WOLNY DZIEŃ FERRISA BUELLERA (1986)
Ale nawet najlepiej opisana w scenariuszu postać byłaby płaska i bezbarwna, gdyby nie powołujący ją do życia aktor. Tu wielki plus dla Hughesa – po raz kolejny świetnie obsadził role. I to nie tylko te główne, ale również drugoplanowe i epizodyczne. Matthew Broderick jako Ferris, Alan Ruck jako Cameron i Mia Sara jako Sloane to były strzały w dziesiątkę. Broderick za swoją rolę otrzymał nominację do Złotego Globu dla najlepszego aktora w komedii. W rzeczywistości w momencie kręcenia filmu miał 23 lata, Ruck 29 lat. To jednak wcale nie przeszkadza i nie zakłóca odbioru ich postaci. Tworzą świetne trio, na przykładzie którego możemy zaobserwować, jak funkcjonuje prawdziwa przyjaźń (zarówno w chwilach szalonego zwiedzania miasta, jak i w momentach trudnych, gdy okazuje się, że konfrontacja Camerona z ojcem jest nieunikniona) oraz miłość (ta pierwsza, szkolna, niepewna przyszłości). Na marginesie zaznaczmy, że możliwość odegrania postaci Ferrisa odrzucili m.in. Anthony Michael Hall, który bał się, że będzie to powtórka z roli Briana w Klubie Winowajców, oraz Emilio Estevez, również z Klubu Winowajców.
Dorzućmy do tej trójki licealistów postać dyrektora szkoły – Eda Rooney’a, granego przez Jeffrey’a Jonesa, który dwa lata wcześniej zdobył nominację do Złotego Globu dla najlepszego aktora drugoplanowego za film Amadeusz – a otrzymamy prawdziwy koktajl aktorskich talentów. Rooney nienawidzi Ferrisa tak mocno, jak tylko dyrektor może nienawidzić ucznia, o którym wie, że wszystkie przewinienia uchodzą mu na sucho. Tym razem postanawia odkryć jego kłamstwa. Gdy już-już jest pewny, że ma go w garści, Ferris umyka mu po raz kolejny. Ta pogoń to prawdziwe szaleństwo.
Poza rolami pierwszoplanowymi, niezapomniane są również postaci drugoplanowe i epizodyczne. Dość wspomnieć o asystentce dyrektora, Grace (Edie McClurg) – przekonanej o niewinności Ferrisa, nauczycielu ekonomii (Ben Stein) – który podczas kręcenia sceny lekcji mówi nie tekst ze scenariusza, ale swój autentyczny wykład, czy nieznajomym mężczyźnie na posterunku policji. Grający go Charlie Sheen podobno nie spał przez dwa dni, żeby jego rola i wizerunek były wiarygodne. To właśnie dzięki niemu Jeanie (granej przez Jennifer Grey, której być może właśnie Wolny dzień… otworzył drogę do Dirty Dancing?) przechodzi przemianę i przestaje się przejmować Ferrisem i rodzicami. Jeszcze co do rodziców. Wiedzieliście, że grający ich Lyman Ward i Cindy Pickett naprawdę wzięli ślub?
Mówiąc o bohaterach filmu nie sposób nie wspomnieć jeszcze jednego z nich. Zjawiskowego. Superszybkiego. Czerwonego.
Wypuszczone zostało jedynie na rynek amerykański. Ma większą moc silnika i robi naprawdę duże wrażenie. Właśnie taki egzemplarz widzimy w garażu ojca Camerona. Nie łudźmy się jednak, że to nim licealiści przemierzają ulice metropolii – do tych scen, jak i końcowych, kręconych z powrotem w domu Camerona, użyto wiernej repliki Ferrari. To jednak nie uchroniło twórców od otrzymania listów od oburzonych fanów tej marki, którzy zarzucali im, że zniszczyli prawdziwy samochód.
Wolny dzień… ogląda się naprawdę dobrze. Humor i zabawne sceny sprawiają, że jest to komedia na naprawdę przyzwoitym poziomie. Dzięki nim oraz dzięki zabiegowi zwracania się głównego bohatera do widzów obraz Hughesa jest przyjemnie lekki. Wiarygodność i szczerość postaci to wielki plus obrazu. Film znalazł się na 33. miejscu w rankingu 101 najzabawniejszych scenariuszy wszech czasów.
Podobno rozważano możliwość nakręcenia sequela – Ferris w college’u lub w pracy. Pomysł jednak zarzucono. Matthew Broderick uważał, że film nie potrzebuje kontynuacji, jest zamkniętym dziełem oddającym charakter konkretnego miejsca i czasu – czasów młodości i życia w szkole. To była chyba dobra decyzja.