WIĘŹ. Włoski horror do zapomnienia
Domenico Emanuele de Feudis, który reżyserskie szlify zbierał na planie Wielkiego piękna jako asystent Paola Sorrentino, na swój pełnometrażowy debiut wybrał konwencję kina grozy. Netfliksowska Więź jest więc osadzona na prowincji gdzieś na południu Włoch, gdzie wciąż żywe są gusła i… demony.
Tak, Więź mogłaby na dobrą sprawę rozgrywać się w dowolnej wsi pod każdą szerokością geograficzną, od Podlasia po stepy akermańskie. Chodzi tu bowiem o stworzenie atmosfery ideowego zaścianka, w którym w najlepsze trwa przekonanie o potędze pogańskich rytuałów. Taką mniej więcej opinię na temat rodzinnej okolicy swego ukochanego ma Emma (Mia Maestro), która wraz z córką i partnerem Francesco (Riccardo Scamarcio) odwiedza jego matkę w jej ogromnej, tajemniczej posiadłości. W kinie z reguły odwiedziny u potencjalnych teściów nie wróżą nic dobrego – ostatnio dowiodło tego choćby znakomite Może pora z tym skończyć Charliego Kaufmana – i tak jest też tym razem, a najbardziej wizyta ta odbija się na Sofii, córeczce Emmy (rezolutna Giulia Patrignani).
Trudno wchodzić tu w fabularne szczegóły, bo mogłoby to odebrać jedyną frajdę, jaka płynie z seansu Więzi, czyli powolne odkrywanie sekretów rodzinnego domu Francesca. Poza tą odrobiną tajemnicy nie ma bowiem w filmie de Feudisa niczego odkrywczego – Więź zahacza o folk horror i wątki paranormalne, ale robi to wyjątkowo pobieżnie i w dość karkołomny sposób. Motywy te nie sprawiają przez to wrażenia nawet odrobinę wiarygodnych – główny wątek narracyjny pełen jest absurdów (np. 40-letni dziś bohater, który w 1980 roku prawie… się ożenił) i wykoleja się co chwilę. Nie pomagają też dość przewidywalne i ubogo zrealizowane jumpscare’y, które zdają się być sposobem na tuszowanie braku fabularnej wyobraźni. Ale nie ma się co dziwić – za scenariusz odpowiada sam reżyser oraz m.in. Daniele Cosci, autor scenariuszy do kilku innych, wyjątkowo nisko ocenianych włoskich filmów grozy. Przy tak marnym materiale nawet zatrudnienie Scamarcio, jednego z najbardziej rozchwytywanych obecnie aktorów Italii, na niewiele się zdało.
Dla Netflixa Więź to i tak był jednak “safe bet” – kino grozy sprzedaje się dobrze i nawet najsłabsi reprezentanci gatunku mogą liczyć na zadowalającą publikę. Więź szybciutko wskoczyła także do polskiego rankingu Top 10 streamingowego giganta i można się spodziewać, że w okolicach Halloween zdobędzie dodatkowe kilka tysięcy widzów. Trzeba w tym miejscu dodać, że seans z filmem de Feudisa to wcale nie takie bolesne przeżycie – wrażenie robi lokalizacja (całość zrealizowano w apulijskim Bari), a zwłaszcza dom matki Francesca oraz jego otoczenie. Tak naprawdę szkoda, że Więź nie poszła bardziej w kierunku mrocznej baśni – świat przedstawiony w filmie to prawdziwy samograj i można było wykorzystać go do zrealizowania czegoś w rodzaju włoskiego Labiryntu Fauna. Stało się jednak inaczej i zamiast prawdziwego kina grozy dostaliśmy zbitkę folkhorrorowych klisz i marnej jakości jumpscare’ów.
Netflix w branży horrorów radzi sobie ze zmiennym szczęściem – co jakiś czas trafiają się ciekawsze propozycje w rodzaju Apostoła czy Gry Geralda, ale też cała masa filmów grozy, których obejrzenia można pożałować. Więź lokuje się gdzieś pośrodku tej stawki – raczej nie jest dla Domenico Emanuele de Feudisa upokorzeniem, raczej nie zostawia zgagi po seansie, ale dopisuje się do wyjątkowo długiej listy – a w zasadzie dwóch. Pierwsza to ta zawierająca tytuły nie do końca udanych produkcji filmowych Netfliksa, na drugiej zaś znajdują się współczesne horrory do zapomnienia. I można się spodziewać, że do tego ostatniego zbioru dodamy jeszcze niejedną pozycję.