search
REKLAMA
Recenzje

THE VAST OF NIGHT. Z głębi nocy przychodzi mały, wielki film science fiction

Krzysztof Walecki

31 maja 2020

REKLAMA

Być może największa wartość tego debiutu tkwi wcale nie w sprawności, z jaką sięga do klasycznej fantastyki, jej idei oraz estetyki. Reżyser zabiera nas w podróż do tylko pozornie idyllicznych lat pięćdziesiątych, gdzie wszyscy wydają się sobie ufać, nikt nie zamyka domu na klucz, nawet w nocy, a kłamstwa i przekleństwa są czymś nagannym, wymagającym natychmiastowej krytyki. Urzeka ta kultura, z dzisiejszej perspektywy nie mniej niezwykła niż tajemnicze obiekty na niebie, ale nie tak niepokojąca. Jawi się ona jako coś utraconego, a tęsknota za nią idzie w parze z typową dla science fiction ciekawością jutra.

Spotkanie z nieznanym wydaje się tu zatem pretekstem do opowiedzenia o świecie równie nierzeczywistym, co ten fantastyczny, a zarazem bardzo wiarygodnym. Być może dlatego, że główni bohaterowie są postaciami z krwi i kości, a nie tylko pretekstowymi figurami. Scenariusz każe im zderzyć się z problemem rasowym, strachem przed radziecką inwazją, wspomnieniem posądzenia o dzieciobójstwo – to wszystko pojawia się tylko na chwilę, ale nie daje się przykryć pełnym werwy pościgiem za rzekomym UFO. Łatwo dać porwać się nostalgii, jaka wyziera z ekranu, ale śledząc każde padające z ust lub w kierunku Everetta i Fay słowo, ujawnia się ukryta pod kostiumem fantastyki prawda tamtych czasów i żyjących wtedy ludzi.

The Vast of Night jest czymś więcej niż tylko próbą zręcznego nawiązania do kina i literatury fantastycznej sprzed ponad pół wieku, jednak nie mniej efektywną niż dużo bardziej nakładowe, ale nieodległe tematycznie Bliskie spotkania trzeciego stopnia Stevena Spielberga. Debiut Pattersona sprawdza się zarówno jako hołd dla tradycji amerykańskiej fantastyki, jak i obraz tamtejszej kultury, pięknej, czystej, a dziś już niedostępnej. Niewinne czasy w rzeczywistości nigdy takie nie były, o czym tekst Montague’a i Sangera nie zapomina, czyniąc z głównych bohaterów osoby o trzeźwym, racjonalnym spojrzeniu – ich nocna odyseja może się nam jawić jako pełna nostalgii przygoda, ale oni sami wiedzą najlepiej, w jakim świecie żyją.

Przyznam, że pełen poetyckiej siły finał zaskoczył mnie. Na tyle, aby jeszcze tego samego dnia obejrzeć film Andrew Pattersona ponownie. Drugi seans tylko utwierdził mnie w przekonaniu o niezwykłości tego dzieła, wykraczającego poza realizowany gatunek, uderzającego w tęsknotę za dawną Ameryką, równocześnie krytykującego ją w mniej lub bardziej jawny sposób. Tym zaskakującym rysem The Vast of Night jest bliski innym wspaniałym amerykańskim debiutom: Badlands Terrence’a Malicka i Donniemu Darko Richarda Kelly’ego.

REKLAMA