search
REKLAMA
Archiwum

UPROWADZONA. 10 lat od premiery

Filip Jalowski

20 sierpnia 2018

REKLAMA

Uprowadzona momentami balansuje na krawędzi bajek o Jamesie Bondzie. Ale kto nie lubi popatrzeć na kopanie przestępczych tyłków, i to w słusznej sprawie?

Paryż kojarzy się przede wszystkim z wieżą Eiffla, potem ewentualnie ze słynnym Luwrem i drogimi sklepami, w których wiodący w rankingach projektanci sprzedają ciuchy przypominające kostiumy z Mad Maxa. Na koniec z pieczonymi żabimi udkami i, ostatnimi czasy, małżonką prezydenta Sarkozy’ego, Carlą Bruni. Traci to sens, gdy pod maską człowieczeństwa kryje się zabójcza mieszanka Charlesa Bronsona (Życzenie śmierci) i amerykańskiego superbohatera. Taka jednostka nie daje się zwieść magicznej otoczce powstałej wokół Pól Elizejskich. W Paryżu od początku widzi siedlisko zła. Od początku przeczuwa, że niewinna wycieczka jego córki może zakończyć się tragedią. Pytanie – tragedią dla córki, czy tragedią dla paryskiej przestępczości?

Rzeczą oczywistą jest to, że hybryda powstała z syntezy nadopiekuńczego ojca i byłego szpiega, zaznajomionego z kilkoma najskuteczniejszymi sztukami walki, mylić się nie może. Jego latorośl już w czasie pierwszej godziny pobytu w stolicy mody zostaje – wraz z koleżanką – uprowadzona przez albańskich handlarzy żywym towarem. Zorganizowana szajka przestępcza prosperuje na tyle skutecznie, by w ciągu 48 godzin doprowadzić do sprzedaży porwanej dziewczyny – kupcem jest oczywiście dom publiczny. Gdyby tego było mało, transport do nabywcy odbywa się tak nietypowymi drogami, że odnalezienie kobiety przestaje być możliwe nawet dla największego twardziela, w domyśle – byłego szpiega Stanów Zjednoczonych. W rezultacie główny bohater filmu Uprowadzona, rzeczony amerykański zabijaka, udaje się do jaskini lwa, by zgodnie ze scenariuszem rozpisanym przez Luca Bessona skopać kilkadziesiąt przestępczych tyłków.

I co by o samym filmie nie powiedzieć, to z góry zaznaczyć należy, że kopanie przestępczych tyłków doprowadzone jest w nim do perfekcji. Liam Neeson strzela – by zabić, torturuje – by zadać prawdziwy ból, wykręca kończyny – by połamać kości, a nie odstawić fuszerkę w stylu Stevena Seagala. Przez bohatera przemawia chęć zemsty i prawdziwa ojcowska złość, potęgowana przez solidną dawkę strachu o dalsze losy swego dziecka. Wraz ze złością i strachem pojawia się potężna porcja adrenaliny, a ta z kolei zalewa ośrodki mózgu odpowiedzialne za odczuwanie bólu, zmęczenia, empatii. Były człowiek do zadań specjalnych jest gotów ranić każdego, nawet niewinnego i przychylnego mu człowieka. Nad życie kilkudziesięciu przedkłada bowiem życie tej, po którą przybył aż zza oceanu.

O ile same akrobacje głównego bohatera wydają się mało realistyczne, o tyle jego motywacja i determinacja jest całkowicie uzasadniona. Co prawda nie każdy ojciec zdecydowałby się na wypowiedzenie wojny albańskim przestępcom, szczególnie w miejscu, w którym albańskie mniejszości narodowe powoli przestają być jedynie mniejszościami. Niemniej prawie każdy postawiłby swoje życie na szali, by utracone dziecko odzyskać. Każdy daje z siebie tyle, na ile go stać, a człowiek szkolony do walki z wszelakiej maści przestępczością dać z siebie może dość dużo, dlatego też jego bohaterskie wyczyny nie wydają się być aż tak odrealnione. Przypuszczam, że w życiu toczącym się poza ramami filmu doskonale wyszkolony, doświadczony i uzbrojony agent do zadań specjalnych zrobiłby z grupką albańskich bandytów mniej więcej to samo, co Neeson zrobił z porywaczami swej córki. Jedyną różnicą jest to, że sam moment egzekucji byłby mniej widowiskowy, a agent do końca swych dni musiałby zasypiać z otwartymi oczyma.

Nie zapominajmy jednak, że kamera kocha brawurowe ucieczki i pościgi, kocha samotnych bohaterów, którzy niczym postaci z komiksów pozbywają się przestępców, wobec których nawet policja jest bezradna. Pamiętajmy o Bessonie i jego upodobaniu do ekspresowego tempa narracji. W końcu zwróćmy uwagę na to, że reżyser Pierre Morel mimo swego wieku nie posiada zbyt wielkiego dorobku reżyserskiego i z całą pewnością z Bessonem w trakcie produkcji stale się konsultował. Stąd dynamiczna kamera Uprowadzonej, która od momentu porwania młodej dziewczyny praktycznie nie staje w miejscu. Dynamiczna nie znaczy jednak chaotyczna. Montaż i zdjęcia stoją bowiem na wysokim poziomie.

Nie pozostaje nam więc nic innego, jak podziękować Francuzom za to, że w czasie wakacyjnego sezonu ogórkowego zafundowali nam dziewięćdziesiąt minut porządnego kina akcji. Uprowadzona momentami balansuje na krawędzi bajek o Jamesie Bondzie. Ale kto nie lubi popatrzeć na kopanie przestępczych tyłków, i to w słusznej sprawie? Za ten walor przymykam oko na kilka małych niedorzeczności i polecam jako odtrutkę na lipcowo-sierpniową posuchę.

Tekst z archiwum film.org.pl (29.08.2008).

REKLAMA