search
REKLAMA
Recenzje

TLEN. Czy my też nie możemy złapać oddechu?

Najnowszy thriller Netfliksa opowiada o uwięzionej w komorze kriogenicznej kobiecie. Czy poczucie klaustrofobii udziela się także nam?

Krzysztof Nowak

14 maja 2021

REKLAMA

Kobieta budzi się w komorze kriogenicznej. Nie pamięta, jak się tam znalazła ani z jakich powodów. Początkowo nie wie nawet, jak ma na imię, ale dzięki interakcji z podłączoną do systemu sztuczną inteligencją wkrótce dowiaduje się, że nazywa się Liz. Sytuacja nie wygląda jednak kolorowo. Szybko kończy jej się tlen, a na dodatek w okolicy nie ma osoby, która mogłaby ją wypuścić z komory. Elizabeth rozpoczyna wyścig z czasem, w którym przegrana nie wchodzi w grę.

Tak prezentuje się zawiązanie fabuły filmu. Choć celem Liz (Mélanie Laurent) jest przede wszystkim przeżycie, to w pewnym momencie na równie ważny wątek wyrasta próba zrozumienia, skąd się tam właściwie wzięła i jaka jest jej historia. Przeszłość kobiety od początku przykrywa mgła tajemnicy. Pomimo regularnie powracających – prześwietlonych w charakterystyczny dla retrospektywnego opowiadania – obrazów z jej (chyba) życia łapanie tych skrawków dostarcza jedynie wskazówek, a na prawdziwe rozwiązanie zagadki przyjdzie nam poczekać do ostatniego aktu. Oczywiście po drodze zaliczymy parę mniej lub bardziej zaskakujących zwrotów akcji, jednak najważniejszym pozostanie to, byśmy zaangażowali się w losy postawionej w przerażającej sytuacji protagonistki.

Z tym jest problem. Tlen korzysta z podobnych konstrukcyjnie założeń, co poprzedni film Alexandre’a Ajy, Pełzająca śmierć. Tutaj także akcja rozgrywa się na ograniczonej przestrzeni, z której bohaterka próbuje się usilnie wydostać, istotne są relacje międzyludzkie (poprzednio mieliśmy wątek córki i ojca, tu prym wiedzie romantyczne uczucie), a całość prowadzi do niemal katartycznego finału, który będzie wymagał od protagonistki niebywałej pomysłowości. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Grana przez Kayę Scodelario Haley znajdowała rozwiązanie tylko po to, by wpaść w jeszcze większe kłopoty i musieć znaleźć kolejne rozwiązanie. Dzięki temu cały czas czuliśmy, że postacie prą naprzód, nawet jeśli przeszkodą był zaledwie kilkumetrowy dystans. W Tlenie fizyczna bariera jest jedna, przez co podobny zabieg narracyjny został wykorzystany na innym polu, bo scenarzystka Christie LeBlanc przerzuciła ciężar na zagadkę pochodzenia i tożsamości Liz.

Przez to kamieniem milowym w próbie wydostania się z komory staje się nie przekraczanie granic fizycznych możliwości ludzkiego ciała, lecz połączenia telefoniczne z coraz to kolejnymi osobami z zewnątrz i dedukowanie na podstawie ich słów. To działało w przypadku filmu Locke, ponieważ od początku wiedzieliśmy, jaki jest główny bohater i znaliśmy jego motywację – rozmowy z innymi więc były emocjonalnymi konfrontacjami, a nie zagadkami samymi w sobie. Tutaj, tak jak i sama Liz zresztą, nie wiemy, kim ona jest, więc przez fabułę ciągnie nas głównie ciekawość, nie zaś przywiązanie do postaci. Z tego wynika kolejny problem – miłość Liz i pewnego mężczyzny, wyrastająca w późniejszej części filmu na ważny wątek, podawana jest nam głównie w formie ekspozycji, stąd musimy wierzyć w nią na słowo. I wierzymy, gdyż Aja to sprawny narrator i potrafi nas przekonać. Tyle że ponownie – brakuje emocjonalnego zaangażowania.

Poruszone przeze mnie kwestie dotyczą scenariusza i myślę, że właśnie w nim tkwi największy problem produkcji. Kiedy bowiem trzeba przejść do omawiania realizacji, nie mam żadnych zarzutów. Wszystko jest zrobione tak, jak powinno. Poczucie klaustrofobii zostało zachowane, reżyser pokusił się też o parę symbolicznych ujęć (odjeżdżająca w ciemność kamera) czy niespodziewanych szczurzych jump scare’ów, a w pewnym momencie przyjdzie nam nawet oglądać prześliczne panoramy. Prawdziwą gwiazdą filmu jest jednak Mélanie Laurent. Widzowie z pewnością kojarzą ją z roli w Bękartach wojny, gdzie wypadła bardzo przekonująco, ale dopiero tutaj pokazuje pełnię swoich możliwości. Niemal cały czas przyglądamy się jej twarzy, przez którą przepływają dziesiątki stanów emocjonalnych, często skrajnych, i na naszych oczach postać przechodzi z rozpaczy w zmęczenie, a nawet chwilowe szaleństwo. Zarazem bardzo fizyczna i bardzo emocjonalna kreacja.

Trudno za to rozmawiać o poruszanej przez Tlen tematyce bez wchodzenia na terytorium spoilerów, dlatego ograniczę się jedynie do ogólników. Istotny jest tu wątek tożsamościowy – co czyni nas tymi, kim jesteśmy, jak ważna jest nasza przeszłość w kontekście przyszłości i czy w ogóle pochodzenie powinno mieć wpływ na nasze losy. Tymczasem w późniejszej części filmu sytuacja uwięzionej na ograniczonej przestrzeni bohaterki łączy się z sytuacją naszego domowego uwięzienia bardziej, niż mogłoby się wydawać. To wbrew pozorom niezwykle aktualne widowisko, nawet jeśli wykorzystujące pewne motywy jako podwaliny do otoczki science fiction.

Tlen to sprawnie wykonane, nieco ponad półtoragodzinne odkrywanie sekretów fabuły ze świetnie zagraną bohaterką na pierwszym (i niemalże jedynym) planie. Wszystkie rzeczy, które nie przypadły mi do gustu, wynikają z przyjętych od początku założeń, więc jeśli po przeczytaniu recenzji nie czujecie się odstraszeni, to powinniście bawić się dobrze. Nastawcie się jednak bardziej na dramat psychologiczny z tykającym zegarem w tle niż chwytający za gardło thriller. Koniec końców – najważniejsze pozostaje tu odkrycie prawdy o samej sobie. Dopiero wtedy będzie można złapać oddech.

Krzysztof Nowak

Krzysztof Nowak

Kocha kino azjatyckie, szczególnie koreańskie, ale filmami zainteresował się dzięki amerykańskim blockbusterom i ma dla nich specjalne miejsce w swoim sercu. Wierzy, że kicz to najtrudniejsze reżyserskie narzędzie, więc ceni sobie pracę każdego, kto potrafi się nim posługiwać.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA