search
REKLAMA
Berlinale 2020

SHIRLEY. Elisabeth Moss w przewrotnym dramacie o kobiecości

Tomasz Raczkowski

29 lutego 2020

REKLAMA

Ileż to już razy widzieliśmy historie o egocentrycznych wybitnych artystach oraz ich relacjach z otoczeniem i najbliższymi, gdzie granica między artystyczną twórczością a życiem prywatnym ulega zatarciu? Czy jest w tak sformułowanej tematyce jeszcze jakiś potencjał na stworzenie czegoś świeżego, czy też schematy przeżarły już semi-biograficzne wiwisekcje do cna? W pokazywanej premierowo na tegorocznym Berlinale Shirley amerykańska reżyserka Josephine Decker udowadnia,  że eksploracja charakterów i relacji wybitnie utalentowanych jednostek wciąż ma w sobie potencjał, który można przekuć w intrygującą filmową formę.

Film Decker inspirowany jest luźno biografią Shirley Jackson, zmarłej w 1965 roku pisarki uznawanej obecnie za jedną z najważniejszych przedstawicielek amerykańskiej literatury grozy. W postać artystki wciela się w Shirley Elisabeth Moss, będąca również producentką filmu. Wbrew jednak temu, czego można byłoby oczekiwać, aktorka nie zawłaszcza historii dla siebie – Shirley jest centralną postacią integrującą narrację, ale w tej protagonistki są dwie. Drugą główną bohaterką jest grana przez Odessę Young Rose, młodziutka „żonka”, która wraz z ukochanym Fredem zamieszkuje tymczasowo w domu Shirley oraz jej męża Stanleya. Naczelnym tematem Shirley jest złożona relacja, która rodzi się między dwiema kobietami oraz dynamika ich małżeństw. W tle zaś majaczy widmowa Paula, zaginiona w pobliskim lesie dziewczyna; jej zniknięcie staje się inspiracją dla powieści, którą rozpoczyna Jackson.

Choć akcja rozgrywa się w 1964 roku, jej duch jest na wskroś współczesny – Decker wydobywa z kontekstu epoki zaangażowaną feministyczną perspektywę, dokonując swoistej rewizji genderowych tożsamości i stereotypów. To, co zaczyna się jak schematyczny dramat zorientowany wokół konfliktu młodej, naiwnej dziewczyny i zmęczonej życiem artystki, szybko przeradza się w opowieść głębszą i mniej oczywistą. Josephine Decker wykonuje w Shirley kilka zwrotów przełamujących wykorzystywane konwencje obyczajowego dramatu, psychologicznego thrillera i filmowej biografii (dodajmy, że scenariusz jest fikcyjny, jedynie inspirowany życiem prawdziwej Jackson). W ten sposób reżyserka przekracza perspektywy i tworzy niejednoznaczną metaforę kobiecej walki o emancypację i wyzwolenie z krępującej hierarchii.

Dwie kobiety, dwa małżeństwa i powstały w ten sposób emocjonalny czworokąt (a właściwie nawet pięcio- i więcej) służą Decker do ucieleśnienia tematu płciowej nierówności – sprawczość Shirley oraz Rose jest blokowana przez społeczny kontekst, w którym się znajdują, a ich tożsamości ściskane są przez narzucane odgórnie role żony, matki czy gospodyni. W efekcie pomiędzy czwórką głównych bohaterów zachodzi ciągła walka o dominację – w związku, w pracy i wobec pozostałych uczestników rozgrywki. Decker nie ogranicza się przy tym jedynie do matrymonialnego kontekstu, rozciągając owe starcia na przestrzeń kariery akademickiej Stanleya i Freda, pisarstwa Shirley oraz uwarunkowań ekonomicznych obydwu par. Efekty eskalacji poszczególnych napięć są zgoła nieprzewidywalne, każąc nam co chwila przeformułowywać swoje postrzeganie bohaterów, kwestionować okrzepłą przed chwilą optykę i przekraczać sugestywne schematy portretowania opresjonowanej kobiecości. Wzajemne relacje pomiędzy kobietami i mężczyznami są tu z gruntu ambiwalentne i wieloznaczne, a intrygująco napisane postacie wymykają się sztywnym charakterystykom, rozsadzając ramy stereotypów.

I tak Shirley okazuje się postacią bardziej złożoną niż powierzchowność pogrążonej w depresji wypalonej małżonki, a Rose przechodzi przemianę z potulnej żonki w silną aż do granicy niebezpieczeństwa kobietę. Stanley z kolei raz po raz wyślizguje się próbom ujęcia go w figurę opresyjnego męża czy sfrustrowanego profesora. Najmniej wybija się postać często nieobecnego Freda, ale to w pewnym sensie dobrze – grający go Logan Lerman spisuje się bowiem najsłabiej z całej obsady, zdecydowanie pozostając w cieniu charyzmatycznego Michaela Stuhlbarga, błyskotliwej Young i fenomenalnej Moss. Napięcia pomiędzy bohaterami znajdują odzwierciedlenie w ekranowej chemii pomiędzy obsadą – przede wszystkim dwiema głównymi aktorkami – a znakomite kreacje pozwalają wybrzmieć niejednoznacznym sensom Shirley.

Film Josephine Decker jest więc kolażem wielu narracyjnych konwencji, za pomocą których wyprowadzany jest zniuansowany obraz, osadzony we współczesnym feminizmie krytykującym nie tylko nierówność płci, ale także ich kulturową percepcję i mechanizmy społecznego konstruowania tożsamości. W Shirley stawką jest coś więcej niż wyzwolenie bohaterek spod dominacji partnerów – w walce idzie o przeformułowanie postrzegania jednostki przez samą siebie, uświadomienie sobie psychicznych, ekonomicznych i politycznych uwikłań, a następnie próba ich przełamania. Opowieść ta oscyluje pomiędzy trzymającym w napięciu dramatem psychologicznym z momentami ocierającymi się o organiczną grozę a posługującą się cierpkim humorem satyrą. Tytułowa Shirley wchodzi tu też w metafigurę kulturową czarownicy – przyjmuje półdemoniczne cechy, starając się przeciąć za ich pomocą społeczne więzy i przejąć pełną kontrolę nad własnym życiem. Dzięki temu Shirley to film fascynujący, intrygujący wieloma możliwościami i wciągający widza w intelektualną rozgrywkę, której przestrzenią jest język filmowy i przekazywane przezeń znaczenia.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA