W LESIE DZIŚ NIE ZAŚNIE NIKT 2. „Kupy dupy się to nie trzyma”
Wielkimi krokami zbliża się Halloween, któremu tradycyjnie towarzyszy kinowy oraz streamingowy wysyp filmów grozy. Rodzimą propozycję przedstawił w tym roku Bartosz M. Kowalski, realizując sequel „pierwszego polskiego slashera” – W lesie dziś nie zaśnie nikt 2. Nie wiem, czy kogokolwiek zaskoczę, pisząc, że film okazał się jednym, gigantycznym falstartem – zarówno względem samego Halloween, jak i ambicji twórców.
Akcja W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 rozpoczyna się bezpośrednio po wydarzeniach znanych z części pierwszej. Zosia (Julia Wieniawa) przetrzymywana jest w prowincjonalnym areszcie razem z dwoma mutantami-mordercami, których policjantowi Waldkowi (Andrzej Grabowski) udało się okiełznać przy pomocy pałki i paralizatora (tak, chodzi o tych samych gości, którzy położyli trupem kilkanaście osób w filmie sprzed roku). W utrzymaniu porządku na komisariacie pomagają młodzi posterunkowi, zbudowani na bardzo prostej zasadzie przeciwieństw – brawurowa Wanessa (Zofia Wichłacz) i nieśmiały, zakochany w niej Adaś (Mateusz Więcławek). Drugiego z nich potraktować możemy zresztą jako protagonistę – to jego perspektywa jest w filmie Kowalskiego dominująca. Pech chce, że z jakiegoś powodu Waldek zabiera Zosię z aresztu i, nie czekając na zapowiedzianą specgrupę ze stolicy, wyrusza na wizję lokalną do chatki w głębi lasu – miejsca, w którym doszło do kilku morderstw z pierwszej części. A tam, jak to już w horrorach bywa, uśpione zło niepostrzeżenie budzi się do życia.
Generalnie, jak słusznie zauważa w pewnym momencie jeden z bohaterów: „Kupy dupy się to nie trzyma”. Pal już jednak licho wszystkie fabularne nieścisłości i idiotyzmy, tak charakterystyczne dla gatunkowego sztafażu, w który uzbrojone jest W lesie dziś nie zaśnie nikt 2. Tym razem Kowalski ma bowiem ambicje, aby zrobić coś więcej niż w przypadku pierwszej części serii – chce nie tylko przenieść na polski grunt sprawdzoną, amerykańską formułę, ale również twórczo ją przetworzyć. Jeżeli W lesie dziś nie zaśnie nikt potraktowalibyśmy jako rodzimy Piątek, trzynastego, to W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 moglibyśmy nazwać odpowiednikiem Krzyku czy Domu w głębi lasu – błyskotliwego, samoświadomego horroru, dekonstruującego skonwencjonalizowany gatunek przy użyciu jego własnego języka; utworu igrającego z przyzwyczajeniami i oczekiwaniami odbiorczymi, wciągającego widza w wielopoziomową, intertekstualną grę.
Kowalskiemu, jak nietrudno się domyślić, zabrakło jednak finezji Cravena i pomysłowości Goddarda. Polak porusza się pomiędzy gatunkami niczym słoń w składzie porcelany – w związku z tym jego film ponosi klęskę na dwóch najistotniejszych polach. Nie sprawdza się nie tylko w roli autotematycznej zgrywy ze slashera, ale i w roli slashera per se. Podkreślana na każdym kroku samoświadomość nie rozgrzesza Kowalskiego i jego dzieła – świadomie żenujący dialog wciąż jest żenującym dialogiem (na osobną analizę zasługuje boomerski monolog Wojciecha Mecwaldowskiego), celowo idiotyczne rozwiązanie fabularne wciąż jest idiotycznym rozwiązaniem fabularnym. Wierzę w to, że polski reżyser ma ponadprzeciętne kompetencje odbiorcze, udowadnia to zresztą w wywiadach, w których na jaw wychodzi znajomość gatunku, jego historii, ewolucji etc. Autor W lesie dziś nie zaśnie nikt nie potrafi jednak przełożyć swojej wiedzy na język filmowy, brakuje mu umiejętności (nawet nie tyle warsztatowych, co scenariopisarskich) do tego, aby twórczo ją spożytkować. Efektem jest irytująca, nieudolna hochsztaplerka, pozująca na intelektualną zabawę kinem.
Intencje są drugorzędne, a gra z konwencjami gatunkowymi nie jest żadną wymówką, o ile nie jest prowadzona w inteligentny sposób (jak np. we wspomnianym Krzyku). W filmie Kowalskiego szczytem wyrafinowania są oświecone konwersacje mutantów (czytane przez Jacka Brzostyńskiego), debatujących nad swoimi filmowymi motywacjami. „A dlaczego zabijamy?” – pyta jeden z nich. „No bo jesteśmy potworami” – odpowiada drugi. „Niezbyt skomplikowana ta motywacja” – podsumowuje pierwszy. Świadomy odbiorca potrafi przejrzeć grę, jaką proponuje Kowalski w parę minut, momentalnie wyprzedzając twórcę o kilka dobrych kroków – nie tyle na poziomie fabularnym (tutaj twórcy starają się jak mogą, aby nas zaskoczyć, zwłaszcza w scenach coraz bardziej brutalnych morderstw), co ideowym. Z tego powodu seans W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 dla wielu osób może okazać się prawdziwą drogą przez mękę, najeżoną oczywistościami i, co w przypadku horrorów jest jednym z niewybaczalnych grzechów głównych, zwyczajnie nużącą.
Film Kowalskiego można by pokazywać jako double feature nie tylko z poprzednią częścią serii, ale również ze Wszyscy moi przyjaciele nie żyją (jeden z bohaterów W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 wymawia zresztą w pewnym momencie tytuł filmu Belcla – co za przenikliwy, metafilmowy dowcip!). W obu przypadkach twórcy robią polskiej kinematografii niedźwiedzią przysługę, de facto hamując jej rozwój. Pod przykrywką przecierania gatunkowych szlaków realizują wyjątkowo głupie, niewymagające filmy, wyznaczając w ten sposób bardzo marne standardy dla potencjalnych naśladowców.