WSTRZĄSY. Kwadrologia z VHS-u
Wstrząsy niby są horrorem, ale trudno wskazać chociażby jeden moment na przestrzeni całej serii, który mógłby wystraszyć (najbliżej była „czwórka”). Są też niby komedią, ale jedyne, z czego można się pośmiać, to czerstwość większości dialogów. Skąd więc fenomen, który trwa po dziś dzień? Na pewno po części z sentymentu, ale także ze scenerii i pomysłu, które w świecie komedio-horrorów wciąż są wyjątkowo oryginalne.
Długometrażowy debiut Rona Underwooda (na którego Hollywood nałożyło klątwę po tragicznym Pluto Nash, a który odnalazł się jako sprawny reżyser serialowy współpracujący z producentami Gotowych na wszystko, Herosów czy Agentów T.A.R.C.Z.Y.) przypomina ubogi Park Jurajski z dinozaurami przemieszczającymi się pod ziemią. Można by nawet pomyśleć, że główna postać kobieca z części pierwszej została zainspirowana kreacją Laury Dern, ale jeżeli już doszło do zapożyczenia, to w odwrotnej kolejności, ponieważ Wstrząsy są o trzy lata młodsze od przeboju Stevena Spielberga.
Podobne wpisy
Akcja wszystkich odsłon opowieści rozgrywa się w biały dzień, a w dodatku w biały, upalny dzień w niewielkim miasteczku stworzonym na pustynnych terenach. Trudno w takich realiach budować napięcie, ale to właśnie ten element wyróżnia historię o graboidach (w różnych tłumaczeniach zwanych także wężoidami, łapaczami czy chwytoludami) i nadaje jej wyjątkowości. Podziemne drapieżniki najprawdopodobniej były odwzorowaniem rekinów, a nie węży (świadczyć może o tym roboczy tytuł – Land Sharks), i przeszły liczne ewolucje, co jest najczęstszą przyczyną krytyki ze strony fanów. W drugiej części stały się małymi potworkami na krótkich łapach, przypominającymi kurczaki, w części trzeciej wyrosły im skrzydła i przemieniły się w szpetne “smoki”, a w dodatku poświęcono wiele czasu ich zdolnością do strzelania… odbytami. “Czy dom jest dupodmuchoodporny?” – pyta jedna z bohaterek, i w tym jednym zdaniu kryje się esencja całej kwadrologii.
Jak nietrudno się domyślić, Wstrząsy z 1990 roku są niedoścignionym wzorem. Dostajemy tutaj znakomite nawiązanie do “potwornego” kina z lat 50., ciekawe tło i męską przyjaźń w centrum wydarzeń, która sprawia, że widzowi nie jest wszystko jedno, czy Val i Earl dotrwają do samego końca. Oczywiście najbardziej znanym aktorem w obsadzie jest Kevin Bacon, który w tym samym roku wystąpił w Linii życia, a przygodą z filmem rozpoczynał w między innymi pierwszym Piątku trzynastego, więc realia horroru nie były mu obce. Jego naturalna charyzma przyćmiewa wszystkich kolegów i wszystkie koleżanki z planu (śmiem nawet twierdzić, że nie tylko tutaj, ale w każdym z jego filmów), co z jednej strony jest zaletą, ale z drugiej nieobecność w trzech kolejnych częściach okazuje się bardzo dotkliwą stratą.