znakomite, wymagające kino.

Rafał Oświeciński

1 marca 2018

REKLAMA

Jak opowiedzieć o idei wolności bez napuszania się i bez budowania abstrakcyjnych teorii? Jak opowiedzieć o życiu bez uciekania się do łatwych fraz? Jak znaleźć niebanalną odpowiedź na banalne pytanie: co w życiu ważne? Jak wyeliminować z siebie to, co nieistotne, trywialne, głupie? Podług jakich wartości oceniać siebie i innych? Czy w ogóle – warto oceniać? Jak upublicznić intymne wyznanie i nie ośmieszyć się? Jak ustrzec się błędów? Jak odnieść sukces?

Niegłupie pytania, na które odpowiedzieć trudno, a ustrzec się taniej retoryki – jeszcze trudniej.

Nienawidzę komunałów wrzucanych mi siłą do uszu, oczu i wyobraźni. Nie znoszę mentorskiego tonu płynącego z ust mądrali, którzy swych słuchaczy traktują jak ograniczonych mentalnie przedszkolaków. Film Seana Penna (w Polsce pod tandetnym tytułem Wszystko za życie) nie miał prawa mi się spodobać, bo próba ambitnego podejścia do idei wolności w XXI wieku mimowolnie, tak mi się wydawało, sprowadza autora do rejonów banalnych niczym w lekturze poradnika psychologicznego dla zbuntowanych nastolatków. A tak się składa, że współczesny bunt to raczej krzykliwa poza, chwilowa moda, trend fryzjersko-kosmetyczny, natchniony banałem słowotok i wyuczone w telewizji gesty. Czyli konformistyczna bzdura przebierająca się w szaty nonkonformizmu. To uogólnienie krzywdzi oczywiście wielu szczerych bojowników, którzy uczciwie zajmują się rewolucyjną robotą, niemniej zawężam drastycznie pogląd z prostego powodu – Into The Wild opowiada o buncie jako konfrontacji sztuczności i tak zwanej prawdy, pisanej raz z małej, raz z dużej litery. To bardzo wiele jak na film, który jest na wskroś amerykański, ale chce być na tyle ambitny, żeby przymiotnik “mądry” nie wydawał się nadużyciem.

Wszystko za życie

Wiemy tyle, ile pokazano i ile powiedziano. Chris, 22-latek, kończy właśnie studia. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przewidzieć jego dalsze losy, które zbyt daleko nie odbiegają od społecznych wyobrażeń i marzeń: regularna, lepsza bądź gorsza, praca i płaca; dziewczyna, potem żona, następnie matka; samochód (raczej większy, wszak to inwestycja na rodzinną przyszłość); dom na przedmieściu (z białym płotkiem na równo przystrzyżonym trawniku); sąsiedzi bliźniaczo podobni do samych siebie (zadbani, tuż po wizycie u stomatologa i psychologa); mili kumple w weekendy (od czasu do czasu warto się ześwinić); zasypianie przed telewizorem (koniecznie w sypialni!). Chris z łatwością odnalazłby się w tak wygodnym i bezpiecznym świecie, który wymaga od niego minimum zaangażowania i maksimum akceptacji. Nie przeraziłaby go pewnie codzienna masturbacja pod prysznicem i nieśmiałe wspomnienia kilku filmowych bohaterów czyniących podobnie wymowne gesty kierowane przeciwko tej niekiedy przykrej rzeczywistości. No bo jak to? No bo wypada podporządkować się zwyczajom godowym rodzaju ludzkiego. Tak trzeba, tak się godzi. Co więcej – taki stan ducha i ciała może uszczęśliwiać. Przynajmniej niektórych, a statystycznie rzecz ujmując, zapewne zdecydowaną większość.

Jednak Chrisa nie bawi to, co jałowe i złudne; to, co zostało wyznaczone przez tymczasowy obyczaj zmuszający do wybrania bardzo konkretnej i bardzo przewidywalnej drogi. Dlatego się buntuje. Wychodzi poza sztampę społecznych wymagań, narzucanych rygorów, śmiesznych przepisów. Odrzuca karierowiczostwo, ekonomiczne słupki, tabele i wykresy, nie wpada w pustkę pogoni za pieniędzmi, nie uprzyjemnia sobie życia rzeczami. W swym buncie jest autentyczny na tyle, na ile on sam wierzy w sens dokonanych przez siebie wyborów. Oczywiście jest naiwny – bunt nie może przecież istnieć bez sporej dawki naiwnej idealizacji. Bunt nie może być jednak motywowany rzetelnymi analizami. Poszukiwanie ostatecznej wolności to kompletne szaleństwo, irracjonalny skok okrakiem na płot. Dlatego idealistyczne deklaracje Chrisa nie są nic nie warte, bo Chris w nie wierzy, a co więcej – Chris działa! Idzie! Gna naprzód! Poszukuje! Nie był więc zwyczajnym “niebieskim ptakiem”, czyli filozoficznym próżniakiem, easy riderem wyruszającym w halucynogenne podróże po własnej głowie. Chris jest szaleńcem nie odżegnującym się od ciężkiej pracy; wiele wymaga od innych, ale najwięcej od siebie. To szalenie wyjątkowa postawa, anty-hippisowska i sprzeciwiająca się tym wyobrażeniom, które tego typu bunt lekkomyślnie określają mianem pretensjonalnego.

Jak Chris szukał? Przede wszystkim patrzył i słuchał. Sean Penn idzie dokładnie tą drogą, którą szedł Chris: odtwarza wyjątkowe miejsca, błahe wydarzenia, spotkania. Stara się zrozumieć motywacje, próbuje wgryźć się w uczucia i przywołać te emocje, które towarzyszyły Chrisowi w trakcie łapania na pustkowiu stopa, w płynięciu dziesiątek kilometrów z nurtem rzeki, w pracy na roli, w mieszkaniu w przyczepie, w patroszeniu upolowanego łosia. Co więcej, przywoływane są notatki Chrisa, cytaty z licznych książek, których fragmenty bohater komentuje i ocenia.

Co Chris znalazł? Przewrotnie, znalazł sens tego wszystkiego, przeciwko czemu się buntował, co za sobą spalił, o czym starał się zapomnieć i co surowo oceniał podług idealistycznych kryteriów. Nie, nie chciał wrócić z chipsami w rękach na wygodną kanapę. Ale na koniec swojej podróży odrzuca wreszcie ten rodzaj pychy, próżności i niezdrowego zdecydowania, które go popchnęły tam, gdzie ratunek jest niemalże niemożliwy. Bo niestety jego naiwność, choć wyjątkowa i błyskotliwa, była całkiem niedojrzała, ignorująca sprawy z pozoru nieistotne, lecz w ostatecznym rozrachunku najważniejsze. Życie to nie tylko mimowolne poddanie się empirycznym i filozoficznym doświadczeniom, ale także wyjście poza siebie: poza własne doznania, potrzeby, marzenia. Życie to pojmowanie szczęścia i wolności wespół z innymi ludźmi, którym równie mocno zależy i na szczęściu, i na wolności, i to pomimo odmiennego sposobu definiowania. Współdziałanie, współrozumienie – miłości, samotności, pieniądza, domu, religii, przyrody…

Przepraszam za napuszony ton. Wiem, że tego typu myśl zbliża się niebezpiecznie do banału. Szkoda tylko, że tak cholernie rzadko się o tym mówi.

Taki jest właśnie Into the Wild – niby banalny. Jednocześnie zwyczajnie mądry, bo ostrzem skierowany tam, gdzie głośno mędrkują współcześni krzykacze podpowiadający “jak żyć”, i tam, gdzie trudne pytania są zbywane ignorancją lub co najwyżej milczeniem. I za to należą się pokłony dla Seana Penna, rewelacyjnego Emila Hirscha, płaczącego Hala Holbrooke’a i cichego bohatera, śpiewającego w tle, Eddiego Veddera. Znakomite, wymagające kino.

Tekst z archiwum film.org.pl 21.04.2007).

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA