TRYLOGIA BOURNE’A. Tożsamość, Krucjata i Ultimatum

W pogoni za tożsamością
Tożsamość Bourne’a z roku 2002 była stojącym na niezłym poziomie filmem sensacyjno-szpiegowskim, choć ustępowała nieco jakością wersji telewizyjnej z roku 1988, z Richardem Chamberlainem w roli głównej. Jedynymi zarzutami stawianymi tejże wersji były przytyki w kierunku… Chamberlaina właśnie, który według niektórych był stanowczo za stary (gdy kręcono film, Chamberlain miał 54 lata) aby wiarygodnie przedstawić na ekranie superszpiega; super-sprawnego fizycznie i doskonale wyszkolonego w zabijaniu i posługiwaniu się narzędziami mordu wszelakiego rodzaju. Idąc zatem za głosem ludu i hollywoodzką modą na wszelkie „nowe wersje” i tym podobne robione na siłę projekty, fabryka snów postanowiła odmłodzić nieco Jasona Bourne’a i oto możemy podziwiać w Krucjacie Bourne’a Matta Damona (drugi raz jako superagent, po udanym debiucie w Tożsamości… a.d. 2002) – który do roli pasuje jak ulał.
Damon ma charyzmę, tajemnicze spojrzenie i przede wszystkim kondycję, wysportowaną sylwetkę i dość ciekawą aparycję. Tym razem można się z kolei nieco przyczepić do… zbyt młodego wieku agenta Bourne’a, bo choć sam Matt Damon ma dziś lat 34, to niestety cierpi na syndrom Michaela J. Foxa i na ekranie wciąż wygląda bardziej na chłopca aniżeli faceta. Przechodząc jednak do właściwej recenzji – Krucjata Bourne’a okazała się filmem zdecydowanie lepszym i dojrzalszym od części pierwszej, a przede wszystkim sequelem nie „jadącym” tylko na popularności poprzednika, a filmem idącym swoją własną, nową ścieżką, wyznaczającą nową (inną) jakość w sposobie i tempie narracji. Jest to tym większe osiągnięcie, że Krucjata… nie ma już tak oryginalnego punktu wyjścia jaki miała Tożsamość… (odkrywanie krok po kroku własnej przeszłości) choć i tu znalazło się sporo miejsca na lepienie swojego „ja” ze skrawków pogubionych wspomnień.
Podobne wpisy
Głównym atutem Krucjaty… jest dynamika akcji, która posuwa fabułę naprzód wielkimi krokami, w rytm żywiołowej i potęgującej wrażenia ścieżki dźwiękowej Johna Powella (Bez twarzy), który jest autorem muzyki (równie dobrej!) do Tożsamości…. Zmienił się za to człowiek zasiadający na stołku z napisem „DIRECTOR”. Paul Greengrass znakomicie poprowadził aktorów i skonstruował film niebanalny, wciągający, intrygujący i nasiąknięty emocjami. Przede wszystkim jednak Greengrass nie powtórzył błędu Douga Limana (reżyser Tożsamości Bourne’a z 2002 roku), jakim było umieszczenie pod koniec filmu naciąganej i kiczowatej sceny, w której Bourne zeskakiwał w dół klatki schodowej na ciele martwego agenta. Ten gigantyczny zgrzyt, jakim była ta totalnie nie pasująca do konwencji poważnego thrillera szpiegowskiego scena, nadpsuł naprawdę niezły film, jakim była Tożsamość….
W Krucjacie… tego typu kwiatków, jak już pisałem powyżej, nie uświadczymy, choć spektakularny i widowiskowy pościg samochodowy pod koniec filmu prawie się o naciągactwo – w niektórych momentach – ociera. Skoro już doszliśmy do pościgu: crash testy, jakich dokonuje Jason Bourne za kierownicą zdezelowanej taksówki na ulicach Moskwy, na długo zapadną w pamięć niejednemu widzowi. Szczególnie sekwencja w tunelu robi piorunujące wrażenie, dodatkowo (a może przede wszystkim) wspomagane przez wgniatający w fotel, niezwykle żywiołowy motyw muzyczny Johna Powella.
Krucjata Bourne’a ogólnie jest filmem naprawdę udanym, nieznacznie lepszym od Tożsamości… i przykładem na to, jak muzyka może dopełniać i ilustrować akcję, stanowiąc jeden z głównych motorów napędowych filmu. Za 120 minut doskonałego kina akcji, za wciągającą fabułę, za jedną z ciekawszych ścieżek dźwiękowych ostatnich miesięcy – wielkie brawa!