search
REKLAMA
Recenzje

WOLNY DZIEŃ FERRISA BUELLERA (1986)

Anna Niziurska

15 września 2017

REKLAMA

Ferris Bueller to uczeń ostatniej klasy liceum. Typowy 18-latek znany w całej szkole. Lubiany, jeśli nie wręcz uwielbiany. Przekonany o tym, że z życia należy czerpać garściami, postanawia zrobić sobie kolejny dzień wolny od szkolnego kieratu. Rano udaje przed rodzicami, że nie czuje się zbyt dobrze, a gdy zostaje już sam, dzwoni do swojego przyjaciela, Camerona – którego nota bene naprawdę rozłożyła choroba – żeby wyskoczyli wspólnie ze Sloane (dziewczyną Ferrisa) na miasto. Cameron początkowo nie chce się zgodzić, jednak w końcu – jak zawsze – ulega przyjacielowi. Dzięki wymyślonej przez Ferrisa intrydze udaje im się wyciągnąć ze szkoły Sloane. Pod nosem dyrektora dziewczyna wsiada do czerwonego ferrari, w którym siedzą Ferris i Cameron, i odjeżdża z piskiem opon. Tak zaczyna się wolny dzień całej trójki.

Jest to czwarty film Johna Hughesa jako reżysera. Przystępując do jego realizacji twórca miał już wtedy na koncie scenariusze do W krzywym zwierciadle: Wakacje oraz Europejskie wakacje. W przyszłości pojawią się w jego głowie pomysły, na podstawie których powstaną takie hity amerykańskiej komedii, jak: W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju, Kevin sam w domu i w Nowym Jorku, Brzdąc w opałach.

Póki co mamy jednak rok 1986, który przynosi premierę Wolnego dnia… Kolejnej komedii Hughesa, która za bohaterów bierze sobie młodzież, a za uniwersum szkołę i wszystko, co się wokół niej kręci. Intrygujące jest to zainteresowanie reżysera właśnie taką tematyką. Szesnaście świeczek, Dziewczyna z komputera i Klub winowajców ukazują problemy, poglądy i realia życia nastolatków. Jedne mniej serio, inne bardziej – jak ostatni z wymienionych filmów.

Pierwszy jest oczywiście bardziej poważny, mimo że to komedia. Więcej tutaj scen dramatycznych wyznań, łez, wzajemnych oskarżeń i licytacji – kto ma gorzej w domu, czyi rodzice są bardziej nie do zniesienia i komu trudniej odnaleźć się w szkole. W Wolnym dniu… główny bohater, Ferris, na nic nie narzeka. Jemu zawsze wszystko się udaje, za każdym razem osiąga cel, który sobie wyznaczy. Ale już jego przyjaciel i chociażby siostra – oni mają gorzej. Ten pierwszy nie ma praktycznie żadnej relacji z rodzicami i czuje, jakby zwyczajnie im przeszkadzał. Natomiast siostra Ferrisa, Jeanie, kontakt z rodzicami co prawda ma, ale zupełnie nie taki, jakiego by oczekiwała. To brat jest ich ulubionym dzieckiem, ona jest przysłowiową czarną owcą. Niezrozumiana przez nich (znowu! Jak chyba większość młodych bohaterów Hughesa!), odtrącona, lekceważona. Jednak, co ciekawe, zarówno ona, jak i Cameron, przechodzą w filmie przemianę. Tak jak bohaterowie Klubu winowajców, pod wpływem wydarzeń, które rozgrywają się z ich udziałem, zmieniają swoje myślenie i postępowanie. Cameron zamierza raz na zawsze rozprawić się z ojcem, przestać uciekać i stawić mu czoła po tym, co stało się z ukochanym Ferrari jego rodzica. Jeanie postanawia „mniej nie lubić brata” i zacząć zajmować się swoimi sprawami. Jedynie Ferris nie przechodzi żadnej przemiany. Ale po co miałby się zmieniać? Przecież w jego życiu wszystko jest jak najbardziej cool.

Siłą filmu o Buellerze – jak i innych, dotyczących tematyki młodzieży – jest szczerość i wiarygodność. Jak to możliwe, skoro fabuła jest, nie ukrywajmy tego, trochę schematyczna i przewidywalna? Hughes buduje swoje postaci i wydarzenia na tym, co jest najlepiej znane widzowi – na wspomnieniach z lat młodości. Prawdopodobnie każdy z nas miał w szkole gościa, z którym wszyscy chcieli się trzymać. Znał dziewczynę, która podobała się każdemu chłopakowi. Wiedział, że ten najfajniejszy gość z całej szkoły ma przyjaciela (prawdopodobnie nawet nie jednego), który pozostaje ciągle w jego cieniu. Właśnie tacy są Ferris, Sloane i Cameron. Można powiedzieć – schematyczni, sztampowi. Ale można powiedzieć – uniwersalni. A dzięki temu właśnie wiarygodni i szczerzy.

REKLAMA