search
REKLAMA
Berlinale 2020

THE ROADS NOT TAKEN. Gwiazdy to za mało

Karol Barzowski

29 lutego 2020

REKLAMA

The Roads Not Taken w reżyserii Sally Potter był jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów na tegorocznym Berlinale. Niestety, mimo dobrej gry aktorskiej oraz ciekawych zdjęć nominowanego do Oscara za Faworytę Robbiego Ryana, pierwszym odczuciem po wyjściu z kina było rozczarowanie.

Festiwal w Berlinie, w odróżnieniu od tego w Cannes i Wenecji, nigdy nie był typowo gwiazdorską imprezą. Tutaj liczy się kino społeczne, polityczne, nakręcone z dala od Hollywood. Jakieś sławne nazwiska muszą się jednak na czerwonym dywanie pojawić. Tak było za poprzedniego kierownictwa, tak jest i w tym roku. The Roads Not Taken z pewnością jest najbardziej wypełnionym gwiazdami filmem konkursu – na ekranie widzimy w końcu laureata Nagrody Akademii Javiera Bardema, nominowane do statuetki Salmę Hayek oraz Laurę Linney, i wreszcie coraz lepiej radzącą sobie w branży Elle Fanning. Niestety samymi znanymi aktorami Złotego Niedźwiedzia się nie zdobywa.

Reżyserka Sally Potter kilka lat temu przyjechała do Berlina ze swoim The Party i wszystkich zachwyciła. Ten skromny, rozgrywający się w jeden wieczór, czarno-biały film był powiewem świeżości. Znakomicie rozpisane postaci, dialogi oraz historia pełna zwrotów akcji nie pozwalały się nudzić. W The Roads Not Taken wszystko rozgrywa w niewiele dłuższym czasie, bo w ciągu 24 godzin, ale wraz z myślami chorującego na demencję Leo podróżujemy po różnych okresach jego życia i różnych zakątkach świata – od Nowego Jorku, przez Meksyk, po Grecję. Te, jak się długo wydaje, wspomnienia, nieszczególnie łączą się z “tu i teraz”, czuć, że coś się w nich nie zgadza, ale gdy wreszcie okazuje się o co chodzi, jedyna reakcja to wzruszenie ramionami i “Aha”. Nic więcej. Owszem, Leo jest pisarzem i mimo demencji wciąż opowiada widzom różne historie, ale ostatecznie niewiele one wnoszą. Budowanie przez publiczność obrazu bohatera z puzzli, które nie do końca do siebie pasują, nie przynosi zbyt wielkiej satysfakcji.

Dużo lepiej film sprawdza się jako studium okropnej choroby, na którą nie ma lekarstwa i która w jeszcze większym stopniu niż samego chorego dotyka jego bliskich. Grana przez Fanning Molly próbuje zachowywać się tak, jakby jej ojcu nic poważnego nie było – zabiera go na kontrolne badania zębów i wzroku, przekonuje, że posikanie się w spodnie na fotelu dentystycznym to nic takiego, a sfrustrowanego okulistę, który nie jest w stanie zbadać żyjącego w swoim świecie Leo, nazywa ignorantem. Dopiero, gdy wskutek perturbacji związanych z ojcem nie pojawia się w pracy i traci upragnione zlecenie, dociera do niej, że tak się nie da funkcjonować. Pomoc, choć wydaje się naturalna, w pewnym momencie przestaje mieć sens. Ale czy na pewno? Tam wewnątrz przecież wciąż jest jej kochany tato, to wciąż on, nikt inny.

Fanning i Bardemowi nie można nic zarzucić. Dobrze wcielają się w swoje role, są przekonujący i tak naprawdę ratują ten film. Takie kreacje jak Leo często przynoszą aktorom nagrody, ale tutaj raczej tak nie będzie – materiału jest po prostu za mało, by ulepić z niego coś wyjątkowego. Fanning natomiast po raz kolejny potwierdza, że ma szansę na bardzo, bardzo udaną karierę, może na miarę Emmy Stone, jednak The Roads Not Taken żadnym kamieniem milowym w jej filmografii nie będzie. Ten scenariusz jest zbyt nijaki i wtórny. Artystyczne, offowe kino, które chce przekazać głębszą treść i zaskoczyć formą miesza się tu z dość konwencjonalnym melodramatem, jakich było już setki.

Po Potter spodziewałem się znacznie więcej. Owszem, jest to film ładnie nakręcony i więcej niż poprawnie zagrany. Do pewnego momentu angażuje, chwilami wzrusza… Jako całość się jednak nie sprawdza. Niecałe 90 minut seansu zaczyna się nawet dłużyć – widzów wychodzących z sali kinowej było całkiem sporo.

Obserwowanie stopniowego umierania naszych bliskich, nawet nie w sensie fizycznym, ale tak jak w przypadku demencji, wewnętrznym, to coś strasznego. Taka tematyka nigdy nie pozostawia obojętnym, zwłaszcza, że coraz więcej osób ma w swojej rodzinie podobne przypadki. Z taką historią łatwo się identyfikować. Ale film to film i oprócz samego mocnego motywu fabularnego musi mieć też całą resztę składającą się na udaną produkcję. Tutaj tego zabrakło.

REKLAMA