search
REKLAMA
Recenzje

WILKOŁAKI. Francuskie „Jumanji” z Jeanem Reno na Halloween [RECENZJA]

Robina Williamsa już z nami nie ma, ale pozostało „Jumanji” oraz twórcy, których ono inspiruje, żeby kręcili takie filmy jak „Wilkołaki”.

Odys Korczyński

25 października 2024

REKLAMA

Robina Williamsa już z nami nie ma, ale pozostało po nim wiele genialnych filmów, w tym czarujące, familijne Jumanji Joe Johnstona z 1995 roku. Przyszły również czasy, gdy niezłomny Leon Zawodowiec jako Jean Reno (lub jeśli ktoś woli – odwrotnie) zaczął grać dziadków z początkami demencji. Robi to jednak wciąż z wielką klasą, próbując pokonać galopujący w jego karierze czas. Na Netfliksie można od niedawna oglądać Wilkołaki, komedię François Uzana, mocno nawiązującą właśnie do Jumanji, chociaż reżyser przesunął gatunkowy akcent dużo bardziej w świat magicznego fantasy, niż kiedyś zrobił to Johnston. Niektórzy widzowie może również dopatrzą się w produkcji elementów science fiction, ale nie ma to większego znaczenia dla oceny. Ma za to urocza wartość rozrywkowa Wilkołaków, co wcale tak oczywiste nie jest, jeśli chodzi o gatunkowe kino francuskie.

Goście, goście, twórczość duetu Jeunet–Caro, Artur i Minimki, Gandahar – te tytuły przychodzą na myśl, gdy myśli się o francuskim fantasy. Nie jest to jednak gatunek przodujący we francuskiej kinematografii, czego nie można powiedzieć o komedii. Tym bardziej się obawiałem Wilkołaków, które łączą te światy. To właśnie na styku tych rzeczywistości przedstawionych mógł reżyser utonąć, tworząc dwa filmy w jednym; coś, co do siebie nie pasuje, a w konsekwencji męczy i nie chce się do tego już wracać. François Uzana uratowało podejście i budżet. Niestety, nie znalazłem konkretnych danych, ile to było euro, a takie informacje powinny być publikowane na równi z obsadą, lecz widać po efektach magicznych, że środków było nieco więcej. Reżyser mógł więc sobie pozwolić na przeniesienie akcji w większości do świata średniowiecza, chociaż i tak plany były dość wąskie. Zabrakło np. szerokich ujęć, co jest oczywiste, bo kosztowałyby twórców majątek, nawet w CGI, jeśli miałoby wyglądać sensownie. Pomysł na fabułę jednak zrekompensował braki wizualne i bardziej lokalny charakter niektórych scen.

Historia bazuje na spotkaniu rodziny, która aż tak bardzo tego czasu ze sobą nie chce spędzić, bo każdy jest czymś zajęty, jak to w dzisiejszych, zdominowanych przez Internet czasach. Najbardziej zaangażowany jest Jérôme (Franck Dubosc), któremu zależy na zrobieniu czegoś wspólnie, zwłaszcza ze swoim ojcem (Jean Reno w roli Gilberta) mającym problemy z pamięcią już na tym poziomie, że zapomina imienia swojej nieżyjącej żony oraz nie rozpoznaje swoich wnuków – bądź co bądź chodzi tu o osobnika przysposobionego z poprzedniego związku synowej – ale jednak. Rodzinka ma więc zostać zjednoczona i zaktywizowana przez tajemniczą grę w drewnianym pudełku, która polega na polowaniu na wilkołaki. Nikt z bohaterów jednak nie zdaje sobie sprawy, że owa gra (tak jak w cyklu Jumanji) wciągnie ich do zupełnie innego świata, obdarzając każdego z nich konkretną supermocą i wręcz zmusi do wzięcia udziału w rozgrywce z potworami całkiem na serio. Tak więc we współczesnym świecie przedstawionym zawiązanie fabuły następuje szybko, a zetknięcie z innymi czasami wywołuje wiele tragikomicznych sytuacji oraz przypomina widzom, jak szalenie zacofani byli ludzie jeszcze kilkaset lat temu. Tutaj scenarzyści wykorzystali szansę, żeby krytycznie skomentować wiele współczesnych stereotypów i napiętnować je jako wstydliwy i krzywdzący dla ludzi spadek po mrocznych „wiekach średnich”, w których królował strach przed czarownicami, czarami, zabobonami oraz wszechobecna dwulicowość kasty rządzących i współpracującego z nimi kleru. Podejście więc typowo francuskie, aczkolwiek zrealizowane dyskretnie.

Co zaś do potworów, twórcy się ich wcale nie bali. Są to wilkołaki. Pojawiają się szybko, często i odważnie wchodzą w interakcje z nieucharakteryzowanymi bohaterami, nie tylko głównymi. A to świadczy o rzemieślniczej pewności siebie ekipy. Potworność wilkołaków zredukowana jest jednak do familijnego kina fantasy, co nie przeszkodziło im być interesującymi potworami, zgrabnie wkomponowanymi w komedię. Obfituje ona w gagi, niektóre mądrzejsze, niektóre głupsze, ale i w sprytne nawiązania do kultury. W toku akcji widzowie spotkają np. samego Leonarda da Vinci. Zmierzą się z problemami funkcjonowania rodzin patchworkowych oraz dokładnie obejrzą stan uzębienia średniowiecznych mieszkańców dopiero rodzącej się w bólach miejskiej klasy średniej. Wszystko to zaprowadzi widzów do pełnego magii finału, który w odpowiednim momencie przerywa dowcipną konwencję akcji, by sprowokować do zastanowienia się, jak nawet najsilniejsze relacje rodzinne z czasem powszednieją, gdy się o nie aktywnie nie dba. Można powiedzieć więc, że Wilkołaki to współczesna baśń z morałem, jakże humanistycznym i oczywistym, lecz w praktyce życia zagubionym w codziennej krzątaninie jak myśli w starzejącym się umyśle Gilberta. Co zaś do jego postaci – jest ona ozdobą filmu, zwłaszcza w wersji średniowiecznej, kiedy Gilbert zostaje obdarzony specjalnym rodzajem mocy, niemal jak w grze komputerowej albo w kontynuacji serii Jumanji Jake’a Kasdana. O tym, ile jest się w stanie poświęcić dla rodziny i gdzie są granice tego oddania, w nieco potwornym klimacie, możecie przekonać się więc w nadchodzący Halloween, do którego Wilkołaki niezwykle pasują.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA