search
REKLAMA
Recenzje

UCIEKAJĄCE KURCZAKI: ERA NUGGETSÓW. Niedopieczony pasztet [RECENZJA]

Film animowany Sama Fella z 2023 roku.

Maciej Kaczmarski

18 grudnia 2023

REKLAMA

Prawie ćwierć wieku po pierwszej części Uciekających kurczaków Petera Lorda i Nicka Parka, dzielny drób powrócił na ekrany. Czy warto było czekać na nowe przygody Rocky’ego, Ginger i ich opierzonej ferajny?

Pierwszą część filmu widziałem w kinie jesienią 2000 roku. Byłem wtedy już wieloletnim wielbicielem produkcji Aardman Animations, od kiedy w połowie lat 90. natrafiłem w telewizji na krótkie metraże Nicka Parka – Podróż na Księżyc (1989) i Wściekłe gacie (1993) z udziałem nieporadnego wynalazcy Wallace’a i jego inteligentnego psa Gromita (w polskiej wersji językowej głos tego pierwszego podkładał Krzysztof Kowalewski). Zachwycił mnie nie tylko plastelinowy świat ożywiony za pomocą animacji poklatkowej, ale także ironiczny humor i „brytyjskość” tych filmów. Równie wspaniałe okazały się Zwierzo-zwierzenia (1989) Parka, Not Without My Handbag (1993) Borisa Kossmehla oraz Adam (1992) i Świnka Wata (1996) Petera Lorda. Uciekające kurczaki (2000) duetu Lord–Park były pierwszą dużą produkcją bristolskiego studia, które udowodniło, że doskonale radzi sobie również w pełnym metrażu.

Uciekające kurczaki powstały w kooperacji z amerykańską korporacją DreamWorks, ale Aardmanowi udało się zachować zarówno niezależność, jak i wspomnianą „brytyjskość”. Opowieść o pragnących uciec z posępnej fermy pani Tweedy antropomorficznych kurach, którym przewodzą angielska kwoka Ginger oraz amerykański kogut Rocky, stanowiła niezwykłe połączenie mrocznej tematyki z lekkim dowcipem na granicy slapsticku. Film był błyskotliwym pastiszem Wielkiej ucieczki (1963) Johna Sturgesa z nawiązaniami do Dzisiejszych czasów (1936) Charlesa Chaplina, The Colditz Story (1955) Guya Hamiltona, Poszukiwaczy zaginionej Arki (1981) Stevena Spielberga, a nawet do Walecznego serca (1995) Mela Gibsona. Ale nie była to tylko dowcipna gra konwencją – losem plastelinowych kur w kurzym obozie jenieckim naprawdę można było się przejąć, bo bohaterowie mieli osobowości i urok.

Po filmach Wallace i Gromit: Klątwa królika (2005) Parka i Boxa oraz Wpuszczony w kanał (2006) Davida Bowersa i Sama Fella współpraca Aardman Animations i DreamWorks została zakończona. W dokumencie A Grand Night In: The Story of Aardman (2015) Richarda Mearsa i Merlina Crossinghama jeden z pracowników brytyjskiego studia mówił o tym, jak amerykańska korporacja usiłowała przejąć kreatywną kontrolę nad treścią filmów, chcąc ją „zamerykanizować” i tym samym pozbawić Aardmana jego zakorzenienia w brytyjskiej tradycji komediowej – a więc jednego z tych elementów, które przesądziły o globalnym sukcesie studia (dziś uważa się żartobliwie, ale przecież nie bez racji, że Wallace, Gromit, Ginger i Rocky zrobili dla promowania Wielkiej Brytanii więcej niż niejeden ambasador). W tym kontekście wieści o kooperacji Aardmana z Netflixem przy drugiej części Kurczaków były niepokojące.

Okazało się jednak, że Brytyjczycy nie potrzebują Amerykanów, żeby wpędzić się w kłopoty. Na długo przed tym, zanim Uciekające kurczaki: Era nuggetsów trafiły na ekrany kin (jednorazowy pokaz na BFI London Film Festival w październiku 2023 roku) i telewizorów (premiera w serwisie Netflix w grudniu br.), twórcy narazili się na zarzuty dotyczące zmian obsadowych. O ile rezygnację z usług Mela Gibsona (Rocky) można jeszcze obronić z powodu kontrowersji wokół aktora, o tyle zastąpienie Julii Sawalhy (Ginger) Thandiwe Newton zostało skrytykowane jako przejaw ageizmu. Oto bowiem wyszło na jaw, że włodarze Aardmana uznali, iż głos Sawalhy brzmi zbyt staro, choć jest starsza od Newton o tylko cztery lata! Jest to decyzja tym bardziej niezrozumiała, że bohaterowie filmu także się zestarzeli. „Zostałam oficjalnie oskubana, napchana farszem i upieczona” – żaliła się rozgoryczona Sawalha.

Zmiana głównych aktorów jest pierwszym strzałem w kolano. Zarówno kura Ginger w wykonaniu Newton, jak i kogut Rocky w interpretacji Zachary’ego Leviego brzmią jak zupełnie inne postacie. Ginger straciła charyzmę i pazur, podczas gdy Rocky wypowiada się i zachowuje jak po lobotomii – nie ma w sobie nic z czarującego pyszałka z poprzedniej części. Można by argumentować, że powodem takiego stanu rzeczy są zmiany, jakie oboje przeszli: w Uciekających kurczakach byli rebeliantami, którzy udomowili się w Erze nuggetsów. Ale gdy Rocky i Ginger powracają do swych starych ról, są równie bezbarwni. Co gorsza, nie ma pomiędzy nimi chemii, która składała się na dynamikę ich relacji w filmie z 2000 roku. Jedynymi aktorkami, które powtórzyły swoje role, są: Jane Horrocks (Babs), Imelda Staunton (Bunty), Lynn Ferguson (Mac) i Miranda Richardson (pani Tweedy), jest to jednak tylko drugi plan.

Kolejny problem stanowi schematyczny scenariusz, który powtarza wiele fabularnych rozwiązań z pierwszej części. Zasadniczo znowuż jest to historia o brawurowej ucieczce z więzienia, tyle że tym razem nie jest to stara ferma z drutem kolczastym, lecz nowoczesny zakład przetwórstwa mięsnego, do którego trafiają kurczaki (modernizacja obozu dała twórcom pretekst, by w kilku scenach nawiązać do serii Mission: Impossible i filmów o Jamesie Bondzie). W obu przypadkach właścicielką jest bezwzględna pani Tweedy. Główną bohaterką Ery nuggetsów uczyniono młode kurczę Molly, owoc związku Rocky’ego i Ginger, ale jest to właściwie miniaturowa replika swoich rodziców (głównie matki, rzecz jasna) – postać pozbawiona własnych cech. Molly jest niejako symbolem relacji tego filmu do swego poprzednika sprzed ćwierć wieku: wygląda znajomo, nieomal tak samo, lecz daleko jej do oryginału.

Era nuggetsów ma jednak garść zalet. Animacja poklatkowa robi wielkie wrażenie, jak zwykle w przypadku Aardmana. Film jest ucztą dla oczu: kolorowe tła, płynne ruchy plastelinowych figurek, kontrast między idylliczną przyrodą wyspy zamieszkanej przez kury a uprzemysłowioną ubojnią naszpikowaną kamerami, elektronicznymi pułapkami i strażnikami, gra świateł i cieni… Widać, że włożono w to wszystko mnóstwo pracy i nie dziwi, że produkcja trwała ponad cztery lata. Z całą pewnością jest to jeden z najbardziej udanych obrazów studia w kategoriach wizualnych. Tempo filmu jest szybkie, a całość nie nadweręża cierpliwości widza, zamykając się w półtorej godziny (warto tu dodać, że napisy końcowe trwają aż 12 minut i wydłużają oficjalny czas projekcji do 101 minut). Niewątpliwym walorem jest też brak wszechobecnej propagandy, na którą cierpią m.in. wyroby filmopodobne ze stajni Disneya.

Ostateczny werdykt jest niejednoznaczny. Z jednej strony olśniewająca realizacja i bezpretensjonalność, z drugiej – sztampowa historia i złe wybory obsadowe. Główną wadą filmu jest jego zachowawczy charakter – tam, gdzie Uciekające kurczaki były odważne i zaskakujące, tam Era nuggetsów jest bezpieczna i przewidywalna. Skrojona w sam raz pod gusta niewymagającej publiczności serwisów streamingowych, które przedkładają ilość nad jakość celem realizacji określonego modelu biznesowego. W rzeczy samej film Sama Fella jak w soczewce skupia w sobie zjawisko pauperyzacji popkultury przekarmionej netfliksami, marvelami, sequelami, rebootami, remiksami i recyklingiem. Jeśli więc pierwsza część była wykwintną kaczką w pomarańczach, to druga jest jak niedopieczony pasztet. Można skonsumować, lecz od gigantów pokroju Aardmana oczekuje się bardziej wyszukanych potraw.

Maciej Kaczmarski

Maciej Kaczmarski

Autor książek „Bóg w sprayu. Filozofia według Philipa K. Dicka” (2012) i „SoundLab. Rozmowy” (2017) oraz opowiadań zamieszczanych w magazynach literackich „Czas Kultury” i „Akcent”. Publikował m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”, „Trans/wizji” i „Gazety Magnetofonowej” oraz na portalach Czaskultury.pl i Dwutygodnik.com.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA