search
REKLAMA
Recenzje

TILL. Z zimną krwią [RECENZJA]

Kino skupione na sile słowa i charyzmatycznych aktorach.

Maciej Niedźwiedzki

21 stycznia 2023

REKLAMA

Taniec, wspólne śpiewanie do piosenki lecącej z radia, wymiana pełnych miłości spojrzeń, dotyk wyrażający przywiązanie. Reżyserka Till, Chinonye Chukwu, w kilku otwierających film scenach przekonująco oddaje nienaruszalną więź między Mamie (Danielle Deadwyler) i jej czternastoletnim synem Emmettem (Jalyn Hall). Chłopak, pieszczotliwie nazywany Bo, spędza cały dzień z matką w rodzinnym Chicago, a następnego ranka wyjeżdża na dwa tygodnie wakacji do kuzynów mieszkających w Money, ciągle rozrywanej przez rasowe konflikty rolniczej mieściny w Missisipi. Kochająca bezgranicznie matka ostrzega go, by się nie wychylał, by słuchał ciotki i wujka, by nie oddalał się od kuzynów, by w razie jakiejkolwiek konfliktowej sytuacji przeprosił, pokłonił się, nawet błagał o przebaczenie. Tragiczny finał tego wyjazdu jest przecież nieunikniony.

Till to kino zawierające pogłębiony psychologiczny portret przechodzącej przez żałobę Mamie i otwierające się na znacznie szerszy społeczno-polityczny kontekst. Mamy 1955 rok, ale czarnoskórzy wciąż zbierają bawełnę na polach zamożnych, białych właścicieli, w wiadomościach słyszymy, że ciągle trwa walka o przyznanie Afroamerykanom praw wyborczych, egzekucje są na porządku dziennym, wymiar sprawiedliwości należy do białych i służy tylko białym. Wystarczy, by jakiś śmiałek tylko pomarzył o wolności, a jego nazwisko zaraz zostanie wpisane na listę Ku Klux Klanu. Chukwu, oprowadzając nas po Money, jest jaskrawa, jest kategoryczna i bezwzględna. Dzięki temu wyjątkowej wyrazistości nabiera niezręczna sytuacja, doprowadzająca do późniejszego brutalnego linczu na nastolatku. Jeden niepotrzebny uśmiech, niepotrzebnie wypowiedziane słowo wystarcza, by niewinne nieporozumienie eskalowało do zbrodni i konfliktu o fundamentalne wartości.

Ze względu na stanowe prawodawstwo sprawa wydaje się z góry przegrana. Winni nie zostaną skazani, rozprawa to kabaretowa ustawka, po której kurz szybko opadnie. Dla białej społeczność Money to jedynie niepotrzebne zamieszanie, niemające szans naruszyć status quo. Chukwu również nie ma na tym polu żadnych wątpliwości, więc dramaturgiczny ciężar przenosi gdzie indziej. Wydobywa go w kilku naładowanych emocjami dialogach. Taka jest choćby rozmowa z doktorem Howardem, liderem walczącego o równouprawnienie stowarzyszenia, który domaga się od Mamie, by spojrzała na zabójstwo syna z szerszej perspektywy. Nie chodzić ma bowiem tylko o Emmetta, ale o czarnoskórych ogółem. Sprawiedliwość i zadośćuczynienie „tylko” śmierci chłopaka to zdecydowanie za mało. Przeżywana w samotności żałoba ma być paliwem do działania w imieniu całych społeczności. Płacz ma przemienić się w krzyk, a jej synek w uniwersalny symbol.

W nieco inne tony uderza scena spotkania Mamie ze swoim zięciem, w którego domu mieszkał jej syn. Wyznanie Mosesa (John Douglas Thompson) – przechodzące od wstydu, przez wyparcie, po lęk – jest celną diagnozą fizycznie i psychicznie zniewolonej jednostki oraz popisem aktorskiego kunsztu. W tym aspekcie oczywiście bezsprzecznie błyszczy Danielle Deadwyler. Wewnętrznie rozbita, ale pomału odbudowująca roztrzaskane na kawałeczki życie, pozbawiona nadziei, ale zdeterminowana, czuła, ale kategoryczna, delikatna, ale niezniszczalna. Zrealizowane w jednym ujęciu jej zeznanie w sądzie (drgające powieki, jednoczesna donośność i cierpienie w tonie głosu) ma brawurę i niuans. W swoim najważniejszym momencie Till jest autentycznie najlepsza.

Chinonye Chukwu bardzo rzadko pudłuje (finalna przemowa do tłumu jest naprawdę niepotrzebna), krok za krokiem podąża za Mamie i wiarygodnie oddaje jej przemianę. Zachowawcza reżyseria, ale z inscenizacyjnym pomysłem na każdą scenę. To kino skupione na sile słowa i charyzmatycznych aktorach. Reżyserka naświetla doświadczenie żałoby w planie intymnym, naświetla również to, jaką lawinę zdarzeń ono wywołuje. Mimo niezwykle wrażliwego tematu Till nie jest kinem dydaktycznym. Na szczęście bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy jest to opowieść o czasach słusznie minionych, czy to problem ciągle aktualny.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA