STRACONE ZŁUDZENIA. Wszystko na sprzedaż
Mój pierwszy kontakt z Balzakiem był zupełnie przypadkowy. Wracając z licealnej imprezy pod Poznaniem, odnalazłem na przystanku autobusowym kopczyk książek. Wrodzona ciekawość sprawiła, że od razu wziąłem się za ich przeglądanie. Między Faraonem Prusa, Wojną i pokojem Tołstoja oraz Pilotem Jamesa F. Coopera odnalazłem cieniutką, pozbawioną tytułu książeczkę. Okazało się, że jest to zbiór opowiadań zagranicznych pisarzy, opatrzony dość bezpłciową okładką oraz szalenie przypadkowymi fotografiami (na jednej z nich rozpoznałem Jamesa Stewarta, do dziś jednego z moich ulubionych aktorów). Wśród paru zamieszczonych w tomiku tekstów znalazł się kilkustronicowy utwór Balzaka, poświęcony aborcji – narracja prowadzona była z perspektywy lekarza, który odmawia wykonania tego zabiegu, a następnie dowiaduje się, że jego niedoszła pacjentka zmarła, poszukując pomocy gdzie indziej.
I choć zbiór zabrałem ze sobą do domu (mam nadzieję, że poprzedni właściciel nie gniewa się z tego powodu), to opowiadanie Balzaka przeczytałem jeszcze na przystanku, znajdując się nie tylko pod wpływem jego ponadczasowości, ale również dyscypliny formalnej. Kilka miesięcy później, podążając za tropem Antoine’a Doinela, sprawiłem sobie pokaźny, wydany w formacie A3 wybór dzieł Balzaka. Jak dotąd przeczytałem jedynie Eugenię Grandet – lektura jednej powieści wystarczyła jednak, abym podtrzymał moją wcześniejszą opinię o wiecznej aktualności balzakowskiej prozy, jednocześnie powoli wyodrębniając charakterystyczne dla francuskiego pisarza motywy. Zgubny kult pieniądza, determinujący przyszłość podział na klasy społeczne oraz miłość, która nic sobie z owych podziałów, przynajmniej do czasu, nie robi.
Nawet gdybym nie miał wcześniej takiej świadomości, to podczas oglądania Straconych złudzeń Xaviera Giannoliego z dużą dozą pewności mógłbym stwierdzić, że podstawą literacką jest powieść Honoriusza Balzaka. Głównym bohaterem jest tutaj Lucien (Benjamin Voisin) – poeta z kompleksem prowincjusza (uwidaczniającym się w rozdwojeniu tożsamościowym i walce o odzyskanie szlacheckiego nazwiska), zakochany w zamężnej arystokratce, Louise de Bargeton (Cécile De France). Choć kobieta odwzajemnia jego uczucia, w malutkim, robotniczym Angoulême nie sposób ukryć się przed wścibskimi oczami osób trzecich. Para szybko przenosi się więc do Paryża, który jednak bezwzględnie weryfikuje ich potajemny związek. Wystarczy jedna niefortunna noc w operze, aby każdy trafił do „właściwej” przegródki: Louise pozostaje w kręgach arystokratycznych, podczas gdy Lucien zmuszony jest do życia na obrzeżach społeczeństwa. Los młodzieńca odmienia się, gdy poznaje niejakiego Lousteau (Vincent Lacoste) – zblazowanego dziennikarza, piszącego dla brukowca o wdzięcznym tytule „Korsarz”.
Ponadczasowość Balzaka
Lousteau wciąga głównego bohatera w szalony, rządzący się własnymi regułami świat czwartej władzy. Wszystko jest tutaj na sprzedaż. Dobrą recenzję można kupić za kilkaset franków lub tygodniowy zapas szampana, ufundowany przez hojnych wydawców-biznesmanów (w jednego z nich wciela się, z wielkim powodzeniem, Gérard Depardieu). Dziennikarze piszą o książkach, których nie przeczytali, i sztukach teatralnych, których nie obejrzeli. Teksty powstają w ilościach hurtowych, pełne pustych formułek i zgryźliwych bon motów. Podejście redaktorów „Korsarza” najlepiej oddaje anegdota, opowiedziana w pewnym momencie przez Lousteau. Jej bohaterami są dwaj krytycy, którym podczas podróży łodzią ukazał się stąpający po wodzie Chrystus. Jeden z nich skwitował to zjawisko słowami: „Spójrz, nawet nie umie pływać”.
Giannoli, w ślad za Balzakiem, buduje satyryczny, groteskowy obraz dziennikarskiej rzeczywistości. Jednocześnie fascynujący i godny potępienia – wypełniony po brzegi uwodzicielskim fermentem intelektualnym, który skanalizowany zostaje w egoistycznym, nastawionym na zarobek kierunku. Redaktorzy „Korsarza” to jednak nie tylko beneficjenci, ale również ofiary systemu – większość z nich to niespełnieni literaci, którzy, tak jak główny bohater, zdecydowali się na pracę w poczytnym brukowcu ze względów czysto finansowych. Nauczyli się żyć w kompromisie ze światem oraz własnym sumieniem.
Lucien odnajduje się w tym specyficznym świecie znakomicie. Pnie się po szczeblach kariery, powoli stając się jednym z najbardziej poczytnych i opiniotwórczych dziennikarzy Paryża. Ambicje nie dają mu jednak spokoju i to one stają się koniec końców źródłem jego upadku – zapowiedzianego przez trzecioosobowego narratora (jego obecność stale przypomina o powieściowym rodowodzie Straconych złudzeń) już na samym początku filmu. Marzenia o karierze wielkiego poety, podsycane przez czytelniczy sukces młodego, utalentowanego Nathana d’Anastazio (świetny Xavier Dolan), awansie społecznym i zdobyciu arystokratycznego tytułu, uosabianego przez Louise de Bargeton i jej paryskie towarzystwo, przygniatają wątłe barki chłopaka z Angoulême. Gdy przez chwilę odnosimy wrażenie, że wszystko idzie po myśli bohatera, niczym grom z jasnego nieba pojawia się tzw. „fatalny tydzień”, który, zgodnie z myślą autora Ojca Goriot, czeka „każdego człowieka, chyba że urodził się bogatym”. Największym ze straconych złudzeń Luciena okazuje się wiara w to, że jest panem własnego losem. U Balzaka, tak jak później u Zoli, za sterami życia nie stoją jednostki, lecz zewnętrzne siły, znane pod pojęciem determinizmu społecznego.
Wracając jeszcze na koniec do ponadczasowości Balzaka oraz biznesowych uwarunkowań dziennikarstwa. Oglądając sceny rozgrywające się w redakcji „Korsarza” (przy zachowaniu wszelkich tego zjawiska proporcji), przypomniała mi się ostra wymiana zdań, którą usłyszałem podczas II Forum Krytyki Filmowej w Poznaniu. W trakcie dyskusji o recenzenckiej niezależności Janusz Wróblewski wypomniał Piotrowi Guszkowskiemu, dziennikarzowi „Gazety Wyborczej”, że nie może napisać złego słowa o tytule dystrybuowanym przez Next Film – firmę należącą do Agory, a zatem tej samej grupy medialnej, co „Wyborcza”. Guszkowski, rzecz jasna, zaprzeczył – atmosfera się zagęściła. Z ciekawości sprawdziłem, czy na stronie „Gazety Wyborczej” pojawiła się kiedyś negatywna recenzja produkcji Next Filmu. Żadnej nie znalazłem.