TRZEJ MUSZKIETEROWIE. D’ARTAGNAN. Atos, Portos, Patos [Recenzja]
Trudno zrobić coś nowego z Trzema muszkieterami. Powieść Alexandre’a Dumasa była adaptowana wielokrotnie – przez Francuzów, Amerykanów, a nawet Sowietów. Za bary brali się z nią tak różnorodni twórcy jak Max Linder, Richard Lester i Paul W.S. Anderson – efekty artystyczne były, powiedzmy uczciwie i taktownie, niejednorodne. Zrobiono z niej musical, zrobiono animacje Walta Disneya i Barbie, zrobiono nawet film erotyczny (Erotyczne przygody Trzech Muszkieterów, nie pytajcie mnie, skąd o tym wiem). Co można jeszcze zrobić? Martin Bourboulon odpowiada: „monumentalną, dwuczęściową superprodukcję historyczno-przygodową”. A ja taką odpowiedź szanuję.
Głównych bohaterów poznajemy w Trzech muszkieterach poprzez działanie. D’Artagnan już w pierwszych minutach filmu jawi się nam jako nieopierzony młodzian, a jednocześnie szlachetny i wielki wojownik. Staje w obronie napadniętej przez zbirów damy, co niemalże kosztuje go życie. Jego brak doświadczenia i ogłady doprowadza do tego, że w zatłoczonym Paryżu naraża się tytułowym muszkieterom, ściągając na siebie w jeden dzień aż trzy pojedynki. Pojedynkujących się bohaterów napadają poplecznicy kardynała Richelieu – i znów działanie. To wspólna walka jednoczy D’Artagnana z Atosem, Aramisem i Portosem. Zła krew ustępuje miejsca przyjaźni na całe życie – to może okazać się jednak nadspodziewanie krótkie. Bohaterowie zostają bowiem wplątani w polityczną intrygę, w której stawką jest przyszłość Francji.
Skoro mowa już o działaniu, to przyznać trzeba, że jest ono najmocniejszą stroną filmu Bourboulona. Sceny walk rzeczywiście robią ogromne wrażenie – kręcone na długich, potwornie satysfakcjonujących tracking shotach, podczas których kamera, z godną najwyższego podziwu konsekwencją, podąża za biegającymi i tarzającymi się po ziemi bohaterami. Bez zbędnego efekciarstwa, bez wybijającego z immersji slow-motion. Tylko krew, pot i kurz. Fizyczność, namacalność tych starć przykuwa do ekranu – całość przypomina bardziej chaotyczną walkę o przetrwanie niż precyzyjną i przemyślaną choreografię (a przecież nią jest!). Niewiara widza zostaje skutecznie zawieszona: każdorazowo drżymy o losy muszkieterów. Nawet John Wick, będący w tej dziedzinie swoistym guru, nie powstydziłby się tak porządnie zrealizowanych sekwencji akcji.
Francuski Sienkiewicz
Z brutalnymi, surowymi scenami akcji mocno kontrastuje telenowelowa fabuła, pełna potajemnych miłostek, spisków i nagłych zwrotów akcji. Taki już urok powieści płaszcza i szpady – doprowadzony do cudownego, szkatułkowego absurdu w Rękopisie znalezionym w Saragossie. Alexander Dumas to jednak nie hrabia Potocki, ale raczej francuski odpowiednik Henryka Sienkiewicza: sławiący złote czasy swojego narodu, „pierwszorzędny pisarz drugorzędny”. Jego powieści miały w pierwszej kolejności dostarczać rozrywki – i w tej roli sprawdzały się znakomicie. Podobnie jest z filmem Bourboulona: wiele zależy od naszego nastawienia. Jeżeli będziemy oczekiwać od Trzech Muszkieterów czegoś bardziej ambitnego niż prostej, ale wciągającej opowieści o sile przyjaźni i przywiązaniu do ojczyzny, to możemy poczuć się zawiedzeni. Wówczas lepiej włączyć znakomite Stracone złudzenia albo sięgnąć po którąś z powieści Balzaca. Zapewniam, że jest z czego wybierać.
Oglądanie przygód D’Artagnana, Atosa, Aramisa i Portosa to czysta przyjemność – ale do czasu. Do czasu, aż do gry nie wkracza czwarty, przez nikogo nieoczekiwany muszkieter: patos. Chociaż głównymi antagonistami wydają się kardynał Richelieu i tajemnicza Milady, to właśnie patos sieje w filmie Bourboulona największe zniszczenie. Zatruwa co poniektóre sceny, zabierając im pożądaną lekkość i błyskotliwość – najmocniej cierpi na tym chyba kulminacja, podczas której dochodzi do próby zamachu na króla Ludwika XIII. Całe szczęście, z odsieczą przychodzi znakomita obsada, skutecznie neutralizująca zakusy nieproszonego gościa. Na pierwszym planie błyszczy obdarzony chłopięcą urodą François Civil oraz jego wesoła, trzyosobowa kompania, wśród której znaleźli się Romain Duris, Pio Marmaï i Vincent Cassel. Louis Garrell i Vicky Krieps to nadzwyczaj dobrana para królewska – oboje znajdują się zresztą obecnie u szczytu popularności, urody oraz aktorskich umiejętności. Nawet Eva Green, choć ostatnie lata były dla niej raczej trudne, odnajduje się w filmie Bourboulona całkiem nieźle, kreując XVII-wieczną, zabójczo niebezpieczną femme fattale: niech to posłuży za rekomendację.
Na ocaleniu króla i rozprawieniu się z patosem przygoda naszych bohaterów się nie kończy. W grudniu na ekrany francuskich kin trafić ma druga część Trzech Muszkieterów, obdarzona podtytułem Milady. W tym świetle Bourboulon jawi się jako jeden z najwierniejszych adaptatorów Dumasa, posłusznie trzymając się podziału na tomy. Może również ubiegać się o miano jednego z najlepszych – o ile tylko drugi film będzie stał na takim samym poziomie co pierwszy.