search
REKLAMA
Recenzje

7500. Symulator lotu z terrorystami

Krzysztof Walecki

21 czerwca 2020

REKLAMA

Nocny lot z Berlina do Paryża. Piloci i obsługa samolotu przygotowują się do startu, pasażerowie zajmują swoje miejsca, wszystko przebiega zgodnie z planem, choć nie bez niespodzianek – dwie osoby wchodzą spóźnione na pokład maszyny już po tym, jak kapitan zarządził, aby wyładować ich bagaże. Zdarza się. Samolot wzbija się w powietrze również bez żadnych problemów, szybko przebijając się przez niewielkie turbulencje. Krótko po sygnale odpięcia pasów dochodzi jednak do ataku – dwóch pasażerów szturmuje kokpit, raniąc szklanymi nożami obu pilotów, w tym jednego ciężko, ale nie udaje im się przejąć kontroli nad maszyną. Teraz wyłącznie od drugiego pilota zależy, czy uda mu się uratować pasażerów i siebie.

7500 Patricka Vollratha zręcznie realizuje koncept thrillera o porwanym samolocie (tytułowa liczba jest kodem określającym taką sytuację), praktycznie nie opuszczając kokpitu i skupiając się wyłącznie na tym, co przeżywa bohater bardzo dobrze zagrany przez dawno niewidzianego Josepha Gordona-Levitta. Jeszcze w prologu oglądamy za pośrednictwem kamer CCTV podejrzane ruchy kilkorga mężczyzn na lotnisku, co budzi naszą natychmiastową uwagę i napięcie, zintensyfikowane przez dobywający się z głośników szum; cała reszta filmu jest jednak zamknięta na niewielkiej przestrzeni. Tym samym ten podniebny dreszczowiec wydaje się bliższy Pogrzebanemu niż Pasażerowi 57, w pierwszej kolejności stanowiąc warsztatowe ćwiczenie dla debiutującego w pełnym metrażu reżysera, który z ograniczeń czyni atut, choć tylko do pewnego momentu.

Łatwo nam wejść w skórę głównego bohatera, uwięzionego w kokpicie i w dużej mierze nieświadomego tego, co dzieje się poza nim. Przy otwartych drzwiach – jeszcze przed atakiem – udaje nam się podejrzeć ruch na korytarzu, lecz po ich zamknięciu jedyną możliwością podglądu jest zapis kamery sprzed wejścia. Perspektywa ta osiąga zaskakujące efekty, zwłaszcza gdy statyczne ujęcie pokazuje lekko uniesioną w dolnym rogu kotarę oddzielającą stanowisko stewardes od pasażerów. Vollrath tak długo zatrzymuje się na tym obrazie, że wywołuje on całkowicie uzasadnioną obawę. Innym razem, już po nieudanym szturmie na kokpit, ta sama kamera będzie prezentować coraz bardziej zdesperowanych i agresywnych napastników, którzy zaczną grozić śmiercią kolejnym pasażerom. Wtedy właśnie standardowa w tego typu fabułach formuła o nienegocjowaniu z terrorystami (w tym przypadku muzułmańskimi, co automatycznie odsyła nas do wydarzeń z 11 września) nabiera wiarygodnej siły – postać Levitta, tragiczna w swej bezsilności, ogląda spełniane groźby, mając pełną świadomość tego, że najlepsze, co może zrobić, to wyłączyć ekran z podglądem kamery i bezpiecznie wylądować.

Koncepcyjny minimalizm idzie zatem w parze z realizmem sytuacji i miejsca. Autentyzm uderza w widza od samego początku, kiedy przyglądamy się, jak dwójka pilotów przygotowuje się do startu, upewnia się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, rozmawia o spóźnionych pasażerach i młodym wyglądzie postaci Levitta (choć akurat w tym filmie aktor w końcu wygląda na swoje trzydzieści kilka lat). Dostajemy wtedy wszystkie najważniejsze informacje o miejscu akcji i postaciach, które w dalszej części fabuły staną się kluczowymi elementami dramatu. Realistyczna konwencja wymusza na twórcach, aby również i zachowanie głównego bohatera stało w zgodzie z prawdziwością sytuacji. Ten przez większość filmu nadaje bezdusznym procedurom ludzkiej twarzy i nie ulega głupim podszeptom heroizmu; jedyne takie momenty przychodzą, gdy zagrożona jest jedna ze stewardes, prywatnie dziewczyna bohatera, z którą ma dziecko.

Ta wiarygodność jest wartością samą w sobie, ale w końcu musi dojść do sytuacji, kiedy stanie się balastem, zwłaszcza w gatunku, jakim jest thriller. Po godzinie seansu (film sprawia wrażenie, jakby akcja toczyła się w czasie rzeczywistym) 7500 osiąga punkt krytyczny, gdyż główny bohater zrobił wszystko, co mógł zrobić. Co dalej? Ambicje twórców, którzy rozpoczynają swój film cytatem z Gandhiego o tym, jak nierozważną jest zasada „oko za oko”, dają do zrozumienia, że ich zainteresowania wykraczają poza sensacyjną opowieść o porwanym samolocie. To, co się później dzieje, jest niezwykle autentyczne, ale właśnie dlatego musi prowadzić do oczywistej i jedynej konkluzji.

Ostatnie 25 minut stanowi niepotrzebnie rozciągnięty epilog, męczący nie przez to, co przedstawia, ale przez swą formułę, niepozwalającą na jakiekolwiek ożywienie tej historii. Przyznam, że czułem się, jakbym oglądał symulację bądź film instruktażowy, jak należy rozmawiać z terrorystami. Bliskie to było Kapitanowi Phillipsowi, dziełu, które również chciało jak najbardziej realistycznie odwzorować sytuację porwania. Tamten film był jednak oparty na autentycznej historii. Tym samym argumentem nie można obronić debiutu Vollratha. Szkoda, że 7500 nie pozostało ćwiczeniem z budowania napięcia. Na szczęście Gordon-Levitt jest przekonujący do samego końca i praktycznie sam niesie film, kiedy ten nie chce się wznieść ponad własne ograniczenia lub zniżyć swych wygórowanych ambicji.

REKLAMA