SHAOLIN KONTRA NINJA. Każdy inny, wszyscy równi
„Chińskie bajki” – tak laicy często określają japońskie filmy animowane, co pokazuje, z jak dużą ignorancją potrafimy podchodzić do bogatej, wielowiekowej kultury Dalekiego Wschodu. Stawianie znaku równości między Chinami a Japonią jest mniej więcej tym samym, co stawianie znaku równości między Rosją i Polską, a film Shaolin kontra Ninja w dużym stopniu dotyczy właśnie tych różnic.
Mogłoby się zdawać, że to jedna z wielu typowych produkcji studia braci Shaw, które ma na koncie ponad tysiąc produkcji doskonale oddających wielkość chińskich sztuk walki, ale często posiadających śladową lub sztampową fabułę. Autorem tego obrazu jest jednak człowiek wyjątkowy – Lau Kar-Leung, twórca imponującego sequela Pijanego Mistrza z Jackiem Chanem czy jednego z najwybitniejszych filmów gatunku – 36 komnaty Shaolin. Sukces reżysera wynika przede wszystkim z solidnego zaplecza. Jego przodkowie mieli zaszczyt szkolić się pod okiem Wong Fei-Hunga, na wpół legendarnej postaci z chińskiego folkloru, a on sam trenował kung-fu od najmłodszych lat. Był nie tylko reżyserem, aktorem i jednym z najwybitniejszych choreografów, ale także mentorem Bruce’a Lee, który nazywał go wujkiem.
Do Polski Shaolin kontra Ninja trafiło dzięki ITI Home Video, które dystrybuowało cały pakiet podobnych filmów wydanych na Zachodzie przez Warner Bros. Na taśmie nie zawarto żadnych zwiastunów, a na lektora wytypowano Jerzego Rosołowskiego, doskonale znanego pierwszemu pokoleniu polskich fanów anime – to on czytał słynne seriale emitowane na kanale Polonia 1, między innymi Generała Daimosa, Tygrysią Maskę czy Kapitana Jastrzębia.
Tytuł w bardzo niewielkim stopniu oddaje fabułę ósmego przedsięwzięcia Fei-Hunga. Właściwie nie ma tu ani klasztoru Shaolin, ani ninja. Stanowią raczej symbole reprezentujące szczytowe osiągnięcia w sztukach walki dwóch sąsiadujących państw. Wojownika ninja widzimy tylko raz, w ostatniej potyczce, lecz obdartego z charakterystycznego umiłowania nocy. Jest po prostu ubranym na czarno mężczyzną, który toczy pojedynek w biały dzień, na środku polany. Niestety to kolejny przypadek, gdy wizerunek ninja został skrajnie skrzywiony, choć w zdecydowanie innym kierunku, niż miał to w zwyczaju robić Sam Firstenberg.
Fabuła Shaolin kontra Ninja skoncentrowana jest wokół konfliktu małżeńskiego. Yumiko Koda pochłonięta jest zgłębianiem tajników judo, sprowadza z rodzimej Japonii różnego rodzaju broń białą i zachowuje się jak w pełni wyzwolona kobieta, która chce oddać się swojej pasji, nie bacząc na opinię otoczenia. Opinia jest natomiast jednoznacznie negatywna, przyjaciele Ho Tao nabijają się z niego i choć on sam nie jest przeciwnikiem treningów żony, konserwatywne poglądy są w nim silne. Pilnuje, aby partnerka nie odsłaniała zbyt dużo ciała w trakcie konfrontacji, wychwala chińskie sztuki walki jako źródło tych pochodzących z Japonii i nawet przy stole nie szczędzi uszczypliwych komentarzy. Wymieniają między sobą zdania typu: “Dla Japończyka miecz to świętość”, “Skoro to taka świętość, trzeba było go poślubić”, ale nie ma w tym ani krzty agresji. W każdej z tych słownych oraz fizycznych potyczek czuć, że para darzy siebie szacunkiem, a ich złośliwości nieraz przybierają komediowe czy wręcz karykaturalne oblicze.
Podobne wpisy
W tym duchu utrzymana jest cała historia. W wyniku kulturowego nieporozumienia Ho Tao musi zmierzyć się z japońskimi mistrzami przeróżnych dziedzin sztuk walki, ale nigdy nie są to starcia na śmierć i życie. Jest to zabieg jednocześnie rzadki oraz ryzykowny. Rzadki, ponieważ Japończycy w tamtych czasach byli postrzegani przez swoich sąsiadów wyłącznie negatywnie, jako wojenni zbrodniarze o imperialistycznych zapędach. Ryzykowny, bo trudno zbudować napięcie bez widma śmierci wiszącego nad bohaterami. Z obydwu sytuacji Fei-Hung wyszedł obronną ręką. Nie zadeklarował się jednoznacznie po żadnej ze stron (jedna z postaci próbuje nawet przekonać, że sztuki walki z obydwu krajów mają równą wartość), a emocje wzbudzają przede wszystkim doskonała choreografia i czysto sportowe zmagania. Od premiery filmu minęło niemal czterdzieści lat, a Hollywood wciąż nie ma niczego, czym mogłoby dorównać tym pojedynkom, zwłaszcza w zakresie użycia broni białej.
Film nie ma ani początku, ani końca. Napisy początkowe pojawiają się nagle, w trakcie wesela głównych bohaterów; z kolei napisy końcowe przerywają opowieść w momencie, w którym można by się spodziewać przynajmniej zwięzłej konkluzji. To wtrącenie w środek wydarzeń jest jedynym poważnym minusem Shaolin kontra Ninja, ale mimo wszystko jest to rzadki przypadek tego rodzaju produkcji, gdzie zarówno forma, jak i treść stoją na bardzo wysokim poziomie, a w dodatku dostajemy w tle piękny wątek porozumienia ponad podziałami.
korekta: Kornelia Farynowska