WETERANKA. Kino po męsku, a jednak po KOBIECEMU, albo odwrotnie [RECENZJA]
Na Netfliksie można już oglądać Weterankę, nowy tytuł w reżyserii Mouly Suryi z Jessicą Albą w głównej roli, która również współprodukowała film. I od razu napiszę, że zawiodłem się nim już od pierwszej sceny, a dalej było tylko gorzej. Moje rozczarowanie spowodowało właściwie wszystko – sceny walk, tempo akcji, scenariusz, montaż, muzyka, a co najgorsze: główna bohaterka Parker, która przez cały film nie umiała stworzyć wystarczająco sugestywnej postaci kina akcji. Żeby skutecznie rzucić wyzwanie męskiemu kinu w stylu Commando czy też Rambo, trzeba czegoś więcej niż podmiana aktora na aktorkę. Dlatego napisałem zaczepnie, że Weteranka to kino kobiece po męsku, albo odwrotnie, bo to zupełnie nie ma znaczenia, jaką płeć ma aktor, gdy bierze udział w słabym projekcie. Problem w tym, jeśli chce się budować wartość filmu na założeniu, że produkcja Mouly Suryi płci używa, żeby coś na siłę udowodnić, a tę pretensję czuje się aż do końca projekcji.
Wracając do pierwszej sceny, gdy poznajemy Parker jako niezłomną wojowniczkę, żołnierze sporo do siebie strzelają, ale dziwnym trafem nie mogą trafić, za to snajper z kilkuset metrów rozwala czaszkę terrorysty. Dziwne, prawda? A potem Parker tuż po akcji dowiaduje się o śmierci ojca, rzuca wszystko i jedzie do małego amerykańskiego miasteczka, gdzie rządzi pewien ubiegający się o reelekcję senator Swann wraz ze swoimi szemranymi synami. Ojciec Parker, weteran z Wietnamu, oczywiście nie zginął w wypadku, a sprawa łączy się z nielegalnym handlem bronią. Wszystko się zgadza – jest scena otwarcia z wojskową akcją, scena bijatyki w barze, kopalnia, skorumpowany polityk, bohaterka, która samotnie przygotowuje się do finałowego starcia z bandytami, reminiscencje ojcowskich nauk, a nawet romantyczne ujęcie Parker wywijającej maczetą na tle wschodzącego słońca. Wszystko to połączone zakrawa na satyrę z kina akcji. Brakuje tylko Grahama Chapmana jako Kutasa Wielgusa, który szepcze głównej bohaterce do ucha sprośne kawałki tym swoim rerującym językiem. Lepsze byłoby to niż tandetne wstawki z ojcem w samochodzie. Syntetyczna muzyka nie pomaga, napisana jest bez pomysłu, jakby ktoś dopiero się uczył, na czym polega sztuka komponowania.
Nie lepiej jest z antagonistami – senior Swann to wydmuszka czarnego charakteru – nie jest w stanie nawet zaplanować zmyślnej intrygi, jedynie brnie coraz dalej, nie tylko w konflikt z Parker, ale i w niebezpieczną transakcję z pewnym kupcem granatników poszukiwanym przez FBI. W jego głupocie wspomaga go szczególnie Elvis wraz ze swoimi przybocznymi. Nic tu nie ma sensu, nawet jeśli twórcy chcieli pokazać proces seryjnego zabijania botów-przeciwników w stylu Johna Wicka, to opakowali go tak tandetnie, że można uznać Weterankę za na szybko zrealizowany film telewizyjny z niewielkim budżetem, który przejdzie bez echa, a może nawet niestety będzie służył krytykom udziału kobiet w kinie akcji za przykład, że nie powinny tam się znaleźć. Jessica Alba z Weteranką na pewno nie powinna wejść nawet do kanonu nieoglądalnego kina klasy Z. Od dobrych paru lat klasy Z i B niekiedy okazać się mogą zaletą i kluczem do kultowego statusu. Mam nadzieję, że Weteranka jest nie tyle tak zła (to oczywiste, że jest), co tak odtwórcza i nijaka, że wszyscy o niej zapomną. Stworzenie z niej antyprzykładu dobrego kina też niestety daje okazję do tego, że jakaś szalona grupa widzów będzie ją cenić, a nie ma za co. Może za kolorystykę ascetycznego ekosystemu prerii Stanów Zjednoczonych, które cyfrowa kamera w Dolby Vision efektownie pokazuje? Na pewno nie za grę aktorską Alby oraz przeskakiwanie z antagonisty na antagonistę – raz jest nim stary Swann, raz tajemniczy kupiec granatników, którego wątek szybko się urywa, a w finale nagle okazuje się nim nad wyraz dramatyczny, moralnie rozdarty Jesse, syn Swanna, który był szeryfem w miasteczku i przez cały film nie mógł się zdecydować, czy być tym złym, czy może się jednak nawrócić. Pod koniec wydaje się, że nareszcie udaje mu się dojść ze sobą do moralnego ładu, ale to jeszcze nie najważniejszy finał.
Jak przystało na film amerykański do szpiku kości, najważniejsza jest droga i nowe życie – gdzieś jest również w tle miłość, ale nie wprost. Weteranka nie stroni od przemocy, ale – co ciekawe – wystrzega się seksualności, jak małomiasteczkowa pensjonarka. I to jest ciekawe podejście – zakłamane, można rzec, niemal tak jak gra aktorska Alby. A teraz, jeśli ktoś z was miał szansę, porównajcie postać Parker z inną, już skrytykowaną do cna kobietą w kinie akcji – Atlas, w którą wcieliła się Jennifer Lopez. Napiszę to z całą odpowiedzialnością – nie ma między nimi porównania, oczywiście na korzyść Lopez. Tak więc możecie sobie wyobrazić, jak bardzo nie udało się Parker vel Alba zagrać przekonującej bohaterki kina akcji. Spodziewałem się tego już po pierwszej scenie, a może nawet po zajawce. Na koniec nie pozostaje mi nic innego prócz wystawienia oceny – 2/10 będzie sprawiedliwe. Mogła być tylko jednak gwiazdka, lecz za te widoki i gamut kolorystyczny należy się Weterance jeszcze jedna. A tak na marginesie niepokoi mnie to trzymanie się męskich wzorców kina akcji w tak odtwórczy sposób.