Tylko dla fanów. GWIEZDNE WOJNY: OPOWIEŚCI JEDI
Niestety kategoria TV-PG, a w Polsce 6+, mocno zbruździła. Bo najnowszy produkt ze stajni Disneya, a przynależący do uniwersum Gwiezdnych wojen, jest mocno wewnętrznie sprzeczny treściowo i właściwie nie mam pojęcia, dla kogo tak naprawdę jest przeznaczony. Na dodatek kole w oczy słabość animacji postaci, co w 2022 roku zadziwia. Sądziłem, że bolączki Wojen klonów zostały dawno rozwiązane, a tu taka wątpliwa niespodzianka. Mimo wszystko jednak serial broni się treścią oraz jej odpowiednim skondensowaniem, z tym że nie na tyle, żeby stał się naprawdę konkurencyjną formą rozrywki dla innych animacji, np. dla Ja jestem Groot, który nie wymaga od młodszego widza aż tak szczegółowej wiedzy na temat Uniwersum Marvela, co Opowieści Jedi na temat uniwersum Star Wars. Czy więc serial ten można uznać za naprawdę udany? Czy jest typowo fanowskim produktem, takim suplementem do świata George’a Lucasa, zbyt hermetycznym, żeby do końca cieszyć? Zacznijmy od kategorii wiekowej.
Kategorie wiekowe są problemem sztuki filmowej naszych czasów. Firmy producenckie z góry zakładają, jaką dany produkt filmowy będzie posiadał kategorię, a scenariusze są tak pisane, żeby spełnić owe założenia. Jak więc takie podejście może wpływać na twórczość scenarzystów? Wyłącznie negatywnie. Powstają więc tak wewnętrznie sprzeczne produkty, jak Opowieści Jedi. Wcześniej nazwałem serial suplementem, a to dlatego, że dopowiada on, a także w pewnym sensie reinterpretuje, głównie dwie postaci uniwersum SW – padawankę Anakina Skywalkera Ahsokę Tano oraz urodzonego na planecie Serenno Hrabiego Dooku, jednego z najzdolniejszych Jedi w historii zakonu. W porównaniu z Ahsoką Dooku jest postacią znacznie bardziej znaną, ale oczywiście nie tak jak Anakin czy np. Qui-Gon Jinn. Dlatego w tej perspektywie zupełnie niezrozumiała jest kategoria 6+ czy TV-PG. Dzieci w wieku mniej niż 10 lat nie będą kojarzyły ani Ahsoki, ani Dooku. Ba, nawet dorośli widzowie, jeśli nie są zagłębieni w uniwersum, zapewne pominęli tych bohaterów, bo jaki procent z nich tak naprawdę zna wszystkie sezony Wojen klonów oraz dostrzegli Ahsokę w Księdze Boby Fetta, a tym bardziej w Mandalorianie. Z Hrabią Dooku może i jest lepiej ze względu na rolę Christophera Lee, jednak nie na tyle, żeby stał się on bohaterem wspominanym niejako automatycznie, gdy chodzi o uniwersum. Jest w tle i to musi wystarczyć. Tak więc, gdyby kategorię TV-PG (lub u nas 6+) odnosić do treści, to jest ona po prostu zbyt niska. Podobnie rzecz ma się z przypisaniem deskryptorów do treści w serialu.
Właściwie ich nie ma, a jeśli ktoś je dodaje, to są to usilne próby zwrócenia uwagi rodziców na głęboko zakamuflowane treści dyskusyjne, których znacznie więcej znajdziemy w zwykłych Smerfach. Jednocześnie zaprezentowane w serialu historie są na tyle skomplikowane i wielopoziomowe, oczywiście na plus dla produkcji, że żadne dziecko nie będzie w stanie pojąć abstrakcyjnych wyborów Dooku czy Ahsoki oraz ich relacji z Sithami, Republiką i rebeliantami. To za trudne. O co zatem chodziło twórcom, że tak odessali opowieść z realizmu, owego mięsa, a nie uprościli treści? To sprzeczność, a w praktyce przez takie podejście właśnie serial ogląda się miejscami z trudnością ze względu na nagłe cięcia, niedopowiedzenia, zasłony, żeby tylko nie pokazać niczego kontrowersyjnego dla naszych pociech, które i tak nie ogarną całości. Jaki więc to ma sens – pakować w fabułę tyle skomplikowanych etycznych wyborów, na nich opierać sens fabuły, a jednocześnie zatracać cały realizm takich interpretacji poprzez maksymalne ugrzecznienie języka, likwidację przemocy w walkach, nie wspominając już o treściach erotycznych. Tak przedstawiona fabuła odbierana jest momentami wyjątkowo sztucznie. Czy nie lepiej było podwyższyć kategorię wiekową do R i zrobić poważną animację, która nawiązałaby do Andora?
Marketing wielkich zachodnich studiów filmowych jest jednak uparty, a o przyznawaniu kategorii wiekowych oraz ich „uprzednim” wpływie na treści decydują tak skomplikowane zależności finansowe i personalne, że niekiedy aż trudno produkcję filmów za oceanem nazwać sztuką. Bardziej to przemysł z określonymi, nieartystycznymi założeniami, co tylko odstręcza bardziej wymagających widzów od kina zachodniego w ogóle. Nawet w tak rozwiniętym przemyśle zdarzają się jednak wpadki techniczne, których w zadziwiający sposób nie ustrzegły się Opowieści Jedi. Można uczciwie powiedzieć, że jest to wyjątkowo dopracowana i wręcz piękna produkcja, lecz tylko jeśli weźmiemy pod uwagę elementy statyczne. Nie siadamy do oglądania animacji wszelako po to, żeby oglądać kunsztownie narysowane tła. Chcemy również dostrzec umagicznione, realne życie poprzez wprawioną w ruch kreskę. Tutaj Opowieści Jedi kuleją. Rysunki są piękne, malarskie, często wykorzystują klasyczne zasady np. w tworzeniu perspektywy, co wpływa na odbiór środowiska, w którym poruszają się postaci, lecz gdy się przyjrzymy dokładniej drzewom lub elementom przyrody martwej, które powinny się poruszać, zobaczymy jedynie wklejony, nieruchomy obrazek. Na tym tle przesuwają się postaci bohaterów – celowo używam tutaj takiego określenia, bo takie odnosi się wrażenie z powodu animacji postaci. Tzw. moke up właściwie nie istnieje – nogi bohaterów są dosłownie sztywne w kolanach, a posuwają się po podłożu, właściwie nie wpływając na nie. Równie dobrze mogłyby unosić się kilka centymetrów nad nim. Ruchy ciała podczas walk są zbyt sekwencyjne, jakby zarówno Jedi, jak i ich wrogowie, zamiast walczyć, trenowali na placu ćwiczebnym. Najgorzej, co mocno przekłada się na odbiór postaci, jest z animacją twarzy. Ani Ahsoka, ani Dooku prawidłowo nie odzwierciedlają mimiką emocji. Kwestie przez nich wypowiadane mają niekiedy wielką moc semantyczną, zupełnie reinterpretując działania postaci przedstawione w fabularnych wersjach filmów uniwersum GW, a wypowiadają je maski, kukiełki, bez emocji, a więc bez znaczenia dla widza. Dlatego napisałem, że Opowieści Jedi zostały nakręcone dla fanów, bo oni te braki emocjonalne zawsze uzupełnią swoim nieco irracjonalnym podejściem do świata Gwiezdnych Wojen. A przeciętny widz, chociaż może ten bardziej wymagający i wrażliwy na jakość formalną animacji, dostrzeże te wady, które obniżyły moją ocenę serialu z 8 punktów na 6. 6 to jednak wciąż niezła lokata w zakresie od 1 do 10.
Opowieści Jedi bronią się lapidarnością odcinków, dobrze rozegranym suspensem, zwłaszcza w przypadku historii Dooku, ciekawą prezentacją Zakonu Jedi jako monolitycznej i nieco zacofanej całości, senatu Republiki, który bardzo przypomina współczesne parlamenty w wielu krajach oraz generalnie motywacji, jaką odczuwali rycerze Jedi, przechodząc na ciemną stronę. No właśnie, czy do końca jest ona ciemna? Gdzieś skrycie to pytanie również jest w Opowieściach Jedi postawione. Może, kiedy powstaną kolejne suplementy do uniwersum GW, dowiemy się czegoś więcej? Na razie najnowszy produkt Disneya jest wyjątkowo ambiwalentny. Mogę go polecić wyłącznie starszym fanom GW, chociaż obawiam się, że to do końca serial dla nich nie jest ze względu na ową obniżoną kategorię wiekową. Nie chciałbym, żeby czuli się tak jak ja, czyli potraktowani jak dorośli, którym jak dzieciom zabrania się oglądania pewnych treści. Przypomina to nieco cenzurę, a ta panoszy się coraz bardziej w mainstreamowych produkcjach Hollywood.