THE INTERNATIONAL. Nie bez wad, ale warty uwagi
Andrew Jackson, nieustraszony amerykański generał, siódmy Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, nienawidził banków, mało brakowało a doprowadziłby do załamania systemu bankowego w dopiero co powstałym kraju. Jackson widział w bankach całe zło współczesnego wtedy świata, siedlisko korupcji, skupienie wszystkiego, co ludziom niepotrzebne, dostrzegał w nich zagrożenie dla demokracji kraju, który tak bardzo ukochał. Niemalże dwieście lat po tych wydarzeniach instytucje bankowe ciągle istnieją, co więcej, los spłatał Jacksonowi psikusa, bowiem banki stały się nieodzowną częścią zglobalizowanej rzeczywistości. Na swój kolejny, po znakomitym Pachnidle, film, Tom Tykwer wybrał częściowo opartą na faktach opowieść o zdeterminowanym agencie Interpolu, Louis Salingerze, który od kilku lat prowadzi śledztwo przeciwko mającemu siedzibę w Luksemburgu bankowi IBBC, podejrzewając korporację o serię morderstw oraz handel bronią z republikami bananowymi i krajami trzeciego świata. Temat aż nadto aktualny, tym bardziej, kiedy data premiery przypadkiem zbiega się z największym kryzysem bankowym w historii Stanów Zjednoczonych; pomysł na doskonały political fiction z domieszką thrillera, coś na wzór zaangażowanego kina amerykańskiego lat 70. Dość powiedzieć, że finalny efekt nie zawodzi, choć pozostawia uczucie niedosytu, bowiem wydaje się, że Tykwer nie za bardzo wiedział jak wykorzystać podarowany mu ogromny potencjał.
Sekundując Tykwerowi doszedłem do wniosku, że najbardziej sprawiedliwym wynikiem będzie remis. Największą zaletą The International są zdjęcia i praca kamery. Nie dość, że tworzą gęsty klimat filmu, to również częściowo opowiadają samą historię, zastępując dialogi znakomicie skomponowanymi kadrami, karkołomnymi ujęciami i oszałamiającymi szerokimi planami. Przykładowo, kiedy Salinger wchodzi po schodach do głównej siedziby banku, a kamera oddala się, ukazując malutką jednostkę na tle ogromu budowli, z którą chce się zmierzyć, człowiek czuje się nagle niesłychanie samotny na ciemnej sali kinowej. Tykwer z uwielbieniem demonstruje podobne ujęcia, wiedząc, że obraz jest o wiele potężniejszy od ulotnych słów. Jednocześnie, ukazując tę majestatyczną wielkość, wytyka palcem pewnego rodzaju sztuczność i dehumanizację, jaka towarzyszy potężnym konglomeratom i władczym korporacjom, które rządzą dzisiejszym światem. Świadomie czy nie, nawiązuje tym samym dialog z dwoma klasykami amerykańskiego kina, którzy przez całe swoje kariery walczyli z Wielkim Biznesem oraz Realpolitik. Mowa o Charliem Chaplinie, który najpełniej tę krytykę wyraził w Dzisiejszych czasach oraz Franku Caprze, który w swoich obrazach kontrastował siłę indywidualności z ogłupiającą masowością. Sam Salinger przypomina bardzo często caprowskich bohaterów sortu Jeffersona Smitha czy Long Johna Willoughby.
Tykwer zapunktował również podejściem do samego tematu, bez patosu, naiwnego idealizmu i nachalnej publicystyki, która by zmieniła obraz w mniejszą lub większą agitkę. Niemiecki twórca od samego początku kreuje rzeczywistość, w której należy jeść, aby nie zostać zjedzonym, jest ona kształtowana pod tematykę filmu, co oczywiste, ale fundamenty ma zatopione w świecie współczesnym, a niemalże kafkowska samotność głównego bohatera wydaje się dziwnie znajoma.
Podobne wpisy
Niestety, to, co opisałem wyżej, zawiera się w pierwszej połowie filmu, z jakiegoś powodu nie starczyło sił na drugie pół. W pewnym momencie The International ożywia się, nabiera tempa i… jednocześnie gubi swój rytm. Traci klimat osaczenia i lekkiej paranoi, która jest tak namacalna przy pierwszym spotkaniu z Salingerem. Skierowanie się w stronę akcji (do czego, swoją drogą, Tykwer został niejako zmuszony, bowiem tego zażądali widzowie po pokazach testowych), sprawia, że pojawia się wyraźny morał, w pierwszej połowie zamknięty w nawiasie domysłu, i co najsmutniejsze – fabuła kieruje się w kierunku truizmów, lekkiej łopatologii oraz… nachalnej publicystyki rodem z Hollywood, której tak umiejętnie udawało się wcześniej unikać. Co więcej, w pewnym momencie z thrillera political fiction robi się niemalże kolejna Szklana Pułapka. Największą wadą The International jest bowiem scenariusz debiutanta Erica Singera, który od połowy jest niezbyt umiejętnie skrojonym zlepkiem schematów zakorzenionych w zachodniej, a przede wszystkim amerykańskiej mentalności. Rzutuje to na rzetelność świata przedstawionego – przez skrypt Tykwer zaczyna popełniać błędy w narracji i w efekcie kończy się tym samym, co stało się udziałem nolanowskiego Jokera: ażeby doprowadzić do rozwiązania akcji, reżyser musi się posunąć do wprowadzenia sztucznego dla fabuły elementu – w przypadku The International kompletnie niewiarygodnego zbiegu okoliczności, który posuwa dochodzenie naprzód. Jeden z bohaterów filmu, były komunistyczny ideowiec Wexler, w pewnym momencie mówi Salingerowi, że różnica pomiędzy fikcją a prawdą jest taka, że fikcja musi mieć sens. Nawet jeśli zakończenie filmu jest ambiwalentne, sens w rozwinięciu fikcji niemieckiego twórcy zbyt często szwankuje.
A więc remis, jednak z przewagą w stronę jasnej strony filmowej mocy, bowiem z jednej strony to kawałek dobrej, rzemieślniczej rozrywki, a z drugiej jest w nim coś, co sprawia, że nie zapomina się o nim kilka minut po wyjściu z kina. Rzeczywistej wartości The International upatruję właśnie w tym bardzo caprowskim pytaniu o granice, w tym, co przewija się przez pierwszą połowę filmu, niekoniecznie na pierwszym planie. “Prawda to odpowiedzialność”, mówi swojemu szefowi Eleanor Whitman, współpracowniczka Salingera, na co ten odpowiada: “Dlatego wszyscy się jej boją”. Kontrastowanie ogromnych wytworów ludzkich rąk, szklanego przepychu świątyń biznesu, strzelających w niebo siedzib najbogatszych ludzi świata, z jednostką, niemal znikającą na ich tle, zdaje się być czymś w rodzaju niemego krzyku płynącego z ekranu. I nawet jeśli nie zostało to do końca dobrze zrobione i pozostawia po sobie uczucie niedosytu, to uważam, że warto się z najnowszym filmem Tykwera zapoznać, bowiem pomimo typowo fikcyjnej fabuły, tak naprawdę nie jest tak daleki od rzeczywistości jak się może wydawać. Wielokrotnie udowadniały to same banki i inne instytucje finansowe, m.in. pakistański BCCI (protoplasta scenariusza), który w latach 80. wywołał potężny skandal. Rzeczywistość często przerasta filmowe scenariusze. Zawsze warto się zastanowić nad światem, na jakim żyjemy, a najnowszy obraz Niemca posiada większość niezbędnych do tego elementów.