UPIÓR Z RAJU (1974). Obowiązkowo dla fanów “Rocky Horror Picture Show”!
To miał być przełom w karierze Briana De Palmy, pierwszy duży sukces po latach biedowania i kręcenia niskobudżetowych produkcji. Niestety, wypuszczony do kin w 1974 r. Phantom of the Paradise okazał się spektakularną porażką i finansową klapą. Częściowo przez brak promocji ze strony 20th Century Fox, częściowo przez swój ekscentryzm i dziwaczność, na które odbiorcy nie byli przygotowani, film kompletnie nie zainteresował widzów… do czasu.
Historia recepcji Phantom of the Paradise bardzo przypomina to, co przydarzyło się rok później Rocky Horror Picture Show. Wyświetlany na nocnych seansach, stopniowo dorobił się rzeszy fanów i statusu filmu kultowego, który utrzymuje do dziś, szczególnie w Kanadzie, Francji i Ameryce Południowej, gdzie w niektórych kinach grano go bez przerwy przez ponad rok. Nawet słynne maski Daft Punk są zainspirowane tą, jaką w filmie nosił William Finley. W Polsce jednak Phantom of the Paradise – czyli Upiór z raju – pozostaje dziełem niemal całkowicie nieznanym: pozwól więc, że Ci go przedstawię.
Film jest rock operą, musicalem z elementami horroru i czarnej komedii, do tego doprawiono go sporą dawką campu, zamierzonego kiczu i glam rocka. Paul Williams, w latach 70. najpopularniejszy kompozytor w USA i celebryta uwielbiany przez Amerykanów, zgodził się nie tylko napisać do Upiora… set niezwykle chwytliwych piosenek, ale także wcielić się w tym filmie w rolę Swana: satanistycznego producenta muzycznego, właściciela demonicznej wytwórni Death Records, której logiem jest martwe łabędziątko – a ze swoją trochę słodką, trochę odstręczającą aparycją podstarzałego chłopca Williams tylko dodaje granej postaci niepokojącej ekstrawagancji.
Podczas jednego z nagrań Swan zwraca uwagę na Winslowa (William Finley), młodego muzycznego geniusza, twórcę kantaty inspirowanej Faustem. Wykorzystując jego naiwność i ufność, producent wykrada mu to dzieło, a kiedy Winslow usiłuje upomnieć się o swoje prawa, Swan wrabia go w przestępstwo, w wyniku czego młody muzyk zostaje skazany na dożywocie i ląduje w Sing Sing. Wkrótce potem Winslow w ramach więziennego eksperymentu zostaje pozbawiony zębów, a po ucieczce i zakradnięciu się do posiadłości Swana ulega wypadkowi, w którym jego twarz zostaje zeszpecona, a struny głosowe zniszczone. Skryty za metalową maską, zasłonięty czarną peleryną, staje się aniołem zemsty i zabija wszystkich, którzy bezprawnie wykorzystują jego muzykę – napisaną specjalnie dla Phoenix (Jessica Harper), piosenkarki, w której się kocha. Jego vendetta nie może jednak doprowadzić do szczęśliwego zakończenia, ponieważ wcześniej, zmanipulowany, zgodził się podpisać własną krwią pakt, w którym oddał swoją duszę w posiadanie Swana…
Wszystko jest tutaj przejaskrawione, rozbuchane i barokowe. Reżyser prezentuje autorskie, oryginalne podejście do konwencji musicalu – a w zasadzie antymusicalu – i rock opery. Wystarczy znać pakiet podstawowy De Palmy, czyli Scarface, aby wiedzieć, jak świetne wyczucie w łączeniu muzyki z obrazem ma ten twórca. Piosenki napisane do Upiora w raju przez Paula Williamsa to udany przekrój tego, co w pierwszej połowie lat 70. było na czasie, mamy więc glam rock (Life at Last), pop à la The Beach Boys (Upholstery), rock and roll (Goodbye, Eddie, Goodbye), balladę z akompaniamentem pianina (Faust) oraz bardziej soulowe klimaty (Old Souls). Z kolei niezwykła, futurystyczna scenografia jest dziełem Jacka Fiska – stałego współpracownika Terrence’a Malicka, Davida Lyncha i Paula Thomasa Andersona, a prywatnie męża Sissy Spacek. Pojawiają się też charakterystyczne dla dojrzałego warsztatu De Palmy elementy, takie jak montaż symultaniczny, ale ogólna stylistyka nie przypomina innych filmów reżysera. Komiksowe kadry i bijące po oczach kolory przywodzą na myśl raczej filmy Kena Russella, choć o inspiracji nimi nie może być mowy: Phantom of the Paradise wyszedł wcześniej niż Tommy.
Podobne wpisy
Pod kolorowym obrazkiem kryją się jednak melancholia i smutny pastisz opisujący sytuację artysty w świecie rządzonym pieniędzmi. W tym postmodernistycznym miszmaszu w szalony i zarazem zdumiewająco spójny sposób łączą się ze sobą nawiązania m.in. do Fausta (podpisanie paktu z diabłem), Portetu Doriana Graya (zdejmowanie przez Swana twarzy w celu zachowania wiecznej młodości), Upiora w operze (tytuł oraz cała historia Winslowa), a także sceny inspirowane Gabinetem doktora Caligari czy też Psychozą (kim byłby De Palma bez odniesień do Hitchcocka?).
To także wyraz nostalgii za dawną, niekomercyjną muzyką „z duszą” oraz gorzka satyra na zachłanny rynek muzyczny, promujący krzykliwość i miernotę (których uosobieniem jest karykaturalny wokalista Beef), a przy tym bezwzględnie eksploatujący prawdziwe talenty, takie jak Winslow i Phoenix. Show–biznes jest tutaj mroczny, brudny, diaboliczny, co najmocniej unaocznia się w kilku absolutnie doskonałych scenach. Początkujące piosenkarki w ramach castingu kładą się ze słynnym producentem muzycznym na szerokim łożu i niczym pogrążone w hipnozie zawodząco, mantrycznie powtarzają jego imię, oddając mu cześć jak bogu. Tłum podniecony koncertem, w czasie którego Beef zginął porażony prądem, skanduje: We want Beef! – chcemy „wołowiny”, chcemy mięsa. I końcowa sekwencja, w której publiczność telewizyjnego programu, biorąca czynny udział w tragedii dziejącej się właśnie na wizji, pląsa do dźwięków elektrycznej gitary tak beztrosko i wesoło, że aż groteskowo.
Rocky Horror Picture Show w tytule miał na celu przede wszystkim przyciągnąć Twoją uwagę. Mimo oczywistych podobieństw między tymi filmami, Phantom of the Paradise to dzieło jedyne w swoim rodzaju i choć poskładane z wielu dobrze znanych elementów, nieporównywalne do niczego innego. Jeśli w kinie jesteś poszukiwaczem osobliwości i kolekcjonerem nieregularnych pereł, wolisz pokręcone linie fabularne od tych prostych, a ryzyko eksperymentu od pewności perfekcji – to Upiór z raju opęta i Ciebie.