search
REKLAMA
Berlinale 2020

UNDINE. Romantyczny realizm

Tomasz Raczkowski

29 lutego 2020

REKLAMA

Ondyny to pochodzące z mitologii nordyckiej boginki związane z wodą, zamieszkujące najczęściej rzeki, jeziora i rozlewiska. Cechują się niezwykłą urodą, uwodzą mężczyzn i wiążą się z nimi na śmierć i życie. Motyw ondyn (czy też pokrewnych im nimf lub rusałek) pojawiał się często w opowieściach epoki romantyzmu, bogato czerpiących z ludowych podań. Pozornie ondyny odeszły w zapomnienie wraz z nastaniem epoki nauki i rozumu – współcześnie nie ma na świecie miejsca dla mitycznych istot. A może tylko się nam tak wydaje? W swoim najnowszym filmie Christian Petzold, twórca m.in. Barbary czy Feniksa, ożywia mityczny motyw duchów wody, wpisując go w konwencję realistycznego romansu.

Tytułową bohaterką filmu jest Undine Wibeau (nazwisko może stanowić nawiązanie do protagonisty powieści Urlicha Plenzdorfa Nowe cierpienia młodego W., przetwarzającego w swoich życiowych zmaganiach romantyczną lekturę Goethego), młoda i atrakcyjna historyczka pracująca w berlińskim muzeum, gdzie regularnie przedstawia turystom i zagranicznym gościom historię urbanistyczną Berlina. Pozornie tylko niecodzienne imię wskazuje na jej konotacje z mitycznymi istotami, jednak dostrzec można, że na tym się one nie kończą – jej uwodzicielski urok ma w sobie coś na wpół nadnaturalnego, a równocześnie zdaje się emocjonalnie uzależniona od uczuciowej relacji z mężczyzną. Tę w pierwszej scenie filmu zrywa jej chłopak Johann, pozostawiając Undine w emocjonalnej rozsypce. Jednak nie na długo, bo jakby na zawołanie tego samego dnia w życiu dziewczyny pojawia się zauroczony jej wykładem Christoph, z którym w niezwykłych okolicznościach Undine nawiązuje romans.

W gruncie rzeczy banalna historia romansu Undine i Christopha, przypadkowego spotkania, rozkwitu uczucia i zakłócenia przez echa przeszłości, u Petzolda przybiera finezyjną formę na pograniczu melodramatu i realizmu magicznego. Undine czaruje nieco odrealnionym klimatem i intryguje zostawianymi mimochodem niedopowiedzeniami. Proste sceny przesycone są emocjami, a główna bohaterka jest jednocześnie ludzka i eteryczna. Śledząc losy kochanków – historyczki i zawodowego nurka – Petzold wyprowadza ekwilibrystyczne paralele pomiędzy ich postaciami, akwatyczną symboliką i miastem zbudowanym na bagnie, czyli Berlinem. Obszernie opisywana przez Undine metropolia, a konkretnie jej najstarsza, zlokalizowana nad Sprewą część, zostaje powiązana z protagonistką. Właściwie to miasto staje się tu niemal trzecim bohaterem, nie tylko służąc jako wehikuł sugerujący związaną z wodą tożsamość bohaterki i wprowadzający zamaszyste metafory (nie)możliwości zmiany rekreowanej nieustannie rzeczywistości, ale swoją pogmatwaną historią tworząc plastyczną przestrzeń dla głównego wątku opowieści.

Petzold prowadzi narrację pewną ręką, bez formalnych ekscesów budując intymny obraz bohaterki, miasta i uczucia między dwojgiem ludzi. Wprowadza przy tym nieustannie niepewność co do statusu ontologicznego całej historii. Undine może tu być po prostu czarującą dziewczyną, a niesamowite okoliczności jej romansu zwykłym zbiegiem okoliczności, wrażeniem wywołanym przez euforię świeżych kochanków. Obdarzona niezwykłym imieniem dziewczyna może też być jednak przetrwałą do dnia dzisiejszego ondyną-nimfą, niezmienną istotą nierozerwalnie związaną z berlińskimi mokradłami. Fascynujące niedopowiedzenie tej kwestii, majaczący znak zapytania nad sensem i melancholijny nastrój przywołujący echa ludowych baśni i literatury romantycznej – to w Undine jest najbardziej fascynujące.

Fenomenalnie w tej poruszającej opowieści wypada Paula Beer, tworząca swoją być może najdojrzalszą kreację w dotychczasowej karierze. Młoda aktorka łączy zmysłową eteryczność, naturalność gestów i skrzącą się w oczach pasję, pozwalając nam wierzyć, że faktycznie jest zamieszkującą XXI-wieczną metropolię ondyną. Równocześnie Beer sugestywnie oddaje na wskroś ludzkie uczucia swojej bohaterki, począwszy od miłosnej euforii, przez nostalgiczny niepokój, aż po żal i zagubienie. Za pomocą subtelnych zmian ekspresji aktorka wyraża też dyskretnie sugerowany w scenariuszu dramat zmagań z własnym charakterem, który stopniowo zaczyna jawić się jako egzystencjalna pułapka wrażliwej kobiety – jej uzależnienie od uczuć kochanka wybrzmiewa wręcz tragicznymi nutami, a próby jego przełamania wybrzmiewają z mocą, która nadaje całemu filmowi poruszającą głębię.

Przyznam, że mam słabość do kina Christiana Petzolda, które przy całej swej wymyślności jest zawsze zaskakująco subtelne i proste. Chyba żaden inny reżyser nie potrafi budować filmów wokół tak bezczelnie wymyślnych koncepcji w sposób tak przekonujący, pozbawiony niemal zupełnie pretensjonalności. W Undine Petzoldowski nadrealizm połączony z ekonomią języka filmowego po raz kolejny sprawia, że niemalże wbrew logice fantazyjnie powykrzywiana historia wypada nad podziw zgrabnie, uwodzi nienachalną formą i niedopowiedzianymi znaczeniami. Undine to kolejny klasowy film w karierze reżysera, dowodzący owocności jego współpracy z Beer i Rogowskim. Niemieckie trio tworzy współczesną baśń, która przywraca wiarę w możliwość istnienia fantastycznych istot i na współczesną modłę problematyzuje ich tożsamość.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA