Dla każdego coś fantastycznego. Filmy SCIENCE FICTION z 2021 roku, które PRZEGAPILIŚCIE
Chociaż kino science fiction roku 2021 bezdyskusyjnie należało do Diuny Denisa Villeneuve’a, to wcale nie oznacza, że poza widowiskową ekranizacją kultowej powieści Franka Herberta w tym popularnym gatunku nic innego godnego uwagi się w ubiegłym roku nie wydarzyło. Ba! Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że działo się całkiem sporo. W niniejszym zestawieniu znajdziecie tytuły, które być może przegapiliście, a którym w mojej opinii warto poświęcić odrobinę swojego czasu. Podobnie jak w przypadku zestawienia mniej znanych horrorów z 2021 roku starałem się tak dobrać tytuły, aby każdy z was znalazł tutaj coś odpowiedniego dla siebie.
The Soul
Na dobry początek wygrzebany z czeluści biblioteki Netflixa tajwański film The Soul autorstwa zaledwie 38-letniego Cheng Wei-hao. O wieku reżysera The Soul wspominam nie bez przyczyny. Omawiana produkcja imponuje bowiem dojrzałością i wyjątkowo przemyślaną strukturą. To niekoniecznie takie łatwe w przypadku tytułu, który za punkt wyjścia bierze tajemnicze morderstwo biznesmena w jego własnym domu, następnie kieruje widza w stronę okultyzmu, potem przemienia się w melodramatyczną historię miłosną chorego na raka prokuratora i policjantki, aby ostatecznie stać się fantastycznonaukową opowieścią o chciwości oraz poświęceniu. Chociaż The Soul wymaga od widza cierpliwości, to ta nagrodzona zostanie napędzającymi akcję intrygującymi plot twistami, a także świetnymi zdjęciami. Dość łatwo zatopić się w tym porywającym, przemyślanym i sprytnie wykoncypowanym ponurym neo-noirowym labiryncie niedalekiej przyszłości.
Poziom mistrza (Boss Level)
Po ciekawym, ale nieco snującym się The Soul czas na orzeźwiającą pobudkę. Maczeta wbija się w miękki zagłówek łóżka, a na wysokości okien apartamentu wisi helikopter, z którego pokładu jakiś osiłek ostrzeliwuje wszystkie meble i sprzęty domowe. Oto poranek, który bohaterowi filmu Poziom mistrza przydarza się codziennie. Roy Pulver (Frank Grillo) utknął bowiem w pętli czasowej. Jest tym faktem poirytowany, bo praktycznie przez większość dnia musi mierzyć się z przeróżnymi zabijakami. Gdy więc wreszcie któregoś dnia upora się z np. karłem z zamiłowaniem do rzucania w niego granatami, to za chwilę tuż za rogiem czeka na Pulvera wirtuozerka samurajskiego miecza, która w dodatku nigdy nie zawodzi. Roy zachodzi więc w głowę, jak został w tę pętlę czasu uwikłany i dlaczego u licha codziennie umiera za sprawą któregoś ze ścigających go zwyrodnialców. Odpowiedzi na te pytania zachęcam poznać samodzielnie, bo Poziom mistrza to kawał naprawdę rewelacyjnego, wciągającego kina akcji polanego sosem science fiction. Film Joego Carnahana to zabawna i odświeżająca jazda bez trzymanki, która w momentach odpoczynku od scen bijatyk, strzelanin i pościgów napakowana jest również wiarygodnymi emocjami. To także ostateczny dowód na to, jak zdolnym i nietuzinkowym aktorem jest Frank Grillo.
Jestem twój (Ich bin dein Mensch)
Po szaleńczej przygodzie z Frankiem Grillo proponuję wam po trosze komedię romantyczną, a po trosze film obyczajowy. Jestem twój Marii Schrader to lekkie, choć niebywale mądre kino. Obraz ten opowiada o naukowczyni specjalizującej się w analizie pisma klinowego i pracującej w Muzeum Pergamońskim w Berlinie. Alma (Maren Eggert), bo tak nazywa się główna bohaterka filmu, zgodziła się wziąć udział w eksperymencie, w którym przez trzy tygodnie będzie mieszkać z humanoidalnym robotem Tomem (Dan Stevens), stworzonym po to, aby ją uszczęśliwić. Siłą produkcji Schrader, poza niebanalnym scenariuszem oraz realistyczną estetyką, jest przede wszystkim gra aktorska. Dan Stevens jako płynnie mówiący po niemiecku (z brytyjskim akcentem, bo Alma lubi taką delikatną egzotyczność) szarmancki android jest pięknie świadomy odgrywanej roli, stając się jednocześnie niejako wzorcem męskości i ciekawym świata ludzi robotem. Maren Eggert to z kolei wspaniała, dumna i inteligentna kobieta tłumiąca w sobie silne emocje. Jestem twój to skromne, ale wielkie kino zadające niezwykle istotne pytania dotyczące samotności oraz tego, czy otaczające nas zewsząd algorytmy są w stanie poznać nas lepiej niż drugi człowiek lub my sami.
Chora pamięć (Little Fish)
Pozostańmy jeszcze na moment w klimatach romantycznych, ale tym razem w konwencji kina postapo. Muszę wam wyznać, że przy okazji filmu Little Fish Chada Hartigana uroniłem niejedną łzę. To najpewniej najsmutniejszy i najbardziej melancholijny tytuł, jaki przyszło mi oglądać w 2021 roku. Jego największą siłą jest przede wszystkim naturalność. Przejawia się ona w relacji głównych bohaterów tej produkcji, Emmy (Olivia Cooke) i Jude’a (Jack O’Connell), oraz w niesamowitej wręcz pomysłowości i umiejętności autorów filmu uchwycenia nieuchwytnej natury pamięci. W obrazie Hartigana mamy do czynienia z bardzo szybko rozprzestrzeniającym się wirusem powodującym natychmiastową lub stopniową utratę pamięci u ludzi. Przejmujące i przerażające w tym kontekście są sekwencje ujęć ukazujące np. maratończyka, który zapomniał się zatrzymać. Film nie skupia się jednak wyłącznie na takich efektownych przypadkach, ale śledzi losy związku wspomnianej Emmy oraz Jude’a. Związku, który został widzom przedstawiony i utrwalony za pomocą np. powtarzających się scen pierwszego pocałunku, koloru sukienki lub puszczanych wspólnie latawców, a który w obliczu wirusa skazany jest na zagładę. Chora pamięć przywołuje na myśl takie produkcje jak Ludzkie dzieci (2006) czy Memento (2000), ale służy przede wszystkim rozmyślaniu o naturze pamięci oraz miłości. Naturalnie piękne kino.
Lapsis
Chociaż Lapsis Noaha Huttona jest dość ponurą wizją niedalekiej przyszłości, to sam reżyser woli mówić o nim jako o równoległej rzeczywistości. Trudno się zresztą z tym debiutującym w fabularyzowanym pełnym metrażu twórcą nie zgodzić. Mimo że Lapsis pachnie absurdem na kilometr, to w gruncie rzeczy bardzo łatwo widzowi w tę wizję postępującej digitalizacji i jej wpływu na gospodarkę uwierzyć. Nie dość bowiem, że automatyzacja rynku pracy dzieje się przecież na naszych oczach, to jeszcze Hutton potrafi w niebywale naturalny sposób zorganizować przedstawiony w swoim filmie świat. O co więc chodzi w Lapsis? A o to, że najnowsza technologia o nazwie Quantum wypiera dosłownie wszystko, na czym stał dotychczasowy świat. Nawet kalendarze parkowania samochodów, które dotychczas dostarczała strona internetowa miasta, zostały zastąpione przez te quantumowe. Nowa technologia oferuje wiele, ale również wiele wymaga. Jeśli więc ktoś nie posiada środków, aby stać się „kompatybilnym” z nowościami i iść z duchem czasu, może na to zapracować. Wystarczy, że przejdziesz się z kablami światłowodowymi po górach i lasach i tym samym pomożesz rozprzestrzeniać się Quantum. Kasa do zdobycia jest całkiem duża i na pierwszy rzut oka dość łatwa. Zmiany w świecie widz obserwuje oczyma Raya (Dean Imperial), który jest, delikatnie mówiąc, dość sceptyczny wobec nowych technologii, ale sytuacja życiowa (choroba brata) zmusza go do zmiany pracy i sprawdzenia się w roli kablarza. Chociaż Lapsis nie ustrzegł się błędów, głównie w swojej drugiej części, to nadal jest to niezwykle obiecujący, świetnie napisany, dobrze skonstruowany debiut, a Noah Hutton zdaje się kolejnym twórcą, którego następne kroki warto będzie śledzić z uwagą.
Tlen (Oxygen)
Na koniec survivalowy thriller science fiction od Alexandre’a Aji z Mélanie Laurent w roli kobiety uwięzionej w kriogenicznej kapsule. Kobieta nie wie, kim jest, dlaczego znajduje się w ultranowoczesnej komorze, a także kto ją w niej zamknął. Na domiar złego kończy jej się tlen, a jedynym towarzyszem jej niedoli jest system M.I.L.O, który przemawia do bohaterki filmu głosem Mathieu Amalrica. Chociaż wielu odbiorcom Tlenu film ten może początkowo kojarzyć się z Pogrzebanym Rodrigo Cortésa, to francuskiego twórcę w pewnym momencie bardziej od tego, jak wydostać się ze śmiertelnej pułapki, interesują egzystencjalne kwestie. Uwięziona w kapsule kobieta zmuszona jest więc najpierw rozwikłać zagadkę swojej tożsamości, aby następnie w ogóle zastanawiać się nad sposobem ucieczki. Trzeba przyznać, że odkrywanie tajemnicy głównej bohaterki angażuje widza, a ograniczenie miejsca akcji w dużej mierze do kriogenicznej komory zupełnie nie nuży. Wszystko to zasługa świetnej Mélanie Laurent, a także wspaniałej pracy kamery. Tlen zabiera widzów w ekscytującą, zmuszającą do refleksji podróż i pozostawia ich w zupełnie nieoczekiwanym miejscu.