Stare grzechy mają długie cienie
Hiszpania. Rok 1980. Dwóch detektywów z Madrytu zostaje przysłanych do prowincjonalnego miasteczka w Andaluzji. Oczywiście nie są oni mile widziani przez lokalną społeczność. To dobrze ubrane mieszczuchy, jeżdżący lepszymi autami i palący droższe papierosy. Mają rozwiązać sprawę zaginięcia dwóch dziewczyn. Bardzo szybko na jaw wychodzi, że doszło do morderstwa. Wszystko zaczyna się komplikować, pojawiają się nowe poszlaki, świadkowie bardzo niechętnie udzielają zeznań. Powiększa się grono podejrzanych, atmosfera gęstnieje i tak punkt po punkcie wypełniane są fabularne schematy kryminału.
Parę detektywów stanowią około pięćdziesięcioletni, brutalny, zdecydowany i charyzmatyczny Juan oraz młodszy, spokojniejszy i bardziej stonowany Pedro. Różnią się od siebie nie tylko charakterami, ale i biografiami. Juan związany był ze starą władzą, jeszcze za czasów generała Franco. Jego partner zaczyna przeglądać jego polityczną kontrowersyjną przeszłość. To etycznie skomplikowana i nieoczywista postać, interesująco portretowana przez Javiera Gutierreza. Pedro (Raul Arevalo) to osoba znacznie nowocześniejsza, nie skażona patologiami, nie wplątana w polityczną zawieruchę. Możemy wywnioskować, że przeżywająca małżeński kryzys, może prowadząca jedną z pierwszych większych spraw. Najistotniejsze jest jednak to, że obaj są dobrze napisanymi postaciami, psychologicznie wiarygodnymi i przyciągającymi wzrok.
Scenarzyści, Rafael Cobos i Alberto Rodriquez, żwawo popychają kryminalną intrygę do przodu.
Detektywi co chwila znajdują kolejne elementy układanki. Niestety śledztwo wydaje się być poprowadzone zbyt topornie, przez co miejscami ginie nastrój tajemnicy. Znacznie więcej twórcy wydobywają, zderzając ze sobą ideologiczne postawy reprezentowane przez dwójkę detektywów. Doceniam również, że reżyser, Alberto Rodriguez, nie unika brutalności, bezkompromisowo rozprawia się z kolejnymi fabularnymi węzłami. Pozwala swoim bohaterom używać pięści, wylewa krew. To mięsista, wciągająca opowieść.
Nie mniej ważny dla filmu Rodrigueza jest historyczny i społeczny plan. Obserwujemy Hiszpanię w trakcie gospodarczego kryzysu i strajków rolników. Poruszamy się po miejscach, gdzie mieszkają ludzie najbiedniejsi, zepchnięci na margines i wiecznie odcięci od wielkiego świata. Rodriguez przygląda się im się okiem obserwatora, często z empatią i wyrozumiałością. Wyrozumiałością, jaka powinna cechować każdego człowieka. Rodriguez to świadomy i sprawny narrator.
Pozostaje jeszcze sama forma. I na tym polu Stare grzechy mają długie cienie jest propozycją smakowitą. Alex Catalan odwalił kawał doskonałej roboty. Operator łapie w obiektyw skwar, jaki panuje na tamtym obszarze, zdjęcia są wspaniale skomponowane i emanują wielością barw i faktur. Jedna z ostatnich scen filmu, rozgrywającej się w trakcie rzęsistej ulewy na mokradłach, nabiera niespotykanej plastyki, a błoto wręcz wylewa się z ekranu.
Rodriguez często stosuje ujęcia z lotu ptaka. To majestatyczne obrazy, ale niosą ze sobą dość ponure znaczenia. Doskonale wtedy widać, jak mali jesteśmy i jak bardzo zbłądziliśmy. Narzucają niewygodną depresyjną perspektywę. Bowiem wszyscy pozabijamy się na tej Ziemi. Pchani zemstą, przez kaprysy, przez przypadek, przez wrodzone patologie i niewinne błędy. Pozostaną po nas jedynie bagna, w których toną bohaterowie Rodrigueza. Piękna, martwa natura.