TULIPANY (2004)

MŁODOŚĆ I STAROŚĆ A FILMOWA PROWOKACJA
Jacek Borcuch potrafi z wyczuciem wprowadzać swą historię raz to w sferę refleksji bardziej indywidualnych, raz znowu w sferę przemyśleń całkiem uniwersalnych. Ten generalizujący charakter Tulipanów objawia się chociażby przez fakt, że Borcuch eksponuje nie imiona bohaterów, a raczej ich przezwiska – „Mały”, „Matka”, „Dzieciak” czy „Lolek”. Ponadto zaś fabuła filmu oparta jest tylko i wyłącznie na szkielecie wzajemnych relacji szóstki głównych bohaterów. Drobnych epizodów raczej tu nie uświadczymy, a jeśli nawet takowe się znajdą, to wszystkie nieistotne dialogi będą po prostu wyciszone przez ocierającą się o jazz, klimatyczną muzykę Daniela Blooma. Czyżby więc Borcuch chciał stworzyć uniwersalną historię z wyeksponowaną tezą? Przyjmując na chwilę, że TAK, zaryzykujmy stwierdzenie, iż spotykają się w Tulipanach młodość i starość. Ojciec i syn. Pierwszy z nich, pod maską cynika, skrywa tęsknotę i samotność. Drugiemu z kolei, mimo kochającej dziewczyny, brakuje pod nogami twardego gruntu – duchowej stabilizacji. I – jak można przypuszczać – w pełnym optymizmu obrazie Borcucha przeciwieństwa znajdą wspólną płaszczyznę porozumienia. Popatrzmy jednak, co znajdowało się na początku tej drogi.
„Idziesz sam. SAM. Zawsze będziesz sam.” – mówi Mały do syna na szpitalnym korytarzu.
A opowiada zapewne o samotności odczuwania, o byciu sam na sam z myślami, o tym, że w istocie samotnie walczymy z życiem, samotnie kochamy, jak również samotnie umieramy. Czujemy wszak indywidualnie – w sposób jedyny i niepowtarzalny – tak jak wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju jest nasze postrzeganie rzeczywistości. Filozofia filmowego ojca naprowadza więc widza na najbardziej podstawowy sens samotności – na samą już świadomość własnej odrębności.
Podobne wpisy
Bohater Andrzeja Chyry początkowo nie zgadza się ze słowami Małego. Przecież jest aktualnie w szczęśliwym związku, kocha swoją dziewczynę i jest wobec niej szczery. Filozofia samotności wydaje się być na tym tle zwyczajnie egzotyczna. Potem jednak, poznając na nowo pamiątki w mieszkaniu ojca, Dzieciak uzmysławia sobie, że emocjami związanymi z przeszłością po prostu nie jest w stanie podzielić się z kimś z zewnątrz. Odkrywa więc w sobie takie pokłady intymności, których nikt inny nie jest w stanie zrozumieć. Tym samym, Dzieciak staje się powoli zdolny do stworzenia charakterystyki ojca. Ile w tym skrytym cyniku i miłośniku Fordów Capri pozy, a ile prawdziwych uczuć? Pod maską obojętności kryje się być może strach przed odrzuceniem i wyśmianiem. Ale ta ochrona własnych myśli oraz wspomnień wydaje się mieć tutaj także pewną swojską nutkę. Jest bowiem źródłem dziwnego rodzaju dumy z faktu, że nawet w dzisiejszej szalonej rzeczywistości możemy z powodzeniem pewną sferę osobowości zostawić tylko dla siebie, wieszając na niej kartkę z napisem „DO UŻYTKU WŁASNEGO”. I właśnie zaakceptowanie tego najbardziej podstawowego rodzaju samotności staje się później w Tulipanach gruntem do tworzenia szczęśliwych już związków. Oczywiście, że wizja to nazbyt idealistyczna, ale taki już jest ten film. To historia, która bezczelnie, lecz z klasą zamienia zwyczajne wydarzenia w niewiarygodnie rozbuchany mit.
W podtytule obok „młodości” i „starości” występuje także wzmianka o „filmowej prowokacji”. Można więc w tym miejscu śmiało zapytać, czy w Tulipanach coś podobnego w ogóle zachodzi? Borcuch zamiast drapieżnego manifestu stworzył przecież film raczej wyciszający. Chcąc nie chcąc, reżyser Tulipanów musiał jednak pamiętać także i o tym, że pisząc scenariusz o „miłości w czasach emerytury” kręci go w kraju, gdzie starość kojarzy się z takimi rodzajami aktywności, jak wysiadywanie przy Radiu Ojca Dyrektora, wysiadywanie w kościelnej ławie i – wreszcie – wysiadywanie przed ekranem telewizora. A także w kraju, gdzie starość utożsamiana jest z rezygnacją z wszelkich ideałów i szczytnych celów oraz z rewizją dawnych marzeń. Tymczasem bohaterowie Tulipanów nie dość, że nie żyją biernie, to jeszcze poznają smak miłości. Znajdują tym samym szczęście, stawiają przed sobą nowe cele i po prostu cieszą się z życia, które – jak na złość – ciągle otwiera przed nimi nowe możliwości. I nie ma w tym scenariuszu chyba tylko krzty pokory i tego rodzaju zgorzknienia, którego właśnie powinniśmy oczekiwać. Być może przypisywanie Tulipanom statusu kina z misją społeczną nie jest zbyt trafne, mimo to przyjemnie jest mieć chociażby wrażenie, że ktoś w naszej kinematografii usiłuje niszczyć stereotyp starego Polaka – znudzonego, szarego ludzika ze sztuczną szczęką w szklance po herbacie.
NA DESER: NEGACJA
Prawda o nowym filmie Jacka Borcucha jest jednak jeszcze mniej skomplikowana niż relacje, które obserwujemy na ekranie: Tulipany analizy po prostu nie potrzebują. Prosty i niewyszukany scenariusz, dbałość o formę obrazu oraz wspaniałe aktorstwo powodują, że filmu Borcucha się nie ogląda – film Borcucha się czuje. O szczerości twórców i ogromie pracy przez nich wykonanej niech świadczy fakt, że już dawno stara polska gwardia aktorska nie prezentowała się na ekranie tak rewelacyjnie. Czarująca Małgorzata Braunek wraz z Janem Nowickim, Zygmuntem Malanowiczem i Tadeuszem Plucińskim mają w sobie olbrzymie pokłady nieodkrytego dotąd ciepła i humoru. Widziani poprzez pastelowe oko kamery operatora Damiana Pietrasika i w akompaniamencie jazzowych rytmów Daniela Blooma stwarzają nieodparte wrażenie, że w scenariuszu Tulipanów po prostu odnaleźli siebie. A widzowi nie pozostaje nic innego, jak tylko dać się złapać Borcuchowi w tę całkowicie nieszkodliwą pułapkę filmowej iluzji…
Na pewno jednak niektórzy wyjdą z kin nieco zdegustowani po tak ogromnej dawce szczęścia i naiwności. Całkiem możliwe, że Borcuch zamiast uspokoić, część widzów po prostu rozdrażni. Bo i bohaterowie zbyt sympatyczni, bo happy end zbyt szczęśliwy, a świat wokoło zbyt ułożony. I ci także będą mieli rację, zapominając jednak o tym, że historia ta od początku do końca widziana jest przez jej twórcę niejako „przez palce”. Jaką magię mógłby wszakże uzyskać Borcuch, gdyby tego filmowego nawiasu nagle się pozbył? Ktoś może powiedzieć, że magię dość mizerną, za to na pewno bliższą prawdy. Ale czy aby na pewno piękne kino zawsze musi być prawdziwe?
Kolejne pytanie, jakie ciśnie się na usta, dotyczy zaś analizy. Skoro bowiem film broni się sam, skoro skutecznie wywołuje on emocje, to po co właściwie rozkładać tę misterną konstrukcję na czynniki pierwsze? A może po to jedynie, żeby w przemiłej, sielskiej atmosferze nie zapomnieć przypadkiem, że Tulipany nie tylko czarują, ale także – a może przede wszystkim – poruszają tematy niełatwe i niewygodne. Szkicują pejzaż młodości i starości oraz przeszłości i przyszłości, gdzieś w tle dorysowując także wszechobecne PRZEMIJANIE. A na co komu przemijanie 12 marca 2005 roku?
„Ludzie sobie żyją. Nie wiadomo po co. Nie wiadomo dlaczego. Wszystko jakoś samo się dzieje. Rozumiesz coś z tego?”
Tekst z archiwum film.org.pl (13.03.2005).