SUCKER PUNCH. Karkołomny film Zacka Snydera
Nie odkryję Ameryki, jeśli napiszę, że ucieczka w świat wyobraźni to jeden z najciekawszych i najbardziej wdzięcznych motywów, jakie zna kino. Dzięki zbudowaniu alternatywnej rzeczywistości można osiągnąć rzeczy niesamowite – przenikanie się światów i towarzyszący temu dramatyzm pozwala na nakręcenie filmu pełnego prawdziwych emocji i ciekawych fabularnych chwytów i, co najważniejsze, daje twórcy niemal nieograniczone możliwości, limitowane tylko i wyłącznie przez wyobraźnię. Dowodem niech będzie Labirynt Fauna, który chyba na zawsze pozostanie dla mnie synonimem perfekcji w temacie tworzenia rzeczywistości alternatywnej. Ale przejdźmy do meritum – tym razem za temat ucieczki do wyimaginowanego świata wziął się znany przede wszystkim z 300 i Watchmen Zack Snyder. I tu pojawia się pierwszy problem.
Snyder potrafi konstruować poszczególne sceny, umie zadbać o swój film pod względem wizualnym, ale nie ma niezbędnego w tym fachu filmowego nosa – jak pokazał już w 300, nie jest w stanie wyczuć, kiedy popada w śmieszność, nie zawsze udaje mu się też utrzymać narrację w ryzach. Do tego zdarza mu się zgubić we własnym filmie i robić błędy, które rzutują na spójność i wyważenie jego produkcji. Percepcja filmowa Snydera przypomina zresztą percepcję dwunastoletniego chłopca – ważne, żeby były wybuchy, efekty, nadmiar slow-motion i inne bajery, reszta zrobi się sama. Dotychczas efekty tych zabaw były zaskakująco udane, ale należy pamiętać, że za każdym razem Snyder miał jako bazę świetny materiał, dzięki czemu udawało mu się ukryć własne braki. Jednak Sucker Punch jest inny – to nie tylko Snyder-reżyser, to też Snyder-scenarzysta, a nawet Snyder-główny pomysłodawca. Można więc uznać ten film za sprawdzian z filmowych umiejętności różnej kategorii.
Niestety, twórca 300 oblewa test w całości. Już na poziomie fabuły Sucker Punch jest konstrukcją karkołomną i kiepsko przemyślaną. Babydoll, główna bohaterka filmu, zostaje umieszczona w zarządzanym przez brutalnego gwałciciela wariatkowie. W jej wyobraźni szary i ponury szpital funkcjonuje jednak jako ekskluzywny dom publiczny, przyjmujący wysoko postawionych, bogatych gości. No to mamy alternatywną rzeczywistość. Ale to nie koniec. Będąc w swoim świecie, Babydoll wyobraża sobie, że podczas erotycznego tańca wnika do jeszcze głębszego świata, w którym wraz z towarzyszkami niedoli zabija przeróżne potwory, by zdobyć pięć przedmiotów, potrzebnych do ucieczki ze szpitala. Snyder konstruuje więc nie dwa plany wydarzeń, ale aż trzy, robiąc z Sucker Punch filmową wersję ruskiej babuszki, co jest zabiegiem dziwnym, zawiłym i niezbyt sensownym. Niepotrzebne skomplikowanie poziomów razi tym bardziej, że wszystkie pozostałe rozwiązania fabularne są proste, mało odkrywcze, a momentami nawet żałośnie biedne – jak choćby wątek samej ucieczki, który wygląda tak, jakby za scenariusz zabrał się jakiś daleki kuzyn Uwe Bolla.
Przeszkadza mi też używanie przesadnych, absolutnie zbędnych zbliżeń jako element dziwnej, snyderowskiej potrzeby wrzucenia czegoś efektownego do każdej sceny. Ale żeby nie być gołosłownym, podam kilka przykładów: zły ojczym szarpie główną bohaterkę, rozrywając jej bluzkę. Następne ujęcie w dużym zbliżeniu: wyrwany z ubrania guzik bezwładnie wiruje na podłodze. W slow-motion. Po chwili Babydoll postanawia zastrzelić zwyrodnialca. Kula przelatuje koło jego głowy i trafia w żarówkę. Następne ujęcie: żarówka rozpryskuje się na maleńkie kawałeczki. Znowu w slow-motion. Snyder zdaje się krzyczeć z ekranu: „Patrzcie, jak ładnie mi to wyszło!”. I rzeczywiście, kilka takich akcji to nie wada, bo są one całkiem przyjemne dla oka, ale po dziesięciu ma się już ochotę wyjść z kina. I to bynajmniej nie w zwolnionym tempie. Fetyszyzowanie kamerą też ma swoje granice.
Owszem, takie zagrania są swego rodzaju wizytówką Snydera i wcale mnie one nie zaskoczyły (tym bardziej, że widać je było już w zwiastunie), więc teoretycznie nie powinienem narzekać. Ale reżyser idzie w tym swoim fetyszu detalu jeszcze dalej, przekraczając wszelkie granice wizualnej łopatologii – przedmioty, które Babydoll będzie musiała zdobyć, aby odzyskać wolność, widzimy już w pierwszej scenie, w której dziewczyna zostaje przywieziona do szpitala. I nie chodzi o to, że leżą sobie gdzieś w tle, w ramach reżyserskiej gry z widzem. Snyder pokazuje je w całkowitym zbliżeniu i – a jakżeby inaczej! – w slow-motion, niemal atakując nimi oglądającego. Jakby tego było mało, w pierwszej scenie w psychiatryku wyraźnie widzimy także tablicę „Po włączeniu alarmu przeciwpożarowego wszystkie drzwi się otwierają”. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że dziewczyny wykorzystają ten myk w finale?
Można by uznać, że czepianie się tego wszystkiego jest pozbawionym sensu malkontenctwem, bo Sucker Punch to przecież współczesny film akcji, fabuła nie ma więc specjalnie zaskakiwać. Ale mi chodzi o coś innego – nie lubię być traktowany jak idiota. Gdyby Snyder pokazał te elementy inaczej, w dalszym planie, bez zwolnionego tempa, mógłby uzyskać przyjemny efekt typu „a, rzeczywiście, to mi już gdzieś wcześniej mignęło, mogłem się domyślić, że okaże się być ważne”. Tymczasem reżyser, zamiast pobawić się z widzem, zostawić wskazówki, które może dodałyby nieco uroku i tak już wątłej fabułce, woli (a może tylko tak umie?) potraktować odbiorcę swojego filmu jak skończonego kretyna i walić po oczach odpowiedziami, których żaden widz znać nie chce. A to psuje większość zabawy już w pierwszych scenach.
Dalej jest jeszcze gorzej. Dziwaczna, sztucznie komplikowana konstrukcja filmu nie pomaga w zbudowaniu dramatyzmu. Emocje udało się Snyderowi wykrzesać tylko w naprawdę świetnym prologu, dalsze losy dziewczyn kompletnie mnie nie obchodziły i miałem szczerze gdzieś, czy któraś z nich zginie. Do tego dochodzi spory dysonans pomiędzy światem pierwszym, a trzecim – z jednej strony reżyser tworzy całkiem poważny obraz szpitala psychiatrycznego, ze zwyrodniałym naczelnikiem, z drugiej – obserwujemy laski w mini, strzelające do armii zombie. Takie rozwiązanie jest zwykłym scenariuszowym strzałem w stopę, bo emocjonalny kontrast powoduje u widza jedynie konsternację i nie pozwala ani na przejęcie się losami wykorzystywanych pacjentek, ani na radość ze świetnie zrealizowanej rozwałki. W Sucker Punch jakakolwiek spójność po prostu nie istnieje.
Trzeba jednak oddać Snyderowi, co snyderowskie – pod względem wizualnym Sucker Punch jest wycyzelowany do granic możliwości. Miło patrzy się na buchające parą zombiaki, gigantycznych samurajów z czerwonymi ślepiami i plującego ogniem smoka. Niestety, rozbuchana, dopracowana strona wizualna trzeciego poziomu filmowego świata w żadnym wypadku nie ratuje całości, bo raz, że nie jest poparta realnymi emocjami, a dwa, że wspomniane sceny walk są krótkie i jest ich tylko kilka.
Niestety, Sucker Punch to nie tyle film, co patrzydło. W dodatku patrzydło niedopracowane, a momentami nawet irytujące.
Tekst z archiwum Film.org.pl (29.03.2011)