THE RIDER (Nowe Horyzonty 2018)
„Wierzę, że Bóg dał każdemu jakiś cel. Konie mają biegać po preriach, a kowboje je ujeżdżać”. W swoim drugim filmie Chloé Zhao udowadnia, że western to nie tylko męski fach. Z czułością i precyzją maluje obraz Dakoty Północnej – krainy koni i jeźdźców. Jednym z nich jest Brady, któremu nagle odebrano pasję i marzenia. Chińska reżyserka poświęca swój film ludziom, którzy w strachu przed niepewną przyszłością uciekają w ramiona czułej przeszłości. Problem w tym, że choć kobieta robi to z nieskrywaną wrażliwością, nie ma w tym nic śmiałego i odkrywczego.
Podobne wpisy
Akcja filmu rozgrywa się na rozległych i wietrznych preriach Dakoty. Brady (Brady Jandreau) mieszka w przyczepie ze swoim ojcem oraz niepełnosprawną intelektualnie siostrą Lily. Był szanowanym treserem koni oraz jeźdźcem uwielbianego w okolicach rodeo. Jeden z wypadków przerwał jednak jego karierę. Czaszka mężczyzny uległa bolesnej kontuzji, pozostawiając po sobie przerażającą bliznę. Dowiedział się, że kolejne dosiadanie konia może go kosztować życie. Zhao śledzi losy człowieka, któremu odebrano wszystko – nie tylko największą pasję, ale i świadomość tego, kim jest. Brady musi skonfrontować się ze stratą w świecie, który definiowany jest przez kulturę kowbojów. Młodzi mężczyźni są tu dumnymi spadkobiercami tradycji amerykańskiego Zachodu, którzy przy nocnych ogniskach z uczuciem opowiadają o upadkach i zwycięstwach na rodeo. Jeździectwo jest częścią powietrza, którym oddychają. W bohaterze gwałtownie rośnie agresja i nieznośne poczucie niesprawiedliwości. Cichy chłopak spędza dnie na rozpamiętywaniu przeszłości, samotnych spacerach po trawiastych preriach, które niegdyś przemierzał na galopującym koniu. Odwiedza również swojego przyjaciela w szpitalu, Lane’a. Ten niegdyś znakomity ujeżdżacz byków teraz siedzi na wózku, całkowicie sparaliżowany. I choć Brady nigdy nie powiedział tego głośno, w jego głowie kłębi się myśl „nie chcę skończyć jak ty”.
Do nakręcenia filmu reżyserkę zainspirowały losy młodego kowboja – Brady’ego Jandreau, który wciela się w główną postać filmu. Resztę obsady również tworzą bohaterowie prawdziwej historii Jandreau, co niewątpliwie jest atutem filmu. Dzieło skrywa spore pokłady autentyczności, głównie w grze aktorskiej. Sam Brady emanuje na ekranie przytłaczającym smutkiem oraz poraża skrywaną głęboko rozpaczą. Chloé Zhao maluje obraz bólu i straty, co idealnie współgra z malowniczymi, nostalgicznymi krajobrazami stepów i prerii amerykańskiej Dakoty Południowej. Jej imponujące i dopracowane kadry jedynie potęgują wrażenie osamotnienia głównego bohatera.
Choć Chince udało się stworzyć ciche i refleksyjne kino, momentami reżyserka popada w zbytnią ckliwość. Bohater zostaje obciążony nieznośnym brzemieniem nie tylko kontuzji, ale i tęsknoty za zmarłą matką oraz odpowiedzialności za młodszą siostrę, które wracają w kolejnych sekwencjach pełnych cichego przygnębienia. The Rider jest zatem portretem tylko (i aż) cierpiącego i zagubionego człowieka. Reżyserka skupia sto procent uwagi na swoim bohaterze, przez co film staje się pustym obrazem malowniczego smutku. I choć maluje go z subtelnością i lirycznością, z czasem staje się to nużące oraz przytłaczające. Opowieść ta pozbawiona jest jakiejkolwiek konkluzji, przełomowości czy wyrazistości. Nie jest to film, który porywa, zaskakuje, przekazuje nowe, świeże treści. Skupia się wyłącznie na estetyzacji bólu i opowiedzeniu nieskomplikowanej, momentami banalnej historii człowieka, który w ciszy i kontemplacji musi pogodzić się ze stratą.
The Rider wydaje się intrygujący i ciekawy głównie dzięki opowiedzeniu historii jeźdźca rodeo. Jest to temat rzadko w kinie eksplorowany, toteż może wywołać duże zainteresowanie. I choć filmowi już grzane jest miejsce na listach najlepszych filmów roku, dla mnie to wciąż za mało na jakiekolwiek laury. Film Zhao to dzieło głęboko sentymentalne, które zapewne wpłynie na emocje widzów. Czy smutna, monotonna historia w ładnej oprawie to jednak wystarczająco, by wyjść z kina z zadowoleniem i bez poczucia rozczarowania?